Skończyła sto lat. A jej życie to piękna opowieść o odwadze, harcie ducha i życzliwości wobec każdego człowieka.
Powołanie wróciło
– Ja naprawdę mam za co dziękować. Opatrzność Boża prowadziła mnie i… wprowadziła jednak do zakonu.
Teraz być może mniej by to dziwiło. Ale w tamtych czasach kobiety po 50. urodzinach bardzo rzadko wstępowały do zakonów. Walentynie się to jednak udało. – Pracowałam już 23 lata w służbie zdrowia, do emerytury mi niewiele pozostało. Ale cały czas czułam w sercu, że nie jestem w pełni szczęśliwa i spełniona. Wcześniej poznałam wspaniałą s. Helenę, zmartwychwstankę z Mocarzewa. Zaprzyjaźniłyśmy się. Po jakimś czasie zaproponowała, bym została ich „zjednoczoną” – czyli miałam żyć po świecku, ale duchowością zmartwychwstańską. Pomyślałam: czemu nie? Warunek to regularne uczestnictwo we Mszy św., przystępowanie do Komunii św. Siostry, gdy przyjeżdżałam do Mocarzewa, dawały mi książki o naszych matkach założycielkach – Jadwidze i Celinie Borzęckich. Zafascynowały mnie te postaci i ich życie.
Kiedyś na urlopie w Kętach pani Wala poznała matkę generalną sióstr. – Wtedy zobaczyłam też starszą siostrę w białym welonie – co oznaczało, że wstąpiła niedawno, nie miała jeszcze ślubów wieczystych. Spytałam więc szybko, czy „takie starsze kobiety też mogą wstępować do zgromadzenia i czy… ja bym mogła...”. Bardzo się ucieszyłam, gdy usłyszałam: tak!
Miała 52 lata, gdy wstąpiła do zgromadzenia sióstr zmartwychwstanek. Śluby wieczyste złożyła w 1980 roku. Jak mówi – odnalazła wtedy pełnię szczęścia.
– Jako młoda dziewczyna chciałam do pasjonistek. One są od męki Pańskiej. Jako dojrzała kobieta wstąpiłam jednak do zmartwychwstanek – od zmartwychwstania! Bo takie jest ludzkie życie i los: najpierw trzeba umrzeć, żeby zmartwychwstać! – uśmiecha się s. Walentyna. – Czyż to nie jest ręka Boża?
W zgromadzeniu przebywała w wielu miejscach. – W Radomiu też pracowałam osiem lat ze starszymi, schorowanymi, biednymi ludźmi. Pieszo się do nich chodziło. Tam były rodziny duże, często zaniedbane. Dzieciaki w brudnych i dziurawych ubrankach. To trzeba było przeszyć, poszyć. Pamiętam, że ktoś mi kiedyś dał starą maszynę do szycia. Podarowałam ją młodej dziewczynie z wielodzietnej rodziny. Nauczyła się szyć, zadowolona, że mogła rodzinie pomóc…
Potem, przez 17 lat, siostra Walentyna opiekowała się niewidomą i sparaliżowaną siostrą Immaculatą.
Przygotowanie do starości
Mimo wieku do dziś stara się zachować formę. Chodzi – z laseczką – na spacery, stara się trzymać życiową dyscyplinę. – Jeszcze niedawno codziennie ćwiczyła i maszerowała co najmniej pół godziny po okolicy – opowiadają jej współsiostry.
– Jak dostałam taki trójnóg, to w ogóle mogłam swobodnie spacerować. Trójnóg się nie chwieje – instruuje z uśmiechem stulatka. – I mam wspaniały chodzik, który ma specjalną półeczkę, więc mogę rzeczy przewieźć, i mogę usiąść i odpocząć.
Dwa lata temu siostra nagle ciężko zachorowała. Właściwie nie było żadnej szansy na uratowanie 98-letniej staruszki. Upływ krwi był ogromny, lekarz nie dawał nadziei. Przyszedł ksiądz z Najświętszym Sakramentem i sakramentem chorych. Siostry modliły się nad chorą z gromnicą…
– A ja byłam taka szczęśliwa, że nareszcie do Pana Jezusa idę, a śmierć jest taka łagodna – wspomina s. Walentyna. Odmówiła zresztą wtedy transfuzji krwi – która, przynajmniej teoretycznie, mogła ją uratować. Mówiła, że „krew jest dla młodych, nie dla starych i umierających”. Leżała pod tlenem, spokojnie czekając na spotkanie z Jezusem. I otoczona czułą obecnością i opieką współsióstr… wyzdrowiała! Lekarz powiedział wprost: niemożliwe. Nie po takiej chorobie!
– Widać Jezus chciał, bym tu na ziemi jeszcze trochę pozostała… – mówi pogodnie s. Walentyna.
A co w życiu jest najważniejsze? Wiara, pokora i miłość. – Miłość do ludzi, miłosierdzie – żeby widzieć najpierw dobro, potem dopiero zauważać zło. Nie odwrotnie. A jeśli dodasz do zwykłych obowiązków, do codzienności miłość, to wtedy będziesz żyć miłosierdziem. Wtedy zobaczysz w chorych, samotnych, biednych bliźnich samego Jezusa.
Siostra Walentyna mieszka tuż obok ośrodka dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie. Domem Mocarzy opiekują się jej młodsze współsiostry, a ona z radością patrzy na dzieciaki i na ośrodek:
– Siostry okazują im tyle serca i uśmiechu. Z miłości do zmartwchwstałego Chrystusa! To wielka łaska…
A co zmieniłabym w swoim życiu?
– Bóg je kształtował, ono było dobre. Ale choroba, którą przeszłam, uświadomiła mi jedno: za mało mówi się o miłości i miłosierdziu. Za mało! To trzeba zmienić, bo miłosierdzie i miłość są najważniejsze. Od Boga – do ludzi. To największy dar i najlepsza ludzka droga...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.