Do zaprzestania szykan politycznych w Zimbabwe wezwała tamtejszy rząd kościelna komisja sprawiedliwości i pokoju.
Nasilenie prześladowań opozycji jest związane ze zbliżającymi się przedterminowymi wyborami i chęcią siłowego utrzymania przy władzy koalicji przychylnej despotycznemu prezydentowi Robertowi Mugabe. Stąd apel do niego o poszanowanie obywatelskiej swobody w wyrażaniu woli politycznej, nawet jeśli nie jest ona zgodna z linią partii rządzącej.
Komisja sprawiedliwości i pokoju Zimbabwe wymienia przypadki pobić, nocnych najść i zatrzymań opozycjonistów przez wojsko i służby bezpieczeństwa. Władze utrudniają obywatelom swobodę poruszania się, a nawet dostęp do sklepów i szpitali, co m.in. sprzyja rozwojowi chorób, zwłaszcza AIDS. Zdarzają się wręcz przypadki eksmisji opozycjonistów z mieszkań, które przekazywane są następnie zwolennikom prezydenta Mugabe. Katolicka organizacja zwraca przy okazji uwagę na polityczną nieskuteczność represji. „Czy ktoś, komu złamano szczękę w ramach politycznych prześladowań – pytają autorzy oświadczenia – będzie głosował na partię, która jest za to odpowiedzialna?”.
„Kościół od lat wzywa do budowania sprawiedliwości społecznej, krytykuje szerzącą się w kraju korupcję, nepotyzm na szczytach władzy, a także stawianie partykularnych interesów nad dobrem wspólnym” – mówi pracujący od kilkudziesięciu lat w Zimbabwe o. Tadeusz Grenda SVD.
„Przez 31 lat stania u władzy rząd zaprowadził taki system wywiadu i kontroli, że zanim do czegokolwiek dojdzie już wiedzą, co się dzieje. Dlatego nie dopuszczają do żadnych spotkań i wystąpień, które nie są zgodne z polityką rządu. Ludzie opozycji co jakiś czas są zatrzymywani czy zastraszani. Obecnie cały wysiłek skierowany jest na przeprowadzenie przedterminowych wyborów” – mówi polski misjonarz. Podkreśla, że dzieje się tak, ponieważ rządzącym nie jest na rękę, by wybory odbyły się już według nowej konstytucji. „Kiedy w 2000 r. odbyło się referendum, mieszkańcy Zimbabwe odrzucili projekt konstytucji pozwalającej na to, by prezydent rządził dożywotnio. Pokazało to, że władza traci na popularności i że w końcu trzeba zabrać się za realizowanie obietnic. Jedną z nich było danie ziemi. Rząd obiecywał to latami, a nigdy tego nie zrealizował. Jednak po tym referendum zaczęto odbierać ziemię farmerom”. W Zimbabwe było ok. 4 tys. dobrze działających gospodarstw, które przynosiły krajowi ogromne zyski. Farmerzy byli w stanie zbierać plon dwa razy do roku. Gospodarstwa odebrano im jednak siłą i zamiast przekazać je ubogim, oddano w ręce ludzi zbliżonych do kręgów rządzących. „Rezultat jest taki, że dziś Zimbabwe, które kiedyś było nazywane spichlerzem Afryki, musi sprowadzać żywność z Zambii i RPA. W ostatnich latach sytuacja trochę się poprawiła, ale i tak mamy sięgające 85 proc. bezrobocie, zakłady wykorzystują tylko ok. 30 proc. swoich możliwości produkcyjnych, a ludzie za chlebem coraz powszechniej emigrują do RPA” – podkreśla o. Tadeusz Grenda SVD.
Masowa emigracja z Zimbabwe wywołuje duże napięcia w krajach ościennych. Biskupi RPA przestrzegli właśnie przed możliwością wybuchu nowej fali przemocy wymierzonej w uchodźców, postrzeganych, jako ci, którzy odbierają miejsca pracy. Uciekinierzy padają też często ofiarą gangów, które za przekroczenie granicznej rzeki Limpopo żądają haraczy, a tych, których nie stać na zapłacenie, niejednokrotnie mordują.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.