W wieku 90 lat, w Domu Aktora w Skolimowie, zmarł ks. Kazimierz Orzechowski. Po wojnie ukończył PWST w Łodzi. Zdolny aktor po latach został księdzem. Do końca życia oddany ludziom. Kochał aktorską brać i... bezdomnych. Kim był dla przyjaciół?
o. Wiesław Dawidowski, augustianin
Poznaliśmy się w 1984 roku. Do naszego klasztoru przyprowadził go znajomy kleryk. To był dla mnie moment przełomowy: ks. Kazimierz stał się moim spowiednikiem i kierownikiem duchowym, autorytetem, który towarzyszył w ważnych momentach życia i tłumaczył świat. Pomógł mi w trudnym momencie, gdy moje powołanie zawisło na włosku. Nie byłbym księdzem, gdyby nie on. Po prostu stał się dla mnie ojcem. Kazio był człowiekiem absolutnie wolnym od klerykalnych modeli życia, od konwenansów. Żył Ewangelią. Liczył się dla niego każdy człowiek, nigdy nie usłyszałem słowa potępienia wobec najbardziej nawet publicznego grzesznika. Starał się każdego doprowadzić do Pana Boga. W trudnym dla siebie momencie życia, gdy przestał być duszpasterzem środowisk twórczych w Warszawie, wstąpił do augustianów. Mimo że… wszyscy wybijali mu to z głowy. Życie zakonne, tak jak przewidywaliśmy, nie było jednak dla niego. Odbył nowicjat, ale do ślubów nie został dopuszczony. Po latach przyrównał odejście z klasztoru do historii młodzieńca, z którego Jezus wyrzucił legion demonów. Młodzieniec chciał iść za Jezusem, a ten odesłał go do „swoich”, żeby mówił o otrzymanej łasce.
Kazio traktował wyjście z nowicjatu właśnie jak odesłanie do „swoich”, czyli do środowiska aktorskiego. Został kapelanem Skolimowa. Służył mieszkańcom całym sercem. Cechowała go przy tym erudycja, wielka wrażliwość, a w przyjaźni stawiał wymagania estetyczne. Pytał: „co widziałeś”, „czego słuchałeś”? Był ciekawy świata sztuki. Bez przesady można stwierdzić, że miał dwa światy: Bóg i teatr. To był Boży szaleniec, który chłonął Pismo Święte i doświadczał Słowa. Ostatnia moja poważna rozmowa z Kaziem miała miejsce przed dwoma laty. Potem gasł coraz bardziej. Dwa miesiące temu, ni to ze smutkiem, ni z przekorą, stwierdził: „Tak sobie dogorywam”. Potem nastąpiło powolne odchodzenie, gaśnięcie. Miesiąc temu tylko spojrzał na mnie i powiedział: „Ach, to ty”…
Maria Stachurska, reżyserka
Kazio przez wiele lat był moim kierownikiem duchowym, uczestniczył w naszym rodzinnym życiu. Udzielał Pierwszej Komunii św. mojej córce Ani Lewandowskiej i przygotował dla niej w Skolimowie piękną uroczystość: podarował jej wtedy złoty krzyżyk, który dostał z okazji 25-lecia kapłaństwa w Jerozolimie.
Poznaliśmy się w przedziwny sposób. Po przeprowadzce z Łodzi do Warszawy modliłam się o spowiednika i kierownika duchowego do Ducha Świętego. Wtedy przyśnił mi się kawałek sutanny z charakterystycznym krzyżem z pięciu granatowych, okrągłych kamieni. Po pewnym czasie mój mąż realizował film w Jerozolimie o doświadczeniu miłości. Pojechał na trzy tygodnie. Kiedy pojechałam po niego na lotnisko, poznałam bohatera filmu: długie siwe włosy, okulary, flanelowa koszula w kratkę, trampki, plecak biwakowy. To był ks. Orzechowski. „Ależ ty śliczna. A wiesz, że jestem ci dany przez Ducha Świętego. Poproś o potwierdzenie” – powiedział. Zamarłam – skończyłam właśnie nowennę do Ducha Świętego. Umówiliśmy się na spotkanie w Skolimowie. Ksiądz Kazimierz wyszedł w sutannie. Na piersi miał krzyż z okrągłymi, granatowymi kamieniami, dokładnie taki, jaki widziałam we śnie… Kochał Maryję, a poza Nią miał cztery miłości: swoją matkę, św. Tereskę z Lisieux, Edith Piaf i Kalinę Jędrusik. Żył i oddychał Ziemią Świętą. Był tam często, prowadził pielgrzymki. Został przecież honorowym obywatelem Jerozolimy.
Mówił o sobie: „ksiądz łata”. Zajmował się więźniami z Rakowieckiej. Kiedyś w jednej z celi zastał okropny brud. Nie wiedział, czy w takich warunkach powinien odprawić Mszę św. Odprawił jednak, bo „Jezus przychodził do chorych i brudnych” – opowiadał. Gdy przyszedł miesiąc później, było czysto, pokoik odmalowany, stał stolik z białym obrusem. Więźniowie kochali jego nauczanie: gdy jeden z nich miał być przeniesiony do lżejszego więzienia, zrezygnował, żeby dokończyć rekolekcje. Innym razem ktoś miał zwolnienie przedterminowe, ale nie skorzystał, bo chciał doczekać ich końca. Gdy kończyli odsiadkę, wielu przyjeżdżało do niego, do Skolimowa. Tam otrzymywali pomoc.
Orzeszek – tak też był nazywany – towarzyszył mi i w radosnych, i w trudnych chwilach. Najważniejsze jest to, jak zmienił moje postrzeganie wiary i Pana Boga. Wywrócił je do góry nogami, mimo że się opierałam. Dzięki niemu widzę ludzi, świat i wiarę wielostronnie, szeroko. Bez sztucznych ram. Pokazał mi Ewangelię w praktyce, pokazał żywego, kochającego Jezusa, Jego obecność w codzienności. A spotykając się z nim, mogłam zobaczyć, co to znaczy być rozkochanym w Bogu. Kazio, aktor przecież, był typem, który… pudrował nos do ołtarza, bo nie chciał „brzydko wyglądać przed Jezusem”. On po prostu z Jezusem rozmawiał, Nim oddychał. Mimo że doskonały aktor, nie grał przed Nim. Mam nagranych wiele jego nauk, wiele rozmów. Odtwarzam je, gdy mi ciężko. Dziękuję Bogu za dar jego życia i za to, że go postawił na mojej drodze. Przy Orzeszku wszystko było proste. Bez Orzeszka to już nie ten świat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).