Wytrzymaj, człowieku, wytrzymaj. Jak mawia poeta: „ta próba nie może trwać dłużej niż życie”.
Czy samo uczestnictwo w jakiejś strukturze nakłada na nas odpowiedzialność za to, co jest w niej słabe, złe, grzeszne? Czy my się powinniśmy wypisać, czy możemy się wypisać z takich struktur, w których owo zło dostrzegamy? Zauważenie krzywdy bliźniego, słowny protest przeciwko temu, próba naprawy – są ważne, ale kiedy następuje taki moment, że trzeba zerwać więzi, odejść? Gdzie leży ta granica?
Nie myślmy tylko od razu od rzeczach wielkich, zranieniach przeogromnych, raczej o tym, co zwykłe, na codzienną skalę. Ot, w takiej rodzinie na przykład. Jeśli mamy jakiegoś pożal się boże wujka, którego zachowanie pozostawia zazwyczaj wiele do życzenia, form społecznego ostracyzmu jest doprawdy wiele: od ignorowania obecności do niezapraszania na rodzinne imprezy. Jednak czy nam wolno? Czy nie jest to w gruncie rzeczy jakieś zakłamanie, przedkładające własną wygodę nad miłość bliźniego? A może właśnie trzeba – może trzeba napiętnować zło, wyraźnie się odgrodzić? Może nasza wieloletnia pobłażliwość (dla świętego spokoju?) tylko rozzuchwala, sprawia, że zło zatacza szersze kręgi?
Albo w pracy – tam, gdzie spędzamy istotną część dorosłego życia. Jeśli budzi się w nas słuszny bunt przeciw czemuś, co oględnie mówiąc, nie służy dobru wspólnemu – co wtedy? Uznać, że nie na wszystko mamy wpływ? Że odgrywanie roli jedynego sprawiedliwego byłoby z naszej strony pychą, ubraną w pokorne piórka? Czy odwrotnie: przestać zasłaniać się gębami do wyżywienia i jasno określić swoje stanowisko, nawet jeśli oznacza to rezygnację z tego, co znane i w miarę bezpieczne?
Słowem: gdzie leży granica? Zakładając, że każdy rozsądny człowiek chce dobra dla siebie i bliskich (bliźnich!), stawiamy sobie przecież to pytanie niejednokrotnie. Czasem pełni niepokoju, czasem w buncie, gdy ponoszą nas emocje i gdy kalkulujemy na chłodno. My naprawdę nie wiemy: czy zmieniać daną strukturę od środka (da się to w ogóle?), czy ją porzucić (czy to naprawdę coś zmieni?).
Jest w tym jakiś charakterystyczny stan zawieszenia, niepewności, rozdarcia nawet. Oczywiście, każe nam się wierzyć w pokój serca, który potwierdza słuszność świętych (i świetnych) wyborów. Tyle że widocznie aż tacy święci nie jesteśmy. Niekoniecznie trzeba się przecież doszukiwać wszędzie prób dla naszej wiary i zaufania – ale nie upraszczajmy na siłę sytuacji, pokój to nie jest jakiś plaster na wszelkie rany, a ciemność wokół to całkiem normalny stan ziemskiego padołu.
Być może po prostu niektóre pytania pozostają bez odpowiedzi – do czasu, aż zyska się pełniejszą perspektywę. Na przykład śmierć czy w ogóle przyszłość zapewne zweryfikuje nasze dzisiejsze wybory. Być może też brak jest jakiejś odpowiedzi uogólnionej, takiej samej w każdych okolicznościach, dla każdego. Tak jak wierność podjętym zobowiązaniom zakłada czasem w praktyce porzucenie, a czasem przeciwnie, pogłębienie jakiejś relacji – tak i inne dylematy rozstrzygają się w zależności od tego, kim konkretnie my jesteśmy, na jakim etapie życia się znajdujemy.
Morał jakiś? Niekoniecznie. Może tylko zachęta: wytrzymaj, człowieku, wytrzymaj. Jak mawia poeta: „ta próba nie może trwać dłużej niż życie”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W rozmowie z KAI bp Grzybowski podsumowuje drugą sesję Synodu Biskupów o synodalności.
"Posługiwanie Księdza Arcybiskupa może stać się „budzeniem olbrzyma”, jakim są świeccy w Kościele".
Nie jest wykluczone, że jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia.