Krąży za nami z uporem. Pojawia się w każdej rodzinnej rozmowie, w sklepie, przed kościołem, podczas wizyty w urzędzie czy kancelarii parafialnej.
Cień wojny. Jeszcze dalekiej, choć dzięki medialnym przekazom bliskiej. In więcej kontaktu z uchodźcami, z ofiarami bombardowań, tym bliższej.
Cień wojny pozwala na nowo przemyśleć świat kierujących nami wartości. Jeden przykład. Od kilku lat trwała budząca wiele emocji dyskusja nad sensem Powstania Warszawskiego. Dla jednych będącego heroicznym zrywem w obronie wolności i godności człowieka, dla innych bezsensownym przelewem krwi młodego zwłaszcza pokolenia. I oto słyszymy płynące z terenów objętych wojną deklaracje: mając do wyboru ewakuację tak zwanymi korytarzami humanitarnymi do Rosji lub śmierć w obronie ojczyzny, wybieramy drugie. Nieoczywisty dla jednych staje się, na naszych oczach, oczywistym wyborem dla innych. Jeśli tak jest dziś dlaczego nie mgło być tak kiedyś…
W rozmowach z cieniem wojny w tle wyczuwa się duży lęk. Częściowo zrozumiały. Wyrosło pokolenie znające ją jedynie z książek i medialnych przekazów. Najmłodsze wychowywane były i są w przekonaniu, że może być tylko lepiej. Z wszystkimi tego konsekwencjami. Czyli z niezdolnością radzenia sobie w sytuacjach trudnych. Obserwowałem to od lat. Choćby spotykając się z grupami, przyjeżdżającymi w nasze okolice na tak zwane spotkania integracyjne. Narąbać drewna, rozpalić w deszczu ognisko, orientować się w terenie – dla wielu zadania niewykonalne. A przecież te proste umiejętności niejednokrotnie decydują o przetrwaniu.
Zresztą nie tylko młodzi. Woda w kranie, kuchnia na gaz, maszyny na prąd i ropę. Co będzie, gdy tego wszystkiego zabraknie. Dziś już mało kto potrafi posługiwać się kosą, studnie zasypane, tradycyjne kuchnie wywiezione na złom lub zgruzowane, a potrafiących stawiać takowe brak. Zaczynamy uświadamiać sobie zupełny brak przygotowania na okoliczność konfliktu zbrojnego. Zwłaszcza biorącego na cel ludność cywilną. Stąd lęk.
Można oswoić cień? Dwa obrazy z ostatnich dni utkwiły mi w pamięci. Dziewczynka na huśtawce przed zniszczonym blokiem i modlący się żołnierze. Pierwsza usiłująca ocalić w życiu resztki normalności. Drudzy zgromadzeni wokół polowego ołtarza nie tylko by błagać o pokój. Także ze świadomością potrzeby rodzącej się z modlitwy siły ducha. Warto przypomnieć wspomnianego w ubiegłym tygodniu Herlinga-Grudzińskiego i jego uwagi o tych, którzy na Syberii przetrwali. Być może dla wielu widok modlących się żołnierzy będzie odpowiedzią na pytanie po co wojsku kapelani.
Oswajanie cienia przypomina trochę, a może nawet bardzo, walkę z powtarzającymi się grzechami i wadami. Nie wystarczą same dobre chęci i postanowienia. Tymi, o czym dobrze wiemy, wybrukowana jest droga do piekła. Potrzebujemy nie listy towarów, jakie trzeba zgromadzić na zapas, ale listę zadań do wykonania. Muszą znaleźć się na niej umiejętności, pozwalające stawić czoła trudnościom, z jakimi być może przyjdzie się zmierzyć. A jeśli – co daj Boże – unikniemy grożących nam niebezpieczeństw, nic nie tracimy. Przeciwnie. Zyskamy coś, co doktor Dariusz Kuć z Białostockiego Hospicjum dla Dzieci nazwał w rozmowie z Agnieszką Huf, dziennikarką Gościa Niedzielnego, umiejętnością dodawania życia dniom.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.