Nie grzech jest najgorszy, ale uznanie wbrew prawdzie, że grzechu nie ma.
Kocham Kościół. Tę miłość doń zaszczepiła mi chyba przede wszystkim oaza, zwłaszcza III stopień, na którym odkrywaliśmy bogactwo jego różnorodności. Bliska jest mi moja parafia. Martwi nas spora ilość tych, którzy już zapomnieli drogi do Kościoła, zwłaszcza młodych, ale wiele dobrego jednak się tam dzieje. Od lat mamy duszpasterzy bardzo różnych, jednak gorliwie pełniących swoje obowiązki. I – na moje niewprawne oko – jednak pamiętających, że najważniejszą rzeczą jest prowadzenie ludzi do zbawienia. Kocham Kościół, znam też chyba dość dobrze Ewangelię. Nie gorszy mnie ludzki grzech. Czasem wręcz mobilizuje do wysiłku, by stać się lepszym, bo przecież sam jestem grzesznikiem. Bywa, że irytuje, zdarzy się, że zaboli. Niestety, czasem przeraża. Zwłaszcza gdy uświadamiam sobie, jak bardzo jest to grzech zarazem poważny i lekceważony.
Sporo ostatnio w mediach wypowiada się były prefekt Kongregacji Nauki Wiary kardynał Gerhard Müller. Dla Der Spiegel, dla portalu National Catholic Register. Wcześniej opublikował swój „Manifest wiary”. Trudno nie zauważyć w tych jego wypowiedziach wielkiej troski o Kościół. I trudno nie zauważyć, że choć pewnie można by się kłócić o szczegóły, generalnie daje dzisiejszemu Kościołowi słuszne wskazanie: powrót do wierności Chrystusowi. Pisał między innymi: „To nie adaptacja do głównego nurtu świata bez Boga, lecz zbawienie świata przez powrót do Boga w wierze i posłuszeństwie jest drogą nowej ewangelizacji i odnowy kapłanów, a w szczególności biskupów”. I dodał: „Nie potrzebujemy sprawnych menadżerów, lecz pasterzy, którzy oddają swe życie i którzy odznaczają się dobrym wykształceniem teologicznym i głęboką pobożnością”. A tłem są seksualne skandale, które dla „części biskupów i ich propagandzistów” (to zwrot kard. Müllera) są sygnałem, by porzucić dotychczasowe zasady i nie tylko zlikwidować celibat, ale i uznać za moralnie dopuszczalne współżycie homoseksualne. Bo sprawcy seksualnych przestępstw są tylko ofiarami „klerykalizmu” i „struktur Kościoła”.
Że takie pomysły miewają świeccy, zdążyłem się już przez lata przyzwyczaić. Musi jednak przerażać, gdy podobne sygnały – jeśli wierzyć kard. Müllerowi, a nie mam powodu, żeby nie wierzyć – płyną z ust pasterzy Kościoła. Nie upierałbym się przy celibacie. Nawet grekokatolików obowiązują inne zasady. Ale dopuszczać grzech? Uznać, że tego grzechu nie ma?
Za czasów Jana Pawła II Kongregacja Nauki Wiary wydała dokument Homosexualitatis problema o duszpasterstwie osób homoseksualnych, a kilkanaście lat później kolejny, na temat związków homoseksualnych. Znane są też dokumenty dotyczące małżeństwa i rodziny. To nie są pisma sprzed wieków. Dzisiejsi pasterze Kościoła musieli mieć okazję, by się z nimi zapoznać. Już nie obowiązują? Tak pewnie niektórzy uważają. Podobnie jak dla innych spośród nich, wbrew wyraźnemu nauczaniu wszystkich trzech ostatnich papieży, przestał istnieć obowiązek spowiedzi. Czy to jeszcze ludzie mojego Kościoła?
Przed laty, bodaj przy lekturze św. Augustyna, natrafiłem na ciekawą myśl: jak ognia nie gasi się oliwą, tak kłopotów z własną seksualnością nie opