Starzejący się człowiek nie zawsze będzie sympatycznym dziadkiem, czy pełną uroku babcią.
Odejście Enzo Bianchi z Bose burzy w naszych mediach nie wywołało. Co jest zrozumiałe z kilku powodów. Żyjemy wirusem i wyborami. Poza tym założona przez niego wspólnota monastyczna nie jest w Polsce aż tak bardzo znana. Większość czytelników o jej istnieniu dowiedziała się przy okazji ostatniego Synodu Biskupów, na którym Enzo był jednym z audytorów. Do Rzymu przywiózł wówczas ikonę. Młody mnich niesie na ramionach starego. Pierwszy ma siły, energię, zapał. Drugi zna drogę.
Nie wiemy co tak naprawdę stało się w Bose, skoro założyciel wspólnoty, po pięćdziesięciu pięciu latach jej istnienia, musi ją opuścić. Nie ulega natomiast wątpliwości, że ta historia bardziej aniżeli skandalem (taki tytuł pojawił się w depeszy KAI, a większość redakcji go po prostu skopiowała) jest dramatem. Obydwu stron. Mało kto wie, że Enzo od pewnego czasu ma kłopoty z kręgosłupem. Był czas, kiedy nie mógł chodzić. To zapewne jedno z wielu ograniczeń starości (ma 77 lat). W tym kontekście zupełnie niezrozumiałe są głosy niektórych członków wspólnoty, decyzję o konieczności opuszczenia Bose komentujących jednym słowem: nareszcie. Tym bardziej bolesne, gdy dowiadujemy się, że jeszcze wczoraj wieczorem sam zainteresowany nie wiedział kiedy odejdzie i gdzie zamieszka.
Oficjalnym powodem są napięcia między założycielem i nowym przełożonym (nota bene przez wiele lat najbliższym współpracownikiem Enzo, przez dwadzieścia lat pełniącym funkcję mistrza nowicjatu). Mają one paraliżować życie wspólnoty i uniemożliwiać realizację jej szczególnego powołania, jakim jest zaangażowanie w ruch ekumeniczny. Osobiście zastanawiam się dlaczego do tej pory nikt, albo mało kto, nie zauważył, że stojący na jej czele kiedyś się zestarzeje, a w związku z tym pojawią się „ograniczenia wieku”, które trzeba będzie zaakceptować i nauczyć się z nimi żyć. Ograniczenia spowodowane nie złą wolą, ale właśnie przejściem do takiego etapu życia, kiedy człowiek staje się „niereformowalny”. Jedynym, co wówczas pozostaje, to stworzyć dla takiej osoby przestrzeń życia, w której na owe „przypadłości” spogląda się nie tyle z przymrużeniem oka, co – nade wszystko – z miłością. Tego najwyraźniej zabrakło. Stąd – w moim odczuciu – bardziej aniżeli o konieczności opuszczenia trzeba mówić o wyrzuceniu za drzwi.
Wbrew pozorom ta historia nie jest z odległej, nie mającej nic wspólnego z życiem naszych wspólnot, galaktyki. Na początku kapłańskiej drogi byłem świadkiem, gdy stary proboszcz musiał opuścić swoją parafię. Pierwszą i jedyną miłość swojego życia. Iskrą zapalną był oddany do konserwacji obraz z głównego ołtarza tamtejszej świątyni. „Chlapnął” coś przy okazji i zawrzało. Pojechała delegacja. Najpierw do dziekana, później do biskupa. Zagrożono wywiezieniem go, jak się wówczas mówiło, na taczkach. Dzięki mediacjom nastroje udało się jakoś wyciszyć, ale odszedł. Pracowałem z nim później w jednym dekanacie. Do końca życia miał żal. I chyba go rozumiałem. Był odrzuconym przez własne dzieci ojcem.
Przygotowanie do starości jest zadaniem nie tylko dla wchodzących w „stosowny wiek”. Także, a może jeszcze bardziej, dla otoczenia. Rodziny, parafii, wspólnoty. Starzejący się człowiek nie zawsze będzie sympatycznym dziadkiem, czy pełną uroku babcią. Takich jest zaledwie kilka procent. Reszta dotkliwie odczuwać będzie wspomniane wyżej ograniczenia wieku, a wraz nimi odczuwać je będzie otoczenie. Czasem jednym i drugim zabraknie cierpliwości, i pojawią się napięcia. Żeby ich uniknąć niekiedy wystarczy odrobina wiedzy. Rozmowa z psychologiem, geriatrą czy doświadczonym spowiednikiem jest w takiej sytuacji bardzo wskazana. Ważne tez jest doświadczenie wiary. Krzyż nie jest czymś abstrakcyjnym. Najczęściej ma twarz i imię osoby bliskiej. Im bliższej, tym bardziej czujemy jego brzemię. Wiara, że nie niesiemy go sami, że niesie go z nami Jezus, pozwoli przejść przez to doświadczenie zwycięsko. Bez konieczności szukania rozwiązań drastycznych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.