Kościół powinien angażować się w politykę, bo ma prawo być w niej obecny. Mało tego, powinien to robić z wielką pasją, nie tyle poprzez biskupów, a poprzez Was, aktywnych, świeckich członków Kościoła, o których poglądach wiedzieli wasi wyborcy - powiedział metropolita warszawski abp Adrian Galbas do posłów i senatorów podczas Mszy św. sprawowanej w kaplicy sejmowej przed spotkaniem opłatkowym parlamentarzystów.
Poniżej tekst homilii abp. Adriana Galbasa:
Jan, czyli Bóg jest łaskawy
(homilia wygłoszona z okazji świątecznego spotkania w Sejmie, 19.12.2024)
Bracia i Siostry,
gdy spotykamy się dziś na tej przedświątecznej mszy św., słuchamy w Ewangelii przejmującego fragmentu o zwiastowaniu narodzenia św. Jana Chrzciciela.
Zatrzymajmy się przez chwilę na tej postaci. Do Jana można odnieść słowa proroka Izajasza (por. Iz 49,1-6). Powołany w łonie matki, wyrazisty mówca, o ostrym języku, który będzie umiał w sposób jasny i konkretny wypowiedzieć Boże prawdy, trafiający w punkt, niczym zaostrzona strzała, ukryta w bożym kołczanie. Bardzo wsławiony w oczach Pana, dla którego Bóg stał się siłą.
Chrystus powie o Janie, że jest on największym spośród narodzonych z niewiasty, największym z ludzi (por. Mt 11,11), a on sam, że nie jest godzien schylić się, by rozwiązać rzemyk u sandałów Pana (por. Mk 1,7. Dz 13,25). Nie jest więc nawet godzien być sługą Chrystusa i Jego niewolnikiem. Jan chętnie nazywa się jednak Przyjacielem oblubieńca (por. J 3,29).
Katechizm Kościoła, podsumowując wszystkie jego tytuły mówi tak: „Święty Jan Chrzciciel jest bezpośrednim poprzednikiem Pana, posłanym, by przygotować Mu drogi. „Prorok Najwyższego” (Łk 1, 76) przerasta wszystkich proroków, jest ostatnim z nich, zapoczątkowuje Ewangelię , pozdrawia Chrystusa już w łonie matki i znajduje radość jako „przyjaciel oblubieńca” (J 3, 29), nazywając Go Barankiem Bożym, „który gładzi grzech świata” (J 1, 29). Poprzedzając Jezusa „w duchu i mocy Eliasza” (Łk 1, 17), świadczy o Nim swoim przepowiadaniem, swoim chrztem nawrócenia, a w końcu swoim męczeństwem” (KKK 523).
Jan szedł zawsze przed Chrystusem. Do Apostołów Chrystus powiedział „pójdź za Mną” (Łk 5,27). Do niego nie. Sam Jan, wskazując na boskie pochodzenie Chrystusa powie pięknie: „za mną idzie Mąż, który był przede mną, bo był wcześniej niż Ja” (J 1,30).
Jednak na ziemi to Jan szedł przed Chrystusem, był jak znak, wskazujący drogę i nie próbujący drogi zastąpić. To co najpierw spotkało Jana, potem spotykało Chrystusa. Jan zawsze szedł przed Chrystusem w taki sposób, że sobą Chrystusa nie przesłaniał, przeciwnie: odsłaniał Go. Był jak przystawka przed głównym daniem: budził smak na Chrystusa, a nie zapychał innych sobą.
O ich spotkaniach: Jana i Chrystusa Ewangelia mówi trzy razy. Niewykluczone, że widywali się częściej, co chętnie próbują nam pokazać najwspanialsi mistrzowie płótna. Ewangelia mówi jednak o trzech spotkaniach.
Pierwsze, gdy Jan, jeszcze w łonie swej matki Elżbiety zareagował entuzjastycznie na obecność Chrystusa, gdy podskoczył z radości, co sprowokowało najpierw Elżbietę, do pięknego wyznania wiary: „a skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie” (Łk 1,43), a potem zachęciło Maryję do wyśpiewania niezwykłego hymnu Magnificat (Łk 1-46-55). W ten sposób Jan, sam będąc jeszcze niewidoczny, zachęcił innych do zwrócenia O drugim ich spotkaniu Ewangelia mówi, że było nad Jordanem, na początku publicznej działalności Chrystusa. Jan z mocą zapowiadał przyjście Pana, robił to tak intensywnie i ciekawie, że ludzie tłumnie ciągnęli, aby go słuchać (por. Mk 1,5). Jan uważał się jednak jedynie za głos (por. J 1,23). Głos dla Słowa.
