Boże, on nie wierzy!

Joanna Juroszek; GN 36/2019

publikacja 03.10.2019 06:00

Bóg usłyszał jej łzy. Przemówiły do Niego tak mocno jak łzy świętej Moniki.

Nawrócenie Bartka wpłynęło na całą rodzinę. Dziś Pawlicowie swoje dzieci: Szymona, Natalię i Mateusza uczą swobodnej relacji z Bogiem. Nie wyobrażają sobie także życia bez wspólnoty. Henryk Przondziono /Foto Gość Nawrócenie Bartka wpłynęło na całą rodzinę. Dziś Pawlicowie swoje dzieci: Szymona, Natalię i Mateusza uczą swobodnej relacji z Bogiem. Nie wyobrażają sobie także życia bez wspólnoty.

Jestem u Ani i Bartka Pawliców w Radzionkowie niedaleko Bytomia, Piekar Śląskich i Tarnowskich Gór. Siedzę wygodnie na kanapie i słucham. Posłuchajcie i wy.

Ania: Poznaliśmy się przez internet. W normalnym świecie nigdy byśmy się nie spotkali. Jesteśmy zupełnie różni. Miałam już swoje lata, ale gdy pierwszy raz zobaczyłam Bartka, stwierdziłam: „To na pewno nie jest kandydat na męża”. Był bardzo opalony, miał kolczyk na języku i łańcuchy na ręce i szyi. Ponad 10 lat byłam w oazie, nie wyobrażałam sobie bycia z kimś, kto jest niewierzący. Bartek nie był nawet typowym katolikiem! W ogóle nie chodził do kościoła. Wyjątkiem były pogrzeby jego kolegów…

Bartek: Kościół zostawiłem po bierzmowaniu. Jestem z blokowiska, chodzenie do kościoła było tam mało popularne.

Nie będzie go w niebie?!

A.: Rodzice Bartka żyli w związku cywilnym. Miesiąc przed naszym ślubem mama wzięła ślub kościelny, tata był w świątyni, ale nie złożył przysięgi sakramentalnej. Właśnie w takim domu wychowywał się Bartek. O Kościele nie miał nawet elementarnej wiedzy. Nie wiedział, gdzie urodził się Pan Jezus, jak nazywają się Trzej Królowie, kim dla Maryi był Józef… Kiedy mu o tym mówiłam, robił oczy, jakbym tłumaczyła fizykę jądrową. Dla mnie jego nawrócenie było najważniejszą rzeczą na świecie. Nie zdrowie moich dzieci. Na tym świecie żyjemy przecież tylko chwilę. Nawrócenie Bartka, to, że będzie ze mną w niebie, że powie: „Jezus jest moim Panem!”, było dla mnie najistotniejsze. Dużo o tym rozmawialiśmy. Te rozmowy kończyły się albo kłótnią, albo łzami. Budziłam się w nocy ze ściśniętym gardłem i mówiłam: „Boże, on nie wierzy!”. Nawet największemu grzesznikowi, jeśli powie: „Panie Boże, przebacz mi” i pójdzie do spowiedzi, zostaną odpuszczone grzechy. A Bartek mówił Bogu: „Nie!”.

B.: Pamiętam, że gdy pierwszy raz przyszedłem do domu Ani, jej mama zapytała ją, czy chodzę do kościoła. Formalnie miałem wszystkie „papiery”, ślub kościelny nie był więc dla mnie problemem. Przecież to tylko załatwienie kolejnego podpisu.

A.: Miałam rozterki. Zawsze chciałam wierzącego męża, kogoś, kto będzie ze mną jeździł na rekolekcje, ale przed ślubem mama powiedziała mi: „Ania, tata też na początku nie chodził do kościoła, ale kiedy ożenił się ze mną, to razem z całym inwentarzem radzionkowskim przyjął też wiarę”. Mama pomogła mi w podjęciu decyzji. Bardzo ważną rolę w nawróceniu Bartka odegrali też nasi przyjaciele. Kiedy do nas przychodzili, często rozmawialiśmy o Kościele i Bogu. Wtedy między mną i Bartkiem nie było spięć. Oni przejmowali moją rolę.

B.: Zadawałem im masę pytań. Przyjaciele mieli do mnie cierpliwość. Lekceważyłem to, że Ania za moimi plecami się za mnie modli. To był jej problem. Do czasu… Byliśmy na wyjeździe w Istebnej i nasza przyjaciółka Ola powiedziała: „Bartek, mam dla ciebie zaproszenie na kurs Alpha. Pójdziesz raz, nie spodoba ci się, będziesz mógł zrezygnować”. Zwlekałem z odpowiedzią, ale w końcu Ola ponowiła zaproszenie, więc powiedziałem: „Dobra, zapisz mnie”. Warunek był taki, że przy stoliku ze mną będą nasi przyjaciele i Ania. Poszliśmy na pierwsze spotkanie. Było fajnie. Okazało się, że przy stoliku miałem kolegę o poglądach takich jak moje. Wspieraliśmy się. Spotkanie po spotkaniu wiedliśmy prym. Było miło, przyjemnie, nikt na nas nie naciskał. Pojechaliśmy na Weekend Alpha na Górę Świętej Anny i w ogóle mi się nie podobało. Utwierdziłem się w tym, że wierzący to dziwni ludzie.

Nie umiem złapać oddechu

A.: A ja byłam przekonana, że to jest właśnie moment nawrócenia Bartka! Z przyjaciółmi przepłakałam cały ten weekend. Bartkowi nie podobało się nic: jedzenie, warunki w pokoju, dzieci… Miałam żal także do Boga. Ile można prosić?! Święta Monika kilkanaście lat walczyła o syna. Ja o Bartka – 8. Było to dla mnie bardzo trudne. Po tym weekendzie poddałam się. Potem przyszedł czas na kolejną edycję kursu Alpha. Ola ponowiła zaproszenie, ale ja Bartka już nie naciskałam.

B.: Nie wiem dlaczego, ale sam zaproponowałem Ani, żebyśmy poszli na tę Alphę. Nie stawiałem już warunków co do tego, kto ma być z nami przy stoliku. Kiedy kończyła się Alpha, też nie wiem dlaczego, powiedziałem: „Ania, ja mam grzechy tak grubego kalibru, 20 lat nie chodziłem do spowiedzi, a jak już do niej szedłem, to tylko po to, żeby podpisać papierek. To wszystko z mojej strony było bardzo nieuczciwe, nie chcę iść do normalnej spowiedzi, załatwcie mi rozmowę z księdzem”. Za jakąś godzinę czy dwie miałem już informację: „Masz załatwioną spowiedź w piątek o 19.00”. Kiedy przyszedł ten dzień, w domu wszyscy byli nerwowi. A ja, luzak, wróciłem z pracy, zjadłem kolację i pojechałem. Podjechałem pod plebanię i zacząłem się stresować. Poprzeklinałem sobie pod nosem, ale stwierdziłem, że jak już przyjechałem, to wejdę. Dzwonię na domofon. Co drugie słowo pod nosem to przekleństwo. Głos po drugiej stronie domofonu: – Tak, słucham. – Byłem z księdzem umówiony na spowiedź. Ksiądz Wojtek zszedł, przywitał mnie, nie zachowywał się jak drętwy kaznodzieja. Poszliśmy do salki. I to nasze spotkanie trwało półtorej godziny. Liczyłem dzwony, które biły co 15 minut. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy, ksiądz dopytywał o historię mojego życia. Potem zrozumiałem, że zaczyna się moja spowiedź. Rozłożyłem się. Generalnie gruboskórny chłopak jestem, ale pamiętam, że wtedy mocno sobie pochlipałem. Ksiądz dał mi chusteczki. Poczekał chwilę, widział, że nie umiem złapać oddechu. Pewnie nie wymieniłem wszystkich grzechów, tylko te, które najbardziej mi ciążyły. Potem była totalna ulga. Pamiętam, że jak wszedłem do auta, to nogi miałem jak z waty… W domu dowiedziałem się, że w czasie mojej spowiedzi wszyscy się modlili.

A.: 16 grudnia 2016 r. – tę datę zapamiętam chyba do końca życia. Potem od razu poszliśmy na Seminarium Odnowy Wiary. Bartek był totalnym świeżakiem, a my tak bardzo chcieliśmy czerpać!

Bartek gubi „ketę”

B.: Przed ślubem miałem nieuczciwą spowiedź: choć teoretycznie mogłem chodzić do Komunii, to jej nie przyjmowałem. Nie zależało mi. Po tej prawdziwej spowiedzi do Komunii podszedłem całkiem inaczej. Teraz do spowiedzi i Komunii chodzę regularnie. Zastanawiam się, jak można co niedzielę chodzić do kościoła i nie przystępować do Komunii? A jak zmieniło się nasze życie? Nie kłócimy się już o Kościół. Po moim nawróceniu pewne było też to, że weźmiemy udział w kolejnej Alphie. Tym razem jako prowadzący.

A.: Po nawróceniu Bartka odetchnęłam. Mój najważniejszy cel został osiągnięty.

B.: Sam zaproponowałem Ani, żebyśmy pojechali na rekolekcje ze wspólnotą w Radzionkowie-Rojcy! Stwierdziłem: „Będzie kiepsko, to się stamtąd zwiniemy”. Było genialnie. Z niektórymi z tych ludzi pojechaliśmy jeszcze na wakacje nad morze! I ciekawostka: pewnego dnia, jak byliśmy na plaży, powiedziałem Ance: „Nierówno się opaliłem, mam taki gruby łańcuszek, zdejmę go i włożę do kieszonki namiotu plażowego”. Cały dzień, od 10.00 do 16.00, byliśmy na plaży. Potem zwinąłem namiot, wróciliśmy do domu, wykąpaliśmy się i pojechaliśmy do znajomych, z którymi byliśmy na tych wakacjach. Nagle patrzę, nie ma mojego ulubionego łańcuszka! Rozwinąłem namiot, ale łańcuszka dalej nie było. Anka się ucieszyła, bo strasznie go nie lubi. Kojarzy jej się z okresem, kiedy miałem bransolety, kolczyki... Na drugi dzień poszedłem rano po bułki i podjechałem też na plażę. Nie wiem dlaczego, ale prostym językiem powiedziałem wtedy: „Panie Boże, ja go muszę znaleźć. To mnie ciut bardziej utwierdzi w wierze. Spróbuj, może Ci się uda”. Wychodzę zza wydmy, stoję na plaży, gdzie byli już biegacze, zbieracze skarbów, plażowicze z gazetą, patrzę, a z piasku wystaje kilka ogniw mojego łańcuszka! Znalazłem go blisko wyjścia z plaży. Od 16.00 poprzedniego dnia na pewno przeszły tam setki ludzi, biegały dzieci, minęła cała noc, wiał wiatr, a ja o 7.00 czy 8.00 rano znalazłem mój łańcuszek! Noszę go do dziś. Na pierwszej mojej Alphie dostałem krzyżyk. Ale on nie pasuje do mojego grubego łańcuszka. Teraz śmieją się ze mnie: „Skoro znalazłeś swoją »ketę«, to musisz powiesić na niej wielki krzyż”. Zrobię to.