Chcesz być kimś nie z tej ziemi? W takim razie wśród ziemian nie oczekuj poklasku.
Odwieczny rywal
Największym konkurentem wszech czasów jest Jezus Chrystus. Dziś nikogo nie obchodzi, o co królowie toczyli kiedyś boje i z kim się ścierali – z jednym wyjątkiem: Jezusa właśnie. On wciąż jest znakiem sprzeciwu. Wciąż ktoś boi się Jego królowania. Ktokolwiek ma aspiracje do zdobycia rządu dusz, dostrzega w Jezusie konkurenta.
Przez wszystkie wieki było tak, jak wtedy – w pretorium w Jerozolimie. Schemat walki z konkurentem był tam typowy, choć zajadłość wyjątkowa. Gdy Go więc dopadli, zaczęli od wizerunku. Jezus miał być brzydki i śmieszny.
„Rozebrali Go z szat i narzucili na Niego płaszcz szkarłatny. Uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę” – relacjonuje św. Mateusz.
Czy kogoś, kto tak wygląda, można traktować poważnie? Drobny szczegół, że przecież nie on sam się tak urządził, zazwyczaj umyka uwadze opinii publicznej.
Czyjś niekorzystny wygląd zawsze powoduje dyskomfort patrzących. Tak więc zmaltretowany Jezus, obrzucony plugastwem i opluty, nie budził przyjemnych uczuć.
Nie lubimy kogoś takiego. I jeśli człowiek nie ujarzmi tej emocji, odczuje satysfakcję, gdy takiemu dadzą wycisk: po prostu za wygląd. Z tej przyczyny po świecie chodzą miliony zakompleksionych nieszczęśników – bo „źle wyglądają i nikt ich nie lubi”. Ludzie potrafią zamordować za samo przewidywanie złego wyglądu. To dlatego giną na świecie miliony dzieci – bo dorośli nie chcą oglądać „potworków”.
Zmaltretowany Jezus nie budzi już sympatii, oprawcy dają Mu więc jeszcze większy wycisk – taki, który wzmocni efekt odrazy i zmotywuje do jeszcze większego znęcania się. Temu służy sparodiowanie tego, czego wrogowie Jezusa najbardziej się w Nim bali: Jego królewskiej władzy. Oni czuli, że jest królem, choć nie rozumieli, na czym to polega i skąd się to bierze.
„Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą” – zdumiewali się nie tak dawno słuchacze Jezusa. „Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie” – zanotuje ewangelista.
Ośmieszyć!
Powszechnie wyczuwano więc, że Jezus ma nieznaną moc i dysponuje jakąś zniewalającą władzą. Władza to władza – dla dzieci tego świata nie istnieje inny sposób panowania niż rządzenie, niż możność rozstawiania po kątach, niż zdolność skutecznego rozkazywania i podporządkowywania sobie innych.
– Kto na ludzi ma wpływ, obojętnie jakiego rodzaju, ten prędzej czy później, a raczej prędzej, dorwie się do tronu – rozumuje taki człowiek. – To zaś znaczy, że z tego tronu strąci mnie. Pozbawi mnie władzy, innej opcji nie ma – kombinuje.
Tak musiał myśleć już wcześniej Herod Wielki. Nie miały dla niego znaczenia proroctwa mesjańskie. Jego władza była zagrożona, trzeba więc było potencjalnego konkurenta zniszczyć w zarodku.
Ten sam strach, który popchnął starego satrapę do masowego dzieciobójstwa, wciąż tłukł się po krużgankach i dziedzińcach jerozolimskich pałaców. Oprawcy neutralizują więc Jezusa jako króla tak, jak potrafią – według swojego pojmowania władzy. Dla nich król to ten, kto siedzi na tronie, okryty wspaniałym płaszczem, w koronie na głowie i z berłem w ręku. Chcą więc ośmieszyć te atrybuty, pokazując Mesjasza jako błazna. Sądzą, że w ten sposób unicestwią królewską godność Jezusa, zanim zabiją Jego samego. I „wzmacniają przekaz”, przyklękając przed Nim i szydząc: „Witaj, Królu Żydowski!”. I opluwają Go, tłukąc przy tym trzciną po głowie.
Człowiek ubrany w brudną, poszarpaną imitację królewskiego płaszcza, z trzciną zamiast berła i w czepcu z cierni w miejsce korony to porażka wizerunkowa. Jak po czymś takim ktoś mógłby jeszcze wywierać wpływ na ludzi?
To powinno było zadziałać. Ale nie zadziałało. Powód był prosty, a jednocześnie nie do pojęcia dla „pychy światowej”. Jezus wyjawi go za chwilę Piłatowi: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd” (J 18,36).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).