Przywieziemy nieco ciszy

GN 40/2019

publikacja 04.11.2019 06:00

O kontaktach brata Rogera z Polską, o ikonie jasnogórskiej na burgundzkim wzgórzu i polskiej „inwazji” na wioskę w ubiegłym stuleciu opowiada brat Marek ze Wspólnoty z Taizé.

Brat Marek w Taizé przy tablicy promującej Europejskie Spotkanie Młodych we Wrocławiu Agata Combik /Foto Gość Brat Marek w Taizé przy tablicy promującej Europejskie Spotkanie Młodych we Wrocławiu

Agata Combik: W pobliżu Kościoła Pojednania w Taizé zobaczyć można kapliczkę Matki Bożej Częstochowskiej. Skąd się tu wzięła?

Brat Marek: Kopię jasnogórskiej ikony namalował jeden z braci, Amerykanin. Nawiasem mówiąc, tak dobrze to zrobił, że poproszono go potem o jeszcze jedną kopię do jednej z parafii amerykańskich. Kapliczka powstała w latach 80., po którymś pobycie br. Rogera [założyciela Wspólnoty z Taizé] na pielgrzymce mężczyzn w Piekarach. Brat leciał zwykle do Warszawy samolotem, a potem samochodem jechał do Katowic. Podróżując w ten sposób, widział ludzi uczestniczących przy kapliczkach przydrożnych w nabożeństwach majowych. Dostrzegł w tym znak żywej wiary Polaków. I tak po powrocie z jednej z piekarskich pielgrzymek stwierdził, że dobrze by było postawić taką kapliczkę w Taizé – zwłaszcza że Polacy zaczęli coraz częściej tu przyjeżdżać.

Tętniło przy niej życie…

Początkowo przy tej kapliczce br. Roger spotykał się co tydzień z Polakami, czego zresztą wówczas nie czynił wobec innych grup narodowościowych. Potem, gdy zaczęły przyjeżdżać ogromne tłumy naszych rodaków, spotkania przeniosły się do którejś z części Kościoła Pojednania. W okresie stanu wojennego młodzi Europejczycy, solidaryzując się z Polakami, przed kapliczką Matki Bożej Częstochowskiej (którą pobłogosławił ks. Józef Michalik, jeszcze zanim został biskupem) układali krzyż z kwiatów. Trzeba jednak powiedzieć, że obecnie mamy w Taizé drugą kopię jasnogórskiej ikony. Polacy naprawdę gorąco czcili Matkę Bożą. W soboty, w szczególności po Nabożeństwie Światła, obstawiali ją świeczkami i kiedyś… Matka Boża po prostu spłonęła. Brat John musiał namalować kolejny wizerunek.

Założyciela Wspólnoty z Taizé łączyła z Polską szczególna więź.

To prawda. Początkowo myślałem, że ta więź narodziła się dzięki wizytom w Polsce, gdzie br. Roger kilkakrotnie gościł na zaproszenie biskupa katowickiego. W 1973 r. po raz pierwszy uczestniczył we wspomnianej pielgrzymce mężczyzn do Piekar Śląskich; potem brał w nich udział jeszcze trzykrotnie. Przy okazji tych wizyt organizowaliśmy specjalne spotkania dla młodzieży.

Jednak nie tylko tu leży źródło sympatii br. Rogera do Polski. Kiedy odbywało się spotkanie w Genewie, pewien starszy pan przyniósł nam list, który br. Roger napisał do swojego przyjaciela 19 września 1939 r., wkrótce po wydarzeniach 17 września. „Moja dusza jest smutna aż do śmierci” – pisał w nim. Widać więc, że od dawna miał świadomość, jak trudne są dzieje naszego kraju.

Bezpośrednie kontakty z Polakami wiązały się głównie z pielgrzymką do Piekar?

Istniały już wcześniej. Brat Roger spotykał się z polskimi biskupami – Karolem Wojtyłą, Herbertem Bednorzem – w czasie Soboru Watykańskiego II. Bracia mieli zwyczaj zapraszania do naszego domu w Rzymie na obiad i na kolację ojców soborowych. Wśród nich byli biskupi polscy, był też Jerzy Turowicz, założyciel „Tygodnika Powszechnego”. Jeszcze jedną osobą, która otwierała bratu Rogerowi drogę do rozumienia polskiej duszy, była Aniela Urbanowicz – współzałożycielka warszawskiego KIK-u. Pani Aniela, której bliscy stracili życie w obozach koncentracyjnych, zaraz po wojnie pracowała na rzecz pojednania Niemców i Polaków, pojednania chrześcijan. Do Taizé przyjechała w 1960 r., pewnie jako jedna z pierwszych osób z Polski (przywieźli ją tu znajomi, którzy mieszkali w pobliżu). Od pierwszej chwili idee br. Rogera stały się jej bliskie. Korespondowali ze sobą. W Polsce opowiadała młodym o Taizé, zachęcała, by tu przyjeżdżali.

Pierwsze grupy z Polski zaczęły docierać tu nieco później?

