Jeśli wydaje ci się, że wyprawa na niedzielną Mszę św. czy naukę rekolekcyjną to ogromny trud, a salwa szyderstw pod twym adresem dlatego, że jesteś „katolem”, to niewyobrażalna przeciwność, z jaką musisz borykać się w pracy, to posłuchaj następującej historii.
Doktor Li Wen Liang miał 34 lata. Jako pierwszy usiłował zwrócić uwagę na pojawienie się nowego koronawirusa. Został zmuszony do milczenia oraz zastraszony. Zmarł 6 lutego. Pozostawił 5-letniego synka i żonę w ósmym miesiącu ciąży, też zarażoną.
Początkowo jego śmierć podlegała cenzurze. Gdy została ujawniona, świat poznał lekarza, który starał się do końca ocalić innych. „Nie chcę być bohaterem – napisał. – Mam rodziców, dziecko, żonę w ciąży, która niebawem będzie rodzić. I wielu pacjentów na oddziale. Gdy walka ustanie, spojrzę w niebo ze łzami spadającymi obficie jak deszcz”. W swoich notatkach zapisał: „Moi chorzy, tyle niewinnych osób, umierając, patrzą mi w oczy z nadzieją życia. Kto by przypuszczał, że i ja będę umierał?”.
Z czasem świat dowiedział się, że doktor Li Wen Liang jest katolikiem. Pod zielonym kitlem jego serce skrywało „święte powołanie”. Uległ urokowi „naszego Zbawiciela, Chrystusa Jezusa, który zniweczył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię”. Gasnąc, notował: „Moja dusza jest w raju, podczas gdy ciało spoczywa na białej pościeli. Żegnajcie, moi kochani. Żegnaj, Wuhanie, moje miasto rodzinne… Mam nadzieję, że po tych potwornościach wspomnisz, że ktoś usiłował pokazać ci prawdę. Ufam, że po tych okropnościach dowiesz się, co znaczy być sprawiedliwym. Nigdy więcej ludzie nie powinni cierpieć na skutek beznadziejnego i dojmującego strachu i smutku”.
Zakończył cytatem ze świętego Pawła:
W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia (2 Tm 4,7-8).
Z pewnością wielu chorych, których uda się przywrócić zdrowiu, będzie nosić w sobie ślad pamięci o tym chrześcijańskim doktorze, który na ich oczach i między ich łóżkami „wziął udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii mocą Bożą”.
Pewnie też nigdy nie zapomną o dzielnym kapelanie Marynarki Wojennej USA pasażerowie statku Westerdam, który wypłynął z Hongkongu, by wreszcie zacumować u wybrzeży Kambodży. Wśród 1455 pasażerów odkryto 50 przypadków zarażonych koronawirusem. Kapłan dzień i noc wspierał pasażerów i członków załogi, spowiadał, podtrzymywał na duchu, odprawiał po kilka Mszy w różnych miejscach wycieczkowca. Ostatnią sprawował dla załogi, która nie mogła pozwolić sobie na panikowanie.
Dwa tygodnie na morzu, w lęku i niepewności. Nikt nie pozwala na przybicie do brzegu. Nieczyści. W takiej sytuacji dobrze jest mieć kapłana na pokładzie. Człowieka ze „świętym powołaniem” w sercu.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).