Prawie trzydzieści lat temu pewien mądry i zacny duchowny z uśmiechem na ustach tłumaczył mi, adeptowi nauk teologicznych, z czego składa się w Polsce sanktuarium.
W Polskę jedziemy 2011 (relacja z wtorku 2 sierpnia)
Ze Stoczka Klasztornego pojechałem boczną drogą (aby ominąć Olsztyn i roboty drogowe, które podobno się na tej trasie odbywają) do Gietrzwałdu. No i mam problem.
Problem w tym, że te odwiedziny kojarzą mi się ze słowem „macdonaldyzacja”. Już w trakcie pobytu, a przede wszystkim całą drogę powrotną nie mogłem się uwolnić od refleksji na temat pewnego zjawiska, które już wcześniej zauważyłem w części polskich sanktuariów maryjnych.
Chodzi o to, że jest pewna liczba sanktuariów maryjnych w Polsce, które sprawiają wrażenie, jakby były sformatowane tylko pod jeden, bardzo określony rodzaj pobożności, pod konkretny sposób przeżywania religijności. A nawet powiedziałbym, że pod ściśle sprecyzowany „gatunek” pielgrzymów.
W moim odczuciu to sanktuaria dla tych, co to „Lubią tylko te piosenki, które już znają” (że odwołam się do inżyniera Mamonia). Dla tych, którzy czują się bezpiecznie w MacDonaldzie, bo na całym świecie dostaną w nim bułę z mięsem o takim samym smaku, tak samo zapakowaną i popiją ją tak samo smakującym napojem.
Paradoksalnie ujawnia się to nie tylko w identycznych propozycjach ze sfery pobożności (kiedyś jeden ksiądz mi tłumaczył, że nie lubi jeździć ze swoimi parafianami do jednego z wielkich sanktuariów „bo tam tylko Msza, Droga Krzyżowa i niewiele więcej, czym można ludzi zainteresować i zająć”). Dotyczy to także… oferty żywieniowej. W tego typu sanktuariach oferta powiązanych z nimi jadłodajni zwykle nie ma żadnego odniesienia do miejscowych zwyczajów kulinarnych. Króluje jedna zupa, dwa mało wymyślne sposoby podania mięsa, ziemniaki, surówka…
Prawie trzydzieści lat temu pewien mądry i zacny duchowny z uśmiechem na ustach tłumaczył mi, adeptowi nauk teologicznych, z czego składa się w Polsce sanktuarium. „Cudowny obraz lub figura, źródełko i skarbonka. A najlepiej dużo skarbonek”. Przypomniały mi się jego słowa w Gietrzwałdzie. Kto chce wiedzieć, dlaczego, musi się osobiście do tego sanktuarium udać.
I raz jeszcze przepraszam, ale nie umiem jakoś przełknąć nie tylko ceny za skorzystanie z toalety (2 złote!), ale również uzasadniającej ją informacji na licznych tabliczkach, że „Całkowity dochód przeznaczony jest na remont i modernizację obiektów sanktuaryjnych”. Niech mi kanonicy regularni wybaczą, ale mam wrażenie, że jakby o jeden mosteczek za daleko. Wiem, że utrzymanie takiego wielkiego sanktuarium wymaga ogromnych pieniędzy. Ale gdy zobaczyłem te tabliczki z ceną i motywacją, natychmiast przypomniałem sobie pewnego cesarza, który ponoć wprowadzając podatek od toalet publicznych przypomniał, iż „Pecunia non olet”.
A skoro już wspomniałem o macdonaldyzacji, to zdaje się, że w tej sieci korzystanie z toalet nadal jest darmowe. Nie tylko dla tych, którzy kupują bułę z wołowiną.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.