„Matki, żony i kochanki” spotykają „Czterdziestolatka”?
Utknąłem. Wykrakałem. „Wszystko zostaje w regionie” – chyba jakoś tak zakończyłem poprzedni felieton i, jak dotąd, nic się nie zmieniło. A to głównie za sprawą przeczytanej w ubiegłym tygodniu powieści Sabiny Waszut zatytułowanej „Sztuczny miód”.
Matka z internetu nie korzysta, więc się nie dowie. Więc mogę w tym miejscu zdradzić, że to właśnie ta książka będzie dla niej na Zajączka. A że przyszła do domu ekspresowo (ci kurierzy coraz szybsi; czasem mam wrażenie, że się już teleportują), to i kusiło, żeby do niej zajrzeć. Chociażby przeczytać pierwszy rozdział - czy warto. A potem już jakoś tak samo poszło, zwłaszcza, że i ja, i Żona, byliśmy po prostu ciekawi co będzie dalej. No i przeczytaliśmy.
Początkowo trochę w tę książkę nie wierzyliśmy. Fajnie, że w podtytule ma „opowieść ze Śląska”, ale tak, po internetach patrząc, pozycjonują to to przede wszystkim jako literaturę kobiecą. Czytadło. I cóż, że ze Śląska? Tymczasem nie dość, że czyta się świetnie, to jeszcze coś nam o tym naszym Śląsku mówi. Głównie o jego historii. Zwłaszcza z czasu karnawału Solidarności i stanu wojennego.
Grudzień ’80 – grudzień ’81. Miesiąc po miesiącu. Politycznie? Tyż. Przede wszystkim jednak rodzinnie. I to z perspektywy kobiet, stojących w kilometrowych kolejkach, użerających się z przełożonymi w pracy, kombinujących, jak tu wyrobić się w czasie, by zdążyć odebrać dziecko z przedszkola…
Trochę takie (literackie!) skrzyżowanie serialu „Matki, żony i kochanki” z „Czterdziestolatkiem”. Literackie w wykrzyknikiem, bo przecie to powieść. Współczesna serialoza robi jednak swoje. Sprawia, że najłatwiej, najszybciej, ale i najprecyzyjniej „tagować” właśnie serialami. Tylko co by na to powiedzieli moi wykładowcy z literaturoznawstwa?
A z drugiej strony: nie takie rzeczy kazali na zajęcia czytać. Harlequiny i Rodziewiczówny też się przecież zdawało. Więc serialem im teraz, serialem! Pięknym za nadobne :)
Samej zaś Waszut - szacun. Ogarnęła temat zawodowo, brawurowo i jeszcze ma punkt wyjścia do kolejnej (kolejnych?) części. Bo kto nie chciałby się np. dowiedzieć, czy ci co mieli ze Śląska do Reichu wyjechać, ostatecznie wyjechali? A jeśli tak, to jak im się tam potem wiodło?
Fajnie ekscytować się piłkarskimi karierami „naszych”: Miroslava Klose i Lukasa Podolskiego. Ale przecież ich jest tylko dwóch, a wyjechały tysiące, tysiące, tysiące ludzi. I tyle samo jest o nich opowieści. Nie zawsze różowych, co wiem także z naszych, rodzinnych opowieści.
To już jednak temat na zupełnie inny felieton…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.