Bóg usłyszał jej łzy. Przemówiły do Niego tak mocno jak łzy świętej Moniki.
Jestem u Ani i Bartka Pawliców w Radzionkowie niedaleko Bytomia, Piekar Śląskich i Tarnowskich Gór. Siedzę wygodnie na kanapie i słucham. Posłuchajcie i wy.
Ania: Poznaliśmy się przez internet. W normalnym świecie nigdy byśmy się nie spotkali. Jesteśmy zupełnie różni. Miałam już swoje lata, ale gdy pierwszy raz zobaczyłam Bartka, stwierdziłam: „To na pewno nie jest kandydat na męża”. Był bardzo opalony, miał kolczyk na języku i łańcuchy na ręce i szyi. Ponad 10 lat byłam w oazie, nie wyobrażałam sobie bycia z kimś, kto jest niewierzący. Bartek nie był nawet typowym katolikiem! W ogóle nie chodził do kościoła. Wyjątkiem były pogrzeby jego kolegów…
Bartek: Kościół zostawiłem po bierzmowaniu. Jestem z blokowiska, chodzenie do kościoła było tam mało popularne.
Nie będzie go w niebie?!
A.: Rodzice Bartka żyli w związku cywilnym. Miesiąc przed naszym ślubem mama wzięła ślub kościelny, tata był w świątyni, ale nie złożył przysięgi sakramentalnej. Właśnie w takim domu wychowywał się Bartek. O Kościele nie miał nawet elementarnej wiedzy. Nie wiedział, gdzie urodził się Pan Jezus, jak nazywają się Trzej Królowie, kim dla Maryi był Józef… Kiedy mu o tym mówiłam, robił oczy, jakbym tłumaczyła fizykę jądrową. Dla mnie jego nawrócenie było najważniejszą rzeczą na świecie. Nie zdrowie moich dzieci. Na tym świecie żyjemy przecież tylko chwilę. Nawrócenie Bartka, to, że będzie ze mną w niebie, że powie: „Jezus jest moim Panem!”, było dla mnie najistotniejsze. Dużo o tym rozmawialiśmy. Te rozmowy kończyły się albo kłótnią, albo łzami. Budziłam się w nocy ze ściśniętym gardłem i mówiłam: „Boże, on nie wierzy!”. Nawet największemu grzesznikowi, jeśli powie: „Panie Boże, przebacz mi” i pójdzie do spowiedzi, zostaną odpuszczone grzechy. A Bartek mówił Bogu: „Nie!”.
B.: Pamiętam, że gdy pierwszy raz przyszedłem do domu Ani, jej mama zapytała ją, czy chodzę do kościoła. Formalnie miałem wszystkie „papiery”, ślub kościelny nie był więc dla mnie problemem. Przecież to tylko załatwienie kolejnego podpisu.
A.: Miałam rozterki. Zawsze chciałam wierzącego męża, kogoś, kto będzie ze mną jeździł na rekolekcje, ale przed ślubem mama powiedziała mi: „Ania, tata też na początku nie chodził do kościoła, ale kiedy ożenił się ze mną, to razem z całym inwentarzem radzionkowskim przyjął też wiarę”. Mama pomogła mi w podjęciu decyzji. Bardzo ważną rolę w nawróceniu Bartka odegrali też nasi przyjaciele. Kiedy do nas przychodzili, często rozmawialiśmy o Kościele i Bogu. Wtedy między mną i Bartkiem nie było spięć. Oni przejmowali moją rolę.
B.: Zadawałem im masę pytań. Przyjaciele mieli do mnie cierpliwość. Lekceważyłem to, że Ania za moimi plecami się za mnie modli. To był jej problem. Do czasu… Byliśmy na wyjeździe w Istebnej i nasza przyjaciółka Ola powiedziała: „Bartek, mam dla ciebie zaproszenie na kurs Alpha. Pójdziesz raz, nie spodoba ci się, będziesz mógł zrezygnować”. Zwlekałem z odpowiedzią, ale w końcu Ola ponowiła zaproszenie, więc powiedziałem: „Dobra, zapisz mnie”. Warunek był taki, że przy stoliku ze mną będą nasi przyjaciele i Ania. Poszliśmy na pierwsze spotkanie. Było fajnie. Okazało się, że przy stoliku miałem kolegę o poglądach takich jak moje. Wspieraliśmy się. Spotkanie po spotkaniu wiedliśmy prym. Było miło, przyjemnie, nikt na nas nie naciskał. Pojechaliśmy na Weekend Alpha na Górę Świętej Anny i w ogóle mi się nie podobało. Utwierdziłem się w tym, że wierzący to dziwni ludzie.
Nie umiem złapać oddechu
A.: A ja byłam przekonana, że to jest właśnie moment nawrócenia Bartka! Z przyjaciółmi przepłakałam cały ten weekend. Bartkowi nie podobało się nic: jedzenie, warunki w pokoju, dzieci… Miałam żal także do Boga. Ile można prosić?! Święta Monika kilkanaście lat walczyła o syna. Ja o Bartka – 8. Było to dla mnie bardzo trudne. Po tym weekendzie poddałam się. Potem przyszedł czas na kolejną edycję kursu Alpha. Ola ponowiła zaproszenie, ale ja Bartka już nie naciskałam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).