Ekranizacja słynnej powieści, dokonana przez słynnego reżysera, ze słynnym aktorem w roli głównej. Złota era Hollywood w pigułce. Ale obok hollywoodzkich smaczków, równie ważne są tu wątki… biblijne.
Niby Herman Melville napisał w połowie XIX wieku powieść morską (o kapitanie statku wielorybniczego, który stracił nogę w walce z ogromnym białym kaszalotem - tytułowym Moby Dickiem – a po czasie robi wszystko, by ponownie trafić na tego wieloryba i zemścić się na nim).
Niby to znakomity materiał dla fachmanów z amerykańskiej Fabryki Snów, bo i morskie podróże, i sztormy, i burze, i bunty załogi na ekranie pokazać można. I choć wszystko to, rzecz jasna, w trakcie seansu oglądamy, to jest tu przecież coś jeszcze. Coś znacznie bardziej istotnego. Mianowicie Biblia i to, w jaki sposób współcześni Melville’owi Amerykanie ją odczytywali. Interpretowali.
A był sposób purytański. Dziś najczęściej kojarzący się z wiarą pierwszych osadników, którzy przybyli do Ameryki w 1620 roku na pokładzie okrętu Mayflower. Praca musi więc być ciężka („w trudzie będziesz zdobywał (…) pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia”), za grzechy równie ciężko należy zapłacić, odpokutować. Zaś sam Stwórca… „Oto wasz Bóg, oto - pomsta; przychodzi Boża odpłata”.
I w takich właśnie klimatach (ciężkich, mrocznych, ponurych) utrzymany jest film Johna Hustona z 1956 roku. Reżyser, który później, nakręci jeszcze „Biblię” z Avą Gardnem, czy Peterem O’Toole, tu w roli kapitana Ahaba obsadził Gregory’ego Pecka (który znowu wcześniej zagrał króla Dawida w „Dawidzie i Batszebie”).
A więc jesteśmy w tym momencie w historii kina, gdy kostiumowe, wysokobudżetowe biblijne produkcje zdecydowanie dominowały. Oczywiście „Moby Dick” toczy się w zupełnie innych czasach niż „Dziesięcioro przykazań”, czy „Estera i król”, ale gdy przyjrzeć się fabule, kolejnym zwrotom akcji, czy postaciom, dostrzeżemy multum nawiązań i inspiracji - chociażby Księgą Jonasza. A i przecież wspomniany już Ahab to imię jednego z izraelskich królów (w Starym Testamencie zapisywane jako Achab), o którym czytamy w 1 Księdze Królewskiej.
Krótko mówiąc: bez Biblii nie byłoby ani powieści Melville’a, ani filmu Hustona. Filmu, który mimo upływu lat, wciąż świetnie się ogląda, trickowe zdjęcia ciągle robią wrażenie (ognie św. Elma, gdy maszty statku niejako przemieniają się w trzy krzyże!), a i zachowania, decyzje bohaterów nieźle dają współczesnym widzom do myślenia.
Czyli? Nietypowy, ale jednak jak najbardziej biblijny film. A do tego klasyk. Pozycja obowiązkowa.
*
Tekst z cykli: ABC filmu biblijnego oraz Filmy wszech czasów
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.