Ci pierwsi żegnają się z białymi myszkami. Ci drudzy nie trawią już zataczających się koszmarów. Tutaj imprezują razem. Pociąga ich trzeźwość.
Jest sobota, 6 sierpnia, parę minut po dziewiątej rano. Dwaj młodzi mężczyźni z chlubą dzierżący w dłoniach puszki z piwem są zirytowani widokiem procesji. – Patrz, znowu jacyś popaprańcy – mówi jeden. Duszkiem opróżniają puszki, wzburzeni przechodzą na drugą stronę ulicy. Idą do Biedronki uzupełnić zapasy „browarka”.
Na przedzie procesji ludzie niosą krzyż, za nim dwa transparenty wzywające do trzeźwości. Pątnicy śpiewają pobożne pieśni. Za chwilę skończy się chodnik. Trzeba będzie iść pod górę i to po błocie, omijając kałuże. Ta droga to alegoria ich osobistego życia. Bo jeśli nawet nie pili, to na własnej skórze doświadczyli albo doświadczają skutków problemu. Bezpośrednio lub pośrednio łączy ich ten sam dramat. Na imię mu alkoholizm.
Dlatego zdecydowali się na udział w tej pielgrzymce. Jedni są starymi weteranami pielgrzymowania na Górę Chełmską. Inni idą po raz pierwszy. Jedni proszą o trzeźwość, inni dziękują za ocalenie. Pani Krystyna z Koszalina każdego dnia modli się żarliwie za swojego starszego o 10 lat brata. A wydawałoby się, że to on był przeznaczony do modlitwy. Studiował siedem lat w seminarium duchownym. Księdzem jednak nie został. – Na wszelki sposób staram się mu pomóc, bo wiem, że nie można takiego człowieka pozostawić samemu sobie. W tym roku pierwszy raz idę w pielgrzymce trzeźwości. Taką intencję niosę w sercu – wyznaje. Nie jest odosobniona. Wielu uczestników modli się za kogoś bliskiego, kto tonie w alkoholu. Tak jak do niedawna pan Leszek z Puław. Ma 47 lat. Pił przez dwadzieścia parę lat. Dziś jest wdzięczny Bogu za trzeźwość. – Od 5 października nie miałem w gębie grama wódki. Powoli zaczyna mnie cieszyć życie. Znalazłem pracę, mam kontakt z synem. A byłem na dnie – mówi bezpardonowo.
Odeszła od niego żona. Przez miesiąc razem z kolegami mieszkał za sklepem przy wale wiślanym. Przyznaje się do tego, że niektórym sam dał pierwszego kielicha. Chciał się zapić. Nienawidził siebie. Nie przyjmował od nikogo pomocy. Przeklął Boga. – Ale Bóg miał wobec mnie inne plany. Dziś ja staram się pomagać, ale ze świadomością, że po alkoholiku sprzątać nie wolno. Musi sam to zrobić. Jestem wdzięczny. Modlę się, abym wytrwał – mówi.
Skazani na nadzieję
O to samo prosi 39-letni Janusz z Gdyni. Obecnie odbywa karę pozbawienia wolności. Nie po raz pierwszy. Ale od ponad 7 lat nie pije. A do więzienia dostał się przez alkohol. – Piłem od czasów podstawówki. Miałem mnóstwo kompleksów. Nie miałem kolegów, jąkałem się. Wódka dodawała mi odwagi. Zanadto…– wyznaje. W pielgrzymce, jak mówi, idzie po swoją trzeźwość, by nie wrócić do kryminału. Choć ten paradoksalnie pomógł mu porzucić nałóg. – Wiem, że sam nie mam aż tylu sił, by sam sobie z nim poradzić. Tylko Pan Bóg może mnie ocalić – dodaje.
Darek opowiada podobną historię jak Janusz. Także skazany, uczestniczący w pielgrzymce. – Rzuciłem żonie pensję na stół. Była to całkiem pokaźna kwota. No, czego mogła więcej chcieć? A ona mówi, że bierze ze mną rozwód. Słyszałem to, ale w ogóle to mnie nie obchodziło. Biegłem do kolegów na kolejną libację. Dopiero gdy na chwilę wytrzeźwiałem, dotarły do mnie jej słowa. Parę lat wcześniej, mój ojczym po chamsku wręczył mi sznur i powiedział: „Idź się powieś!”. Byłem bliski – opowiada Darek. Po raz czwarty podjął próbę wyjścia z choroby alkoholowej. Wierzy, że tym razem dzięki Bogu się uda.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
Kalendarium najważniejszych wydarzeń 2024 roku w Stolicy Apostolskiej i w Watykanie.
„Jesteśmy z was dumni, ponieważ pozostaliście tymi, kim jesteście: chrześcijanami z Jezusem” .
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.