O kontaktach brata Rogera z Polską, o ikonie jasnogórskiej na burgundzkim wzgórzu i polskiej „inwazji” na wioskę w ubiegłym stuleciu opowiada brat Marek ze Wspólnoty z Taizé.
Stan wojenny przerwał te wyjazdy, ale nie na długo.
Pamiętam, że brat Roger przeżywał tę sytuację tak, jakby mu umarł w rodzinie ktoś najbliższy. Solidarność nazywał „piękną ludzką nadzieją”. Stan wojenny ją zniszczył. Kiedy tylko wybuchł, zorganizowaliśmy ciężarówkę z pomocą – cukrem, margaryną, kawą, herbatą. To był tylko pretekst, by jak najszybciej pojechać do Polski, odwiedzić naszych przyjaciół, dać im wyraźny znak, że jesteśmy razem z nimi. Z kolei po stanie wojennym, pod koniec lat 80., w latach 90., zaczęły do Taizé przyjeżdżać nieprzeliczone tłumy Polaków. Niektórzy twierdzili wtedy nawet, że trzeba to jakoś ograniczyć. W Taizé bywało 1500, a kiedyś nawet 2000 Polaków równocześnie, dopiero za nimi była reszta świata. Stanowili ponad połowę uczestników. Brat Roger zawsze jednak mówił: „Polaków nigdy nie będzie za dużo”. Dzięki tym szczególnym więzom mogliśmy w 1989 r. zorganizować pierwsze Europejskie Spotkanie Młodych w Polsce, we Wrocławiu, w 1989 r.
Tegoroczne, po 30 latach, odbędzie się w zupełnie innej rzeczywistości. Polska potrzebuje przesłania pojednania.
I ciszy potrzebuje. Wyciszenie pozwala posłuchać się nawzajem. I w Taizé, i na spotkaniach europejskich jest dużo radości, młodzieńczego entuzjazmu, ale jest też dużo ciszy. Młodzi cenią sobie te długie chwile milczenia, kiedy Duch Święty może przemawiać do ludzkich serc, może je uspokoić, skierować ku temu, co najważniejsze. On uzdalnia nas do słuchania siebie nawzajem.
A jak trafił do Taizé brat Marek?
Pochodzę z Poznania, tam też studiowałem, byłem mocno zaangażowany w działalność duszpasterstwa akademickiego. Pod koniec lat 60., na początku lat 70. – stosunkowo krótko po Soborze Watykańskim II – wszędzie panowało takie oczekiwanie, że ekumenizm przyniesie owoce szybkiego pojednania, zjednoczenia chrześcijan. Powstawały koła ekumeniczne. Grupa osób zainteresowanych ekumenizmem istniała również przy naszym duszpasterstwie. Odwiedzaliśmy metodystów, baptystów, luteranów, chrześcijan prawosławnych. Zainteresowanie ekumenizmem naprowadziło nas też na trop Taizé. Wspólnie z przyjaciółmi jeździliśmy do Lasek podwarszawskich, do ośrodka dla niewidomych prowadzonego przez siostry franciszkanki. Odbywały się tam regularnie rekolekcje ekumeniczne, które prowadziła siostra Joanna Lossow – pionierka ekumenizmu w Polsce, darzona wielkim zaufaniem przez kard. Stefana Wyszyńskiego. Chyba tam po raz pierwszy nasza grupka z Poznania usłyszała o Taizé.
Udało się nawiązać bezpośredni kontakt z braćmi?
Pod koniec lat 60. bracia z Taizé zaczęli żywiej interesować się sytuacją chrześcijan w Europie Środkowej i Wschodniej. Zaczęli wysyłać do Polski, NRD, na Węgry, do Czechosłowacji młodych wolontariuszy. Do Polski w 1968 r. dotarła pierwsza wysłanniczka z Taizé, a w 1971 r. przyjechał do Polski pierwszy brat – zaproszony przez KUL na Tydzień Eklezjologiczny. Przy okazji objechał potem całą Polskę. To był mój pierwszy bezpośredni kontakt z braćmi. Z czasem więzi rozwinęły się i ostatecznie w 1977 r. wstąpiłem do wspólnoty.
Obecnie pełni Brat bardzo odpowiedzialne zadanie.
Bracia powierzyli mi opiekę nad grupą uchodźców, których przyjęliśmy w Taizé. Są to ludzie z Erytrei, Sudanu, Syrii, Iraku. Niedawno przyjęliśmy cztery rodziny jezydów – kobiet z dziećmi (ich mężowie, ojcowie zostali bestialsko zamordowani). Młodzi ludzie z Sudanu w większości już się usamodzielnili. Zwykle wystarcza rok–półtora, by nauczyli się języka, znaleźli pracę, mieszkanie – choć oczywiście nie obywa się bez różnych trudności. Jesteśmy w kontakcie z nimi, gotowi pomóc, gdyby tego potrzebowali.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
"Chciałem, aby drugie Drzwi Święte były tutaj, w więzieniu."
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.