Wychodzą na ulice w porę, ale często nie w porę. Różne zaskakujące rzeczy robią. To ich odpowiedź na święte wezwanie.
To było kilkanaście lat temu na Przystanku Woodstock, w środku nocy. Jakiś człowiek biegł w kierunku widocznego z dala białego krzyża. Przeżywał coś trudnego i szukał ratunku, a widział tylko ten krzyż. Dobiegł do strefy Przystanku Jezus, gdzie w nocy zawsze ktoś dyżurował, pilnując pola i krzyża. Ksiądz Damian Siwicki dopiero co zasnął w namiocie po takim dyżurze. – Nagle budzą mnie i mówią, że nie ma żadnego księdza, a trzeba spowiadać. Była druga w nocy. Wstałem i… spowiadałem do siódmej rano. Miałem kolejkę jak w Wielkim Poście, i to w większości spowiedzi dużego kalibru, po piętnastu, dwudziestu latach. Ci ludzie wracali do Boga. Dla mnie, młodego księdza, to było niezwykłe doświadczenie – uśmiecha się na tamto wspomnienie. – Ciekawe, że noc… z jednej strony niesie zagrożenia, a z drugiej jakoś człowieka otwiera – zamyśla się.
Nocna ochrona
Ksiądz Damian jest misjonarzem Krwi Chrystusa. Żyjący dwa wieki temu założyciel tego zgromadzenia, św. Kasper del Bufalo, miał z nocą problem. „Nocą zawsze zostawiał zapalone światło, a to po to, żeby przeciwdziałać strachowi, którego nabawił się podczas uwięzienia [za odmowę złożenia przysięgi wierności Napoleonowi] i który był tak silny, że nie pozwalał mu spać w ciemności” – wspominał później jego bliski współpracownik. To był jeden z ościeni w życiu tego tytana. Być może jednak to uwrażliwienie na czas „panowania ciemności” skłoniło świętego do założenia w Rzymie nocnych oratoriów – miejsc modlitwy. Gdy widział mężczyzn spędzających noce na hulankach i pijatykach, postanowił sprzeciwić się mrokowi, który ogarniał dusze tych ludzi. Znał to z domu, bo i jego ojciec miał problem z alkoholem. Wchodził więc do karczm i wyciągał stamtąd ludzi, nakłaniając ich, żeby zamiast tego modlili się w oratoriach.
Któregoś dnia ks. Damian, czytając życiorys św. Kaspra, trafił na ten fragment. Uderzyło go to. Pomyślał, że można by zrobić coś analogicznego dla młodych w Częstochowie. Odtąd raz w miesiącu w sobotni wieczór wyruszał z wolontariuszami pod dyskoteki. – Nazwaliśmy to „Pociąg do nieba”. Zapraszaliśmy młodych na dworzec, gdzie robiliśmy dla nich akcję ewangelizacyjną – opowiada. Wychodzili też na ulice, proponując napotkanym wspólną modlitwę w intencjach, które mogły być do przyjęcia także dla ludzi będących z dala od spraw wiary. Na przykład o pokój. „Ja tam do kościoła nie chodzę, ale o to mogę się z wami pomodlić” – mówili nieraz zagadnięci ludzie.
W niektóre noce z soboty na niedzielę wolontariusze dzielili się na „patrole” po dwie–trzy osoby i chodzili ulicami Częstochowy, szczególnie biorąc na cel miejsca duchowo zagrożone, takie jak kluby nocne czy dyskoteki. Modlili się do Krwi Jezusa, na przykład koronką, prosząc Go, żeby przebywających tam ludzi, którym może stać się krzywda, ochroniła Jego Przenajświętsza Krew.
– Z tamtych doświadczeń na dworcu pozostało mi przekonanie, że ważne jest wyjście Kościoła na ulice, wyjście do ludzi. Jestem pewien, że Pan Bóg tego chce – mówi ks. Damian.
Nie jesteś gorszy
– To symboliczne, że Jezus, jako posiadacz grupy krwi AB, jest uniwersalnym biorcą. Jezus przyjmuje każdego. To nie jest tak, że ktoś woła, a Jezus go wyklucza – zauważa ks. Łukasz Tarnowski, proboszcz sanktuarium Krwi Chrystusa w Częstochowie. Ksiądz Łukasz pochodzi z Gdańska. W 2001 roku przyjechał do Częstochowy na zorganizowane tam przez misjonarzy rekolekcje. W ich trakcie po raz pierwszy szczerze się wyspowiadał. Był jak nowo narodzony. – Zapłonęło we mnie wtedy pragnienie, żeby jak ci misjonarze być świadkiem Jezusa. Chciałem, żeby w kolejnych ludziach, tak jak we mnie, rodziło się pragnienie powrotu do Chrystusa – mówi. Gdy wrócił do domu, zaangażował się w opiekę nad chorymi. Wciągnęło go to. Wtedy uświadomił sobie, że to także należy do charyzmatu Misjonarzy Krwi Chrystusa.
– Zastanawiałem się, czy nie pójść do zgromadzenia, które zajmuje się wyłącznie chorymi i niepełnosprawnymi, ale odnajdowałem się także w prowadzeniu rekolekcji i w wielu innych rzeczach. Pomyślałem, że w „wołaniu Krwi”, na które odpowiadają misjonarze, jest szeroka perspektywa i że ona jest właśnie dla mnie – opowiada ks. Łukasz. Posługa potrzebującym i bycie z nimi jednak pozostały dla niego ważne. Jako kleryk, a potem kapłan pomagał w opiece nad niepełnosprawnymi dziećmi. – Widziałem godność tych ludzi, chciałem dać im zapewnienie: „nie jesteś gorszy” – uśmiecha się.
W Ożarowie raz w tygodniu zabierał do tych dzieci swoich uczniów z technikum, żeby zobaczyli w tych osobach swoich braci i siostry. Przygotowywali tam dla nich różne zabawy. – Myślę, że tej młodzieży to dużo dawało. Moi uczniowie mogli czerpać miłość, którą te dzieci im dawały, a one same otrzymywały komunikat, że są wartościowe. Ja w tym wyczuwałem wołanie Krwi Chrystusa – mówi z przekonaniem. Kiedyś w tym kontekście mocno przemówił do niego fragment Listu do Efezjan, w którym apostoł zwraca się do tych, którzy niegdyś byli daleko, a teraz stali się „bliscy przez krew Chrystusa”. Mowa tam o jedności, która jest wynikiem zburzenia „muru wrogości” (Ef 2,13-14). Ta wrogość pochodziła z przekonania, że jesteś gorszy i nawet Bóg cię odrzuca. – Od przyjścia Chrystusa tego nie ma. Nie ma lepszych i gorszych – mówi kapłan.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).