Św. Augustyn pięknie opisze ich relację: „Jan jest głosem, pisze ten wielki Doktor Kościoła, ale „na początku było Słowo”, czyli Pan. Jan był głosem tylko do czasu, Chrystus jest Słowem odwiecznym. Czym jest głos bez słowa? Jest pustym dźwiękiem, który niczego nie oznacza. Głos bez słowa dźwięczy w uchu, ale sercu nie przynosi pożytku (…). Gdy myślę o tym, co mam powiedzieć, wtedy słowo rodzi się w moim sercu; a jeśli chcę ci coś powiedzieć, staram się wzbudzić w twoim sercu to, co już istnieje w moim. W tym celu posługuję się głosem i mówię do ciebie, aby słowo, które jest we mnie, mogło dotrzeć do ciebie i przeniknąć do twojego serca. Dźwięk głosu pozwala ci zrozumieć słowo. Ten dźwięk mija, ale słowo przezeń niesione dotarło do twojego serca, a równocześnie pozostaje i w moim sercu(…). Dźwięk głosu spełnił swoje zadanie i przebrzmiał. Trzymajmy się słowa, nie dajmy, aby się ono zagubiło, gdy już poczęło się w tajnikach naszego serca”.
Tak, Jan jest głosem, ale cóż wart byłby głos, gdyby nie przekazywał Słowa?! Słowem zaś jest Chrystus. Jan sprawia, że Chrystus jest słyszany i widziany. Sam się umniejsza, by Pan był bardziej widoczny i sam się ścisza, by wyraźniej zabrzmiało Słowo Chrystusa.
I w końcu spotykają się trzeci raz. Przez pośrednictwo uczniów. Bezpośrednio nie mogą, bo Jan będzie w więzieniu. Zamknięty z powodu odwagi, którego nie mogła znieść lokalna i doczesna władza (por. Mk 6,17-29). Mówił prawdę Herodowi, że ten żyje niemoralnie, z żoną własnego brata. Inni tylko o tym szeptali po kątach i po cichu. Bali się utraty stołka, kasy, bądź głowy. On się nie bał. Powiedział prawdę prosto w oczy. Pewnie, gdyby choć trochę odpuścił, Herod by go uwolnił, bo wiadomo, że lubił słuchać Jana. Ale wtedy Jan wyrzekłby się prawdy, czyli Chrystusa. Nie byłby Jego prorokiem i Jego poprzednikiem. Nie umocniłby uczniów.
Być może tę stanowczość w pewnym stopniu miał w genach od matki Elżbiety oraz ojca Zachariasza. Dziś słyszeliśmy o niedowierzaniu Zachariasza, ale – otrzymawszy dziewięciomiesięczną katechezę, Zachariasz bardzo się zmieni. Przy narodzeniu syna, będzie już inny. Razem z żoną Elżbietą, z determinacją będzie walczył, by jego syn miał na imię tak, jak chciał tego Pan (por. Łk 1,13). Wszyscy krewni i sąsiedzi będą przekonywać, że ma mieć na imię Zachariasz, po ojcu. „Nie, natomiast ma otrzymać imię Jan” (J 1,60), powie Elżbieta. Zdecydowanie, w kontrze do najbliższych, do opinii publicznej, do przekonania, że przecież tak zawsze było i że nigdy tak nie było. Pierworodny ma mieć na imię tak, jak jego ojciec, powie opinia publiczna. Nie, odpowie Elżbieta: będzie miał na imię tak, jak chce Bóg. To samo potem potwierdzi Zachariasz: „Jan będzie miał na imię” (Łk 1,63).
Ileż moglibyśmy uniknąć w życiu kłopotów, gdybyśmy odważnie szli za tym, czego chce od nas Pan, czego nas uczy i ku czemu prowadzi. Niestety, gawiedź, publika, zwyczaje, które zawsze były i zawsze być muszą, większość, sąsiedzi i krewni bywają nieraz bardzo przemocowi, wymuszając na nas niechciane ustępstwa, kompromisy, do których wcale nie jesteśmy przekonani, gwałcąc nawet nasze sumienia. Często jednak idziemy za tym, niestety na nasze nieszczęście, kochając bardziej święty spokój niż Świętego Ducha. Tak dzieje się także czasem w Kościele.
W postaci i misji Jana możemy odnaleźć ważną wskazówkę dla naszej misji, dla misji chrześcijan w świecie.
Naszym zadaniem jest dziś wprost mówić o Chrystusie. Na mocy chrztu jesteśmy przecież prorokami. Katechizm precyzuje jak należy to robić.
„Chrystus – czytamy – pełni swe prorocze zadanie nie tylko przez hierarchię, ale także przez świeckich, których po to ustanowił świadkami oraz wyposażył w zmysł wiary i łaskę słowa”. Pouczanie kogoś, by doprowadzić go do wiary, jest zadaniem każdego kaznodziei, a nawet każdego wierzącego.