Stało się to łatwiejsze, gdy powstała Solidarność, otworzyły się nieco granice. Pamiętam, że pierwsze autokary z Polski miały trudność w podjechaniu na nasze wzgórze. Polaków nie stać było często na udział w kosztach pobytu w Taizé. Brat Roger wpadł więc na pomysł, by zamiast pieniędzy przywozili na przykład koce albo ręczniki – stale potrzebne na naszym wzgórzu. Polacy wysiadali więc ze swoich autobusów z całymi naręczami koców, ręczników i prześcieradeł.

Stan wojenny przerwał te wyjazdy, ale nie na długo.

Pamiętam, że brat Roger przeżywał tę sytuację tak, jakby mu umarł w rodzinie ktoś najbliższy. Solidarność nazywał „piękną ludzką nadzieją”. Stan wojenny ją zniszczył. Kiedy tylko wybuchł, zorganizowaliśmy ciężarówkę z pomocą – cukrem, margaryną, kawą, herbatą. To był tylko pretekst, by jak najszybciej pojechać do Polski, odwiedzić naszych przyjaciół, dać im wyraźny znak, że jesteśmy razem z nimi. Z kolei po stanie wojennym, pod koniec lat 80., w latach 90., zaczęły do Taizé przyjeżdżać nieprzeliczone tłumy Polaków. Niektórzy twierdzili wtedy nawet, że trzeba to jakoś ograniczyć. W Taizé bywało 1500, a kiedyś nawet 2000 Polaków równocześnie, dopiero za nimi była reszta świata. Stanowili ponad połowę uczestników. Brat Roger zawsze jednak mówił: „Polaków nigdy nie będzie za dużo”. Dzięki tym szczególnym więzom mogliśmy w 1989 r. zorganizować pierwsze Europejskie Spotkanie Młodych w Polsce, we Wrocławiu, w 1989 r.

Tegoroczne, po 30 latach, odbędzie się w zupełnie innej rzeczywistości. Polska potrzebuje przesłania pojednania.

I ciszy potrzebuje. Wyciszenie pozwala posłuchać się nawzajem. I w Taizé, i na spotkaniach europejskich jest dużo radości, młodzieńczego entuzjazmu, ale jest też dużo ciszy. Młodzi cenią sobie te długie chwile milczenia, kiedy Duch Święty może przemawiać do ludzkich serc, może je uspokoić, skierować ku temu, co najważniejsze. On uzdalnia nas do słuchania siebie nawzajem.

A jak trafił do Taizé brat Marek?

Pochodzę z Poznania, tam też studiowałem, byłem mocno zaangażowany w działalność duszpasterstwa akademickiego. Pod koniec lat 60., na początku lat 70. – stosunkowo krótko po Soborze Watykańskim II – wszędzie panowało takie oczekiwanie, że ekumenizm przyniesie owoce szybkiego pojednania, zjednoczenia chrześcijan. Powstawały koła ekumeniczne. Grupa osób zainteresowanych ekumenizmem istniała również przy naszym duszpasterstwie. Odwiedzaliśmy metodystów, baptystów, luteranów, chrześcijan prawosławnych. Zainteresowanie ekumenizmem naprowadziło nas też na trop Taizé. Wspólnie z przyjaciółmi jeździliśmy do Lasek podwarszawskich, do ośrodka dla niewidomych prowadzonego przez siostry franciszkanki. Odbywały się tam regularnie rekolekcje ekumeniczne, które prowadziła siostra Joanna Lossow – pionierka ekumenizmu w Polsce, darzona wielkim zaufaniem przez kard. Stefana Wyszyńskiego. Chyba tam po raz pierwszy nasza grupka z Poznania usłyszała o Taizé.

Udało się nawiązać bezpośredni kontakt z braćmi?

Pod koniec lat 60. bracia z Taizé zaczęli żywiej interesować się sytuacją chrześcijan w Europie Środkowej i Wschodniej. Zaczęli wysyłać do Polski, NRD, na Węgry, do Czechosłowacji młodych wolontariuszy. Do Polski w 1968 r. dotarła pierwsza wysłanniczka z Taizé, a w 1971 r. przyjechał do Polski pierwszy brat – zaproszony przez KUL na Tydzień Eklezjologiczny. Przy okazji objechał potem całą Polskę. To był mój pierwszy bezpośredni kontakt z braćmi. Z czasem więzi rozwinęły się i ostatecznie w 1977 r. wstąpiłem do wspólnoty.

Obecnie pełni Brat bardzo odpowiedzialne zadanie.

Bracia powierzyli mi opiekę nad grupą uchodźców, których przyjęliśmy w Taizé. Są to ludzie z Erytrei, Sudanu, Syrii, Iraku. Niedawno przyjęliśmy cztery rodziny jezydów – kobiet z dziećmi (ich mężowie, ojcowie zostali bestialsko zamordowani). Młodzi ludzie z Sudanu w większości już się usamodzielnili. Zwykle wystarcza rok–półtora, by nauczyli się języka, znaleźli pracę, mieszkanie – choć oczywiście nie obywa się bez różnych trudności. Jesteśmy w kontakcie z nimi, gotowi pomóc, gdyby tego potrzebowali.