Można zacząć tę opowieść od słów, że święty Mikołaj żył dawno, dawno temu… Nie jest to jednak postać legendarna, ale historyczna.
Mikołaj żył jakieś tysiąc siedemset lat temu. Był biskupem, został jednak zapamiętany na całe wieki nie za to, co robił jako biskup, tylko za to, co robił, zanim został biskupem.
Urodził się w bogatej rodzinie, posiadającej duży majątek. Jednak nie była to pełnia szczęścia: rodzice Mikołaja zmarli, kiedy był jeszcze dzieckiem, i właściwie musiał się wychowywać sam (na końcu powiemy, gdzie się wychowywał i co mu w tym pomogło). Został sam jako młody chłopak. W najbliższym sąsiedztwie jego domu mieszkał mężczyzna z trzema córkami; matka dziewcząt również już nie żyła. Im się akurat nie przelewało, żyli bardzo ubogo. Największym kłopotem ojca było zaś to, jak te swoje córki dobrze wydać za mąż. W tamtych czasach dziewczyna musiała mieć jakiś majątek, jakieś wiano. A ten tata nie miał nic, co mógłby dać córkom na przyszłe małżeńskie życie. Wpadł więc na nie najlepszy pomysł – codziennie wieczorem wysyłał córki na miasto, w którym żyli, żeby zarabiały pieniądze w sposób niegodziwy. Mikołaj patrzył na to z sąsiedniego domu i bardzo mu się to nie podobało.
Którejś nocy wziął ze swojego skarbczyka gałkę złota, dużą złotą kulę, zawinął w chustkę i wrzucił sąsiadowi przez okno. Ten rano znalazł tę gałkę złota, ucieszył się, sprzedał ją i wszystkie pieniądze dał najstarszej córce, by mogła wyjść za mąż.
No ale jeszcze zostały dwie siostry. Mikołaj odczekał trochę i którejś nocy wrzucił sąsiadowi przez okno następną złotą kulkę. Ten zrobił dokładnie to samo co poprzednio: sprzedał tę kulkę, dał pieniądze średniej córce jako wiano, córka wyszła za mąż.
Czekał ojciec na prezent dla trzeciej córki – spodziewał się, że ona też dostanie – ale tym razem chciał w końcu poznać dobrodzieja, który obdarowywał ich potajemnie. Mikołaj rzeczywiście trzeci raz zakradł się w nocy, wrzucił trzecią złotą kulkę, a wtedy gospodarz domu wybiegł za nim, dopadł go na ulicy i uklęknąwszy przed nim, zaczął mu dziękować. Mikołaj bardzo go prosił, żeby nikomu o tym nie mówił – chciał pozostać w ukryciu.
U nas też Mikołaj czasem nocą bywa (nie wiem, jak u was, u mnie w każdym razie tak) – ale my go nigdy nie przyłapaliśmy.
Dlatego właśnie świętego Mikołaja najczęściej przedstawia się, owszem, jako biskupa, którym potem został, ale przede wszystkim jako dzierżącego w ręce trzy złote kule. One są najważniejszym elementem jego portretu, po nich można Mikołaja poznać. Biskupów świętych było dużo, ale tylko Mikołaj ma w ręce trzy złote kule – właśnie przez to, że takie prezenty robił sąsiadowi.
W historii Mikołaja nie ma takiej logiki, w jakiej przynajmniej ja jako mały chłopak wyrosłem – że prezenty dostają grzeczni, a niegrzeczni dostają rózgą. My dziś mówimy, że Mikołaj przynosi prezenty dobrym dzieciom. Tylko że ten prawdziwy, historyczny, wrzucił te kule całkiem niegrzecznym dzieciom i całkiem niegrzecznemu tacie… Obdarowywać grzeczne dzieci to żaden problem. Miłosierdzie polega na tym, że obdarowuje się tych, którzy na to nie zasługują, a nie tych, którzy na to zasługują!
Zobaczcie, Mikołaj jest wielkim patronem miłosierdzia, a myśmy z niego zrobili patrona sprawiedliwości. Jak będziesz grzeczny, to dostaniesz nagrodę, a jak nie będziesz – dostaniesz po kościach. Mikołaj taki nie był!
Skąd się w Mikołaju wzięło to, że był taki dobry i chciał pomagać także tym, którzy na to nie zasługują? Wcześnie stracił rodziców, więc kto go tego nauczył? Odpowiedź jest taka, że nauczył się tego od Pana Boga. Jako mały chłopak bardzo lubił chodzić do kościoła, a to, co miał bardzo piękne, to że przychodził do świątyni wcześniej niż inni.
Przez to zresztą został biskupem. Kiedy w miejscowości, gdzie mieszkał Mikołaj, umarł biskup, wszyscy zastanawiali się, kto zostanie jego następcą. Zebrali się, żeby szukać kandydata. Najstarszy człowiek obecny na tym zebraniu miał wówczas objawienie, żeby przyjść następnego dnia rano do kościoła i obserwować: ten, kto pierwszy przyjdzie się pomodlić, będzie najlepszym kandydatem na biskupa. Następnego dnia z samego rana czekał pod kościołem, patrzy – idzie ktoś. „Jak masz na imię?” „Mikołaj”. „Będziesz biskupem”. „Ale ja nie chcę, ja się boję!”. „Nie bój się, jak cię Bóg wybiera, powinieneś się zgodzić”. No i się zgodził. Co przesądziło o tym, że został biskupem? To, że przyszedł do kościoła jako pierwszy.
Mikołaj uczył się wszystkiego, co dobre, bezpośrednio od Boga. Nie mógł się nauczyć od swoich rodziców, ale przychodził się uczyć do kościoła. Skupiony, przygotowany, wsłuchiwał się w czytane słowo Boże. Chciał być taki, jaki jest Bóg.
Jezus mówi w przypowieści, że Pan Bóg jest jak pasterz, szukający najmniejszej, niesfornej owcy, która się gdzieś zgubiła. Nie stała grzecznie w miejscu, tylko chodziła po manowcach. Dobry pasterz zawsze ją znajdzie, nawet gdyby wpadła do jakiejś dziury. Wyciągnie, weźmie na ramiona, przyniesie do stada. Czytamy też w Ewangelii, że Bóg jest dobrym Ojcem, najlepszym Tatą. Mając kilkoro dzieci, zawsze troszczy się o to najmłodsze, najsłabsze. Nie o to, które jest najstarsze, najsilniejsze, najmądrzejsze – bo ono sobie poradzi. Jak jest w domu dziecko słabe, a może chore, ojciec najwięcej czasu ma właśnie dla tego dziecka. Nie dlatego, żeby nie kochał innych dzieci, ale dlatego, że to najsłabsze potrzebuje najwięcej jego troski. Taki jest Pan Bóg! Takiego Pana Boga Mikołaj poznał i taki sam chciał być.
Życzę wam, żeby wasze przychodzenie do Kościoła uczyniło z was dobrych ludzi, tak jak to przychodzenie Mikołaja do kościoła uczyniło go dobrym człowiekiem, i to znacznie wcześniej, niż został biskupem. Chwała Bogu, że go biskupstwo nie zepsuło… Tego z kolei życzę sobie.
*
Powyższy tekst jest homilią wygłoszoną podczas mszy świętej roratniej dla dzieci w parafii pw. Opatrzności Bożej w Łodzi 6 grudnia 2022 roku. Drukiem ukazała się w książce "Błogosławieni, święci, szczęśliwi". Autor: kard. Grzegorz Ryś. Wydawnictwo ZNAK
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.