To o 4,5 tys. więcej zgonów tygodniowo względem średniej wieloletniej, która w ostatniej dekadzie kształtuje się w tym okresie na stabilnym poziomie 7,5 tys. Co te dane mówią o epidemii w Polsce?
W 43. (19-25 października) i 44. (26 października do 1 listopada) tygodniu tego roku gwałtownie wzrosła w Polsce ogólna liczba zgonów. To wzrost aż o blisko 60 proc. w porównaniu ze średnią za lata 2010-2019. Co więcej, dane za 44. tydzień mogą być jeszcze niekompletne (informacje zebrane przez resort cyfryzacji do 2 listopada, więc najprawdopodobniej nie spłynęły jeszcze wszystkie). W minionej dekadzie tym okresie roku umierało średnio około 7,5 tys. osób tygodniowo, a wahanie między najmniej a najbardziej śmiertelnym rokiem wynosiło ok. 800 zgonów tygodniowo. W tym roku w każdym z tych tygodni zmarło ponad 12 tys. Polek i Polaków.
W tym czasie (między 19 października a 1 listopada) zmarło więc łącznie o około 9 tys. więcej osób niż średnio w ciągu analogicznych dwóch tygodni w minionym dziesięcioleciu, a Ministerstwo Zdrowia zaraportowało 2210 zgonów osób zakażonych wirusem SARS-CoV-2. Co to oznacza w praktyce? Skąd ta dziura wynosząca - nawet po odjęciu zgonów osób z Covid-19 - blisko 7 tys.?
W tej grupie znajdują się osoby zmarłe zakażone SARS-CoV-2, które nie zostały poddane testom oraz osoby zmarłe w wyniku innych schorzeń, które ze względu na niedrożny system ratownictwa medycznego lub utrudniony dostęp do specjalistycznej pomocy medycznej nie otrzymali w porę pomocy w swojej chorobie. Biorąc pod uwagę niewielkie wahania w tygodniowej liczbie zgonów na przestrzeni ostatnich 10 lat, nie możemy stwierdzić, że to naturalne odchylenie od średniej statystycznej. W zdecydowanej większości to bezpośrednie i pośrednie ofiary epidemii.
Jakie są perspektywy?
Niestety prognozy na nadchodzące tygodnie są pesymistyczne. W najlepszych wariantach, o których mówił w czasie dzisiejszej konferencji prasowej minister zdrowia Adam Niedzielski, w najbliższych dniach liczba wykrytych testami nowych zakażeń powinna ustabilizować na poziomie 25-30 tys. dziennie. To prognoza zakładająca, że jako społeczeństwo w sposób restrykcyjny zastosujemy się do obowiązujących środków zapobiegawczych i ograniczymy do minimum bezpośrednie kontakty. W dalszej perspektywie trudno jednak przewidzieć, jak bardzo na wzrost zachorowań wpłyną masowe protesty czy omijanie restrykcji w życiu codziennym. W ciągu miesiąca może to oznaczać około 400-600 tys. dodatkowych zakażeń.
Przeładowane szpitale oznaczają gwałtowny wzrost śmiertelności wśród zakażonych
W tej chwili śmiertelność wśród wykrytych zakażeń w Polsce wynosi około 1,5 proc. - do dziś testami potwierdzono od marca prawie 440 tys. zakażeń, spośród których zmarło prawie 6,5 tys. chorych. Jak jednak podkreśla prof. Andrzej Horban, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, śmiertelność może gwałtownie wzrosnąć w sytuacji, gdy dla wymagających tlenoterapii czy respiratora chorych zabraknie miejsc w szpitalach. Jak bardzo? Nawet do 10 proc. Dlaczego? Po prostu dziś wielu chorych może przetrwać chorobę dzięki dostępowi do dodatkowego tlenu.
Gdy dojdzie do znacznego zwiększenia liczby zachorowań - a jeśli nie zrobimy niczego, to do tego dojdzie - liczba chorych przekroczy możliwości realnej pomocy. I wtedy zaczynamy mówić o 10 proc. zgonów.
/prof. Andrzej Horban/
Profesor wskazał też, że nie należy pokładać przesadnej nadziei w liczbie respiratorów, bo przy normalnym trybie pracy na oddziałach intensywnej terapii śmiertelność pacjentów korzystających z tych maszyn wynosi około 60 proc., a w sytuacji np braków specjalistycznego personelu i przeładowania oddziału także tutaj szanse na powrót do zdrowia spadają:
Proszę nie traktować respiratora jako cudownego środka na ozdrowienie, bo w warunkach sprawnie działającego oddziału intensywnej terapii mamy sześćdziesiąt parę proc. zgonów. Gdy na respiratorach będzie więcej ludzi, odsetek zgonów będzie dochodził do 90 proc. i więcej
/prof. Andrzej Horban/
Między strachem a odpowiedzialnością
Zarówno minister Niedzielski, jak i prof. Horban zgodnie podkreślają, że jesteśmy na prostej drodze do zderzenia ze ścianą. Te słowa należy traktować poważnie. Tymczasem w społeczeństwie ciągle jeszcze pojawiają się głosy, że media sieją panikę, a pod codziennymi raportami dotyczącymi epidemii na stronie resortu zdrowia przeważają prześmiewcze komentarze. Ciekawa jest jednak obserwacja, jak na przestrzeni miesięcy zmieniają się argumenty osób podważających zagrożenie. W połowie marca, gdy ofiar śmiertelnych wirusa było kilka (bo epidemia dopiero się u nas rozpoczynała) chętnie przywoływali przykład jednego z tygodni w lutym, gdy na grypę w całej Polsce zmarło 9 osób. Sugerowali w ten sposób, że grypa jest groźniejsza od COVID-19. Gdy w kolejnych tygodniach liczba osób, które zmarły na skutek infekcji SARS-CoV-2 (czy to bezpośrednio czy z powodu połączenia infekcji z innymi chorobami) przekroczyła wyraźnie liczbę zgonów z powodu grypy, sceptycy porzucili wcześniejszy argument i zaczęli przekonywać, że przecież łączna liczba zgonów ogółem w kraju nie odbiega znacząco od średniej wieloletniej, liczba nowych zakażeń SARS-CoV-2 jest stabilna, a liczba zachorowań na grypę nawet spadła (więc żadnej epidemii nie ma). Kompletnie ignorowano przy tym fakt, że zarówno jedno, jak i drugie było wynikiem znacznie zmniejszonej liczby kontaktów międzyludzkich spowodowanej lockdownem. Teraz, gdy ogólna liczba zgonów wzrosła o blisko 60 proc. względem średniej wieloletniej, niektórzy wprost negują te dane i oskarżają władzę o fałszerstwo. Zarzut jest absurdalny, bo z politycznego punktu widzenia trzeba być samobójcą, by preparować dane, zgodnie z którymi państwo, którym się rządzi, jest na krawędzi największej od II wojny światowej katastrofy.
Czy zatem przedstawiając Państwu dane o pogarszającej się sytuacji siejemy niepotrzebną panikę? Choć sytuacja, którą opisujemy i prognozy na nadchodzący czas mogą przerażać, to świadomość sytuacji, w jakiej się znajdujemy jest konieczna, abyśmy podjęli wysiłek i zmobilizowali się do przestrzegania środków zapobiegawczych. Tym bardziej, że wciąż nie brakuje osób, które z różnych powodów je obchodzą i lekceważą niebezpieczeństwo.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.