Epidemia koronawirusa to wielki dramat ludzi, którzy umierają w nieludzkich warunkach: w osamotnieniu, bez sakramentów, nie pożegnawszy się z najbliższymi. Widmo takiej właśnie śmierci przeżywają w tych dniach w sposób szczególny podopieczni domów starców.
W Bergamo w prowadzonym przez orionistów ośrodku zmarło już 20 osób. Koronawirus nie oszczędza też samych zakonników. W siedmioosobowej wspólnocie zmarło już czterech kapłanów. Mówi ks. Alessio Cappelli, dyrektor ośrodka:
"Kiedy panował jeszcze spokój, zanim dotarł do nas koronawirus, starcy widzieli lekarzy i pielęgniarzy w ich normalnym ubraniu. Serdecznie się pozdrawiali i rozmawiali. Dziś ich opiekunowie są niemal nierozpoznawalni. Nawet ja nie potrafię ich rozpoznać. Dla naszych podopiecznych jest to wielki szok, bo nie wiedzą, kto do nich przychodzi, wszystko jest anonimowe – stwierdził w wywiadzie dla Radia Watykańskieg ks. Cappelli. - Przeraża mnie też śmierć tych ludzi, których dobrze znam. Jeszcze do niedawna czuli się dobrze, a potem nagle umierają w samotności, bez kontaktu z krewnymi. Tylko służby pogrzebowe odwożą ich na cmentarz. Zostają pozbawieni tego końcowego etapu życia, towarzyszenia, słuchania, spojrzenia. I ludzie się tego boją. Bo w ostatnich chwilach życia nie chcą być sami. Chcą, by ktoś trzymał ich za rękę, pomógł im, by nie czuli się sami, by ten ostatni etap ziemskiej pielgrzymki odbył się spokojnie. Serce się kraje, kiedy się pomyśli, że z powodu jednego wirusa człowiek musi w taki sposób opuszczać ten świat."
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).