Może to, że nasze życie nie daje się ugłaskać, jest regułą, nie wyjątkiem?
Są takie sytuacje, kiedy bezwzględnie – bezwzględnie! – chcielibyśmy się znaleźć w innym miejscu, ale nie tutaj. Jak choćby w ostatnie upały – kiedy się wydaje, że cała reszta świata, tylko nie my, wypoczywa na jakichś wakacjach. Albo taki poród pamiętam – to nagłe, przemożne uczucie, że właściwie, skoro jest jak jest, to ja naprawdę uprzejmie dziękuję, składam rezygnację, może innym razem. Czy jakieś jeszcze doświadczane przez nas okoliczności przyrody, w których po prostu chcemy się znaleźć już, natychmiast, w innym miejscu. Wszystko jedno gdzie. Byle nie tutaj.
Oczywiście, tak się nie dzieje. Jesteśmy. Tkwimy. Sterczymy. Skrobiemy ten swój kawałek podłogi. Na przekór własnym chęciom nieprzesuwalni ani o milimetr: czujemy, co czujemy, myślimy, co myślimy. I już.
Tak, teorię znamy doskonale. Gdzie Bóg nas posiał, mamy kwitnąć i wszystkie inne złote myśli, które jakoś w niczym nam nie pomagają (aż dziwne). Że też jesteśmy tak mało elastyczni, tak niepodatni na głos autorytetów i rozsądku! Tacy święci na przykład odwrotnie – ciągle się słyszy: ta zmieniła życie pod wpływem wielkopostnego kazania, tamtego do czynu pchnął widok zburzonego kościółka, ktoś zziębniętym żebrakiem się wzruszył, inny dziecko przeniósł przez wodę. Byli we właściwym czasie, we właściwym miejscu – usłyszeli, zobaczyli, zrobili, co było trzeba. My słuchamy kazań, widzimy chwiejące się kościoły, cierpiący nas poruszają, dzieci zmuszają do wysiłku – a przeciwnie, nabieramy coraz głębszego przekonania, że znaleźliśmy się albo w niewłaściwym miejscu, albo w niewłaściwym czasie, albo przynajmniej niewłaściwą osobą jesteśmy…
Oczywiście, nie zawsze, tylko czasami. I możemy poprawić sobie nastrój gdybaniem, że pewne rzeczy widać dopiero z perspektywy, po latach, po śmierci nawet: te krzywe dróżki wiodące do jednego celu. Jednak co zrobić z takim doświadczeniem, kiedy „tutaj” i „teraz” jest jak klocek z innej układanki? Nijak nam nie pasuje do niczego, choć staramy się i tak, i siak, naprawdę się staramy.
Może istota niedogodności polega na tym, że ona jest właśnie niedogodnością? Może to, że nasze życie nie daje się ugłaskać, jest regułą, nie wyjątkiem? Może gdybyśmy umieli powtarzać w każdej sytuacji „niech się dzieje wola nieba”, słowa te nie miałyby już takiej siły rażenia? Inaczej mówiąc – jeżeli czasem tak trudno nam być tutaj, w tym miejscu, to dlatego, że to miejsce takie właśnie jest: trudne. Więc niby kto ma być w tym właśnie miejscu, jak nie my? Ateista jakiś? Muzułmanin? Jako chrześcijanie nie lubujemy się w cierpieniu – ale ono przecież jest, jest tu na ziemi.
Dobrze. Czas powiedzieć stop tej litanii zaprzeczeń: że niby nie jest tak źle, da się wytrzymać, a w ogóle to liczy się dla nas duchowa głębia, a nie te prozaiczne czynniki sciągające nas w dół. Powiedzmy wprost: jest źle, naprawdę. Jest nam źle. I to jest w tym wszystkim najlepsze. Bo kiedy zechcemy pytać: „Dlaczego ja?”, jak nic nasuwa się to zawadiackie, wyszczekane, bezczelne: „Dlaczego to nie miałabym być ja, Panie? Przecież jestem. Mnie tu posłałeś. Mnie”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nieco się wolnością zachłysnęliśmy i zapomnieliśmy, że o wolność trzeba dbać.
Abp Paul Richard Gallagher mówił o charakterystyce watykańskiej dyplomacji.