To jest bardzo trudna mowa, ale wszyscy doskonale wiemy, że kiedy Chrystus wzywa, żebyśmy szli za Nim, nie mówi: „Chodźcie, a będzie wam dobrze”, lecz: „Weźcie krzyż swój na każdy dzień i idźcie za Mną” (por. Łk 9,23).
Chrystusowi Panu bardzo zależy na tym, abyśmy znali Jego samego i znali Ojca. W tym jest chwała Boża, że Bóg jest poznany przez człowieka. Patrzymy na drogi, którymi to poznanie do nas dochodzi. Wiemy, że zanim my sami zdążymy pomyśleć, poczuć i zrozumieć – po ludzku, już dochodzi do nas Pan Bóg ze swoją łaską w chrzcie świętym. Później ta łaska chrzcielna jest przez rodziców czy najbliższe otoczenie jak gdyby uaktywniana przez mówienie o tym, co w człowieku się dzieje, że jest człowiekiem nie tylko według ciała, ale również według ducha, że w nim jest coś więcej niż tylko materia, że to, co widzi naokoło, i osoby, z którymi się spotyka, to jeszcze nie jest wszystko, że istnieją rzeczy, których nie widzi, i osoby, z którymi się fizycznie nie spotyka, że jest Bóg, że są aniołowie i święci, którzy już przebywają w niebie. Poszerza się krąg poznawania człowieka. Powoli, przede wszystkim od rodziców, ale i od dobrego otoczenia, „promieniuje” na nas to, co jest nadprzyrodzone, to, co jest wielkie. Bóg staje się większy w naszych duszach przez poznanie Go, Bóg staje się większy poprzez nas w świecie. I my wszyscy, od najmłodszych do najstarszych, od zdrowych aż po najbardziej chorych, podlegaliśmy temu właśnie procesowi, od tego się zaczynało. Potem przychodziły rozmaite trudne sytuacje. Rzeczywistość nadprzyrodzona jest rzeczywistością piękną, teoria jest zawsze bardzo ładna, ale potem, kiedy wchodzimy w życie pełne i naszych wewnętrznych niedomagań, i rozmaitych trudnych sytuacji z zewnątrz – czy to w rodzinie, czy poza nią – to ta piękna teoria zaczyna nie wystarczać. Życie przynosi nam tak dużo zaprzeczenia wielkości, wspaniałości chwały Bożej, tak wiele rozczarowań, bólu i kłopotów, że chyba nie ma spośród nas nikogo, kto by nie przeżył w swojej duszy jakiegoś buntu, jakiejś niechęci, a przynajmniej jakiegoś zniecierpliwienia… Jak to jest: skoro wszystko tak mądrze zostało przez Boga pomyślane, skoro jest tak piękne i dobre, to dlaczego pojawia się tyle zgrzytów i tyle jakiegoś nieładu, i tyle nieporozumień? Borykamy się z tymi sprawami aż do dzisiaj.
Kiedy tutaj przebywamy – jesteśmy uradowani, nastawieni szeroko na Pana Boga, bardzo chętni ku temu, żeby serce swoje otworzyć, wchłaniać prawdę Bożą, poznawać to, co trudne, i szukać sposobów rozwiązywania tego, a jednocześnie wciąż szukamy Boga. Wszyscy, którzy tutaj jesteśmy, zwłaszcza ci nie w pełni sprawni, mamy jeszcze jeden sposób Jego poznawania. Sposób, który dla nas jest bardzo dotkliwy, bardzo nieprzyjemny, sposób, o którym trudno jest mówić i który trudno zachwalać nam, którzy jeszcze chodzimy i ruszamy kończynami, rękami, nogami i głową, choć niektórym nie przychodzi to tak łatwo. To, co dla nas osobiście jest pewnym obciążeniem, trudnością i kłopotem – bo czasem po prostu ze starości człowiek już sobie nie radzi ze swoim ciałem i duszę też ma słabszą, a niekiedy już w młodości zdarzył się jakiś wypadek, nagła choroba, która pozostawiła ciężki ślad – to jest często traktowane jako dopust Boży, wola Boża, tragiczny los, cierpienie i tak dalej. My jednak po to się między innymi gromadzimy, aby na to popatrzeć nie tylko od tej ciemnej strony, która oczywiście jest i której nie chcemy absolutnie sztucznie podświetlać, ale też od strony planu Bożego. Jeśli znamy Pana Boga poprzez chrzest, spowiedź, bierzmowanie, komunię świętą, jeśli znamy poprzez przykłady i naukę rozmaitych ludzi, to jeśli cierpimy w taki sposób, jak Pan Bóg to ustawił w naszym życiu, to znamy Go właśnie jeszcze przez cierpienie.
Powtarzam, jest bardzo trudno to mówić i zachwalać ten sposób poznawania Pan Boga, ale zdaje mi się, że nikt z nas, nawet ci zdrowi, nie jest wolny od cierpienia. Może czasem mamy trochę mniej dolegliwości fizycznych, może nie są one tak dojmujące i tak utrudniające nam życie, ale są. Idealnie zdrowych ludzi nie ma dzisiaj na świecie. A jeśli chodzi o cierpienie duchowe, to doskonale sobie zdajemy sprawę, że nieraz właśnie ci poruszający się swobodnie szukają pociechy, otuchy i zrozumienia u tych, którzy nie mogą się poruszać. I dlatego mówię, że cierpienie jest jakimś sposobem poznania Pana Boga. Ten, kto nie cierpiał, nie poznał Boga do końca. Jezus Chrystus, chcąc przedstawić nam Ojca, nie ukazał nam Go wyłącznie w chwale przemienienia, w chwale uroczystego wkraczania do Jerozolimy, w chwale cudownego czynienia znaków, wskrzeszania zmarłych, uzdrawiania chorych i tak dalej, ale przedstawił nam Boga w cierpieniu, w niezrozumieniu, w odrzuceniu i w wielkim bólu fizycznym, którego szczytem była męka i śmierć na krzyżu. Dlatego św. Paweł takie ładne hasło postawił – znać Chrystusa, i to Chrystusa Ukrzyżowanego (por. 1 Kor 2,2). Z tego też powodu Papież Jan Paweł II, kiedy jeszcze jako arcybiskup i kardynał tutaj przyjeżdżał (a bywał chętnie, więc gdy miał czas, to chociaż na pół godziny wpadał), z wielkim przekonaniem i wielką wiarą mówił, że to wy nas uczycie Pana Boga, uczycie nas życia, uczycie nas patrzeć na świat jeszcze drugim okiem, bo my, zdrowi, tylko jednym okiem patrzymy na świat; że to wy nam, zdrowym, dajecie tutaj rekolekcje, bo dopiero w was Pan Bóg objawia się w pełni. I to mówił bardzo poważnie, nie po to, żeby psychologicznie podbudować chorych, żeby ich dowartościować.
Choroba i zdrowie w człowieku, odniesione do Pana Boga, ludzie chorzy i ludzie zdrowi stanowią całą pełnię wyrazu człowieczeństwa, bo tak chciał Chrystus, tak było w Nim. To jest bardzo trudna mowa, ale wszyscy doskonale wiemy, że kiedy Chrystus wzywa, żebyśmy szli za Nim, nie mówi: „Chodźcie, a będzie wam dobrze”, lecz: „Weźcie krzyż swój na każdy dzień i idźcie za Mną” (por. Łk 9,23). „Jeśli będziecie szli mężnie poprzez drogę krzyża, to Ja wam gwarantuję, że razem ze Mną przejdziecie przez zmartwychwstanie. Jeżeli zaś będziecie odrzucać swój krzyż, buntować się czy zamieniać go lub zazdrościć tym, którzy mają inny, to wtedy zostaniecie sami”. Nie opłaca się „skórka za wyprawkę”. Jesteśmy w naszym cierpieniu niejako zapędzeni w ciasną uliczkę: albo zgodzić się i przyjąć, albo przegrać całkowicie.
Dlatego, jeśli chcemy poznać Boga przez nasze cierpienie, to musimy zobaczyć, że cierpienie, które Chrystus za nas ofiarował, to było cierpienie zbawcze, cierpienie, które pokazuje sens naszego cierpienia, które nas podprowadza do zbawienia, do Niego. Z tego powodu to nasze cierpienie nie jest tylko dla naszego zbawienia, ale za wzorem Chrystusa my to cierpienie musimy dawać światu, Kościołowi – w to miejsce, gdzie świat i Kościół najbardziej tego potrzebuje.
Prośmy więc Boga, ażebyśmy wszystkie aspekty naszego cierpienia, naszego życia coraz lepiej poznawali i łączyli to wszystko z Nim, żeby poznawanie Boga się wzmagało i rosła chwała Boża – tak abyśmy zapatrzeni mocno w miłość Bożą nie zapominali może o cierpieniu, bo ono nie da tak na stałe zapomnieć o sobie, ale umieli znaleźć wartości przewyższające to cierpienie. Bo kiedy damy coś więcej, więcej Boga, więcej miłości, to wtedy zniesiemy nawet najgorszy ból fizyczny, a jeśli damy mało miłości, to wtedy ten ból nas dobije. O tę miłość módlmy się i dzisiaj…
Fragment książki „W poszukiwaniu Boga. Nie tylko dla chorych”
Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).