Chrzest Janowy i w imię Trójcy to co innego, ale...
Dziesiąty dzień stycznia , epidemii w Polsce dzień 313. Mam wrażenie, że powoli obojętniejemy. Nie tylko na zachorowania, ale i na śmierć. Stają się zwyczajną codziennością. Na kogo wypadnie na tego bęc. Niewiele można zrobić, choćby się krzyczało i wierzgało...
Kończy się w liturgii okres Bożego Narodzenia. Niedziela Chrztu Pańskiego – oto w sposób zadziwiający spełniają się zapowiedzi proroków, rozpoczyna swoją działalność Mesjasz, nastaje czas wyzwolenia. Jak się niebawem okaże – nie politycznego, ale tego, z jarzma grzechu i śmierci.
Chrzest, nasz chrzest, bardziej niż z dzisiejszą niedzielą związany jest z Misterium Paschalnym. To wtedy wspominamy wydarzenie przejścia Jezusa ze śmierci do życia i to, że przez chrzest przeszliśmy i my z Nim. Wspominany dziś chrzest, którego udzielał Jan, z naszym, sakramentalnym, ma tylko tyle wspólnego że łączy je fakt rozpoczęcia misji. Wtedy rozpoczął misję Jezus, chrzest sakramentalny rozpoczyna – przynajmniej nominalnie – naszą misję. Ale że podczas Triduum taki natłok treści, na pewno warto zastanowić się dziś i nad naszym chrztem. I... no właśnie. Tak się zastanawiam, czy nie warto byłoby zrobić coś więcej, by jakoś jego znaczenie uwypuklić. Nie, nie o katechezy czy inne tego typu działania mi chodzi. Bardziej o sam sposób sprawowania tego sakramentu.
Przyjęło się po ostatnim soborze, że sprawowany jest najczęściej w ramach Eucharystii. Podobnie zresztą jak sakrament małżeństwa. I wszystko jest poprawnie, Eucharystia jest źródłem szczytem Kościoła, więc... no w ogóle nie ma sprawy. Mam jednak wrażenie, że łączenie sprawowania obu tych sakramentów powoduje, że sam chrzest, z wszystkimi pięknymi ukazującymi jego sens obrzędami, gdzieś się gubi. No, z wyjątkiem liturgii Wigilii Paschalnej, gdzie jest czymś jak najbardziej naturalnym. Ale podczas normalnej Mszy... Przepraszam, ale wygląda to tylko na dodatek. A przecież to ważny, bardzo ważny sakrament. I gdyśmy częściej dali szansę przeżyć go tak, żeby tylko na tym obrzędzie się skoncentrować...
Zostawmy nawet przepiękne obrzędy chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych – prawda że samo słowo „wtajemniczenie” budzi już pewną ekscytację – a zatrzymajmy się na samym chrzcie dzieci. Najpierw przepiękny obrzęd ich przyjęcia, gdy rodzicie przedstawiają Kościołowi jego nowych członków, a kapłan przypomina o ciążących na nich obowiązkach. Przecież one otrzymują chrzest w ich wierze, nie własnej. Potem, w liturgii słowa, czytania dobrane pod kątem teologii chrztu. Pozwalają zgłębić jego tajemnicę pomagając, by wszystko nie pozostało jedynie na płaszczyźnie niezrozumiałych znaków. Potem modlitwa powszechna i litania do wszystkich świętych... Tak, w wersji skróconej, ale może warto by użyć normalnej, byśmy uświadomili sobie, jakiego zaszczytu doznaje dziecko włączone do wspólnoty z tyloma świętymi? Potem modlitwa z egzorcyzmem, poświęcenie wody, wyznanie wiary, jeszcze raz zapytanie rodziców – czy naprawdę w tej wierze, o której słyszeliście, chcecie ochrzcić swoje dzieci – i sam obrzęd... A potem namaszczenie krzyżmem – tu padają słowa o misji z Chrystusem Kapłanem, prorokiem i Królem – włożenie białej szaty, wręczenie zapalonej świecy...
To piękne i bardzo pouczające obrzędy. Naprawdę warto, by pozwolić je przeżyć nie „w ramach” czegoś innego, choć przecież też pięknego i najświętszego – ale oddzielnie. Taka liturgia byłaby jednocześnie katechezą przypominającą wszystkim uczestnikom, w jak wielkie tajemnice zostali włączeni.... Myślę że przyczyniłoby się to do ubogacenia form naszego życia religijnego. Żeby nie były tylko w każdej okoliczności Msza i ewentualnie Różaniec czy Koronka...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).