Świeccy wypełniają swoją misję prorocką również przez ewangelizację, to znaczy głoszenie Chrystusa zarówno świadectwem życia, jak i słowem. W przypadku świeckich ta ewangelizacja nabiera swoistego charakteru i szczególnej skuteczności przez to, że dokonuje się w zwykłych warunkach właściwych światu.
Tego rodzaju apostolstwo nie polega jednak na samym tylko świadectwie życia. Prawdziwy apostoł szuka okazji głoszenia Chrystusa również słowem, bądź to niewierzącym bądź wierzącym.
Wierni świeccy, którzy są do tego zdolni i przygotowani, mogą wnosić swój wkład w formację katechetyczną, w nauczanie świętej nauki i w wykorzystanie środków społecznego przekazu.
Stosownie do posiadanej wiedzy, kompetencji i zdolności, jakie posiadają, przysługuje im prawo, a niekiedy nawet obowiązek wyjawiania swego zdania świętym pasterzom w sprawach dotyczących dobra Kościoła oraz – zachowując nienaruszalność wiary i obyczajów, szacunek wobec pasterzy, biorąc pod uwagę wspólny pożytek i godność osoby – podawania go do wiadomości innym wiernym” (KKK 904-907).
To są niezwykle ważne zadania. Także dla Państwa, jako katolików, pełniących zaszczytną misję parlamentarzysty. Dziękuję, że to robicie. Mówiłem podczas mojego ingresu, że wpychanie chrześcijańskiego orędzia jedynie w domowe pielesze i kościelne kruchty jest nieporozumieniem. Nie tylko mamy prawo przekazywać je światu, ale jest to naszym obowiązkiem.
Nie, Kościół nie powinien wtrącać się do polityki i w ogóle do życia publicznego, bo słowo „wtrącać” sugeruje obecność nieprawną. Kościół powinien angażować się w politykę, bo ma prawo być w niej obecny, mało tego; powinien to robić z wielką pasją, nie tyle poprzez biskupów, a poprzez Was, aktywnych, świeckich członków Kościoła, o których poglądach wiedzieli wasi wyborcy i – jak przypuszczam – także ze względu na te poglądy was wybrali. Dla mnie osobiście jest bardzo istotne, co o sprawach dla mnie ważnych i fundamentalnych, myśli ten, czy tamten kandydat, lub kandydatka i wybieram tych, do których mi najbliżej.
Wierzący chrześcijanin musi mieć odwagę odezwać się w sprawie wartości chrześcijańskich. Wszędzie: w domu, w swojej rodzinie, w miejscu pracy, w szkole, przy grillu na wakacjach. Także w parlamencie. I raz jeszcze dziękuję, że to robicie!
Bardzo was też zachęcam, abyście wyrażali swoje zdanie wobec nas biskupów i kościelnych przełożonych, zwłaszcza wtedy, gdy sprawy w Kościele was bolą, albo gdy macie cenne i przemyślane pomysły, jak życie Kościoła wzmocnić, zdynamizować i pogłębić. To też jest realizowanie charyzmatu proroctwa.
Jan Chrzciciel uczy nas wszystkich jak ważna jest codzienna wierność. Ona niezwykle dziś ewangelizuje. Ta wierność wielka: kapłańska, małżeńska, zakonna, wierność zobowiązaniom złożonym przy chrzcie i bierzmowaniu, ale także ta wierność w małych sprawach, z powodu której – jak mówi Chrystus – będziemy postawieni kiedyś nad wieloma (por. Mt 25,21). Chodzi tu więc także o wierność drobnym obietnicom, codziennym zobowiązaniom, przyrzeczonym tajemnicom, wierność, że wykonam to, do czego się zobowiązałem i zrobię to, co obiecałem. Niekoniunkturalnie.
Wielka nieuczciwość zawsze bierze się z małej, jak i wielka solidność, idzie z tej powszedniej, codziennej i zwykłej.
„Miejcie odwagę – jak pisał Asnyk – nie tę jednodniową,
co w przeraźliwym przedsięwzięciu pryska,
lecz tę co wiecznie z podniesioną głową,
nie da się zepchnąć z swego stanowiska”.
Siostry i Bracia,
imię Jan oznacza tyle, co „Bóg jest łaskawy”, a jak zapowiedział anioł Zachariaszowi, co słyszeliśmy przed chwilą – z jego narodzenia wielu się ucieszyło (por. Łk 1 14). Niech więc dzisiaj i każdego dnia św. Jan okaże się łaskawy także dla was, Drodzy Parlamentarzyści – niech wyprasza wam łaskawość Boga, niech przynosi wiele osobistej i wspólnotowej radości. Amen
+ Adrian J. Galbas SAC
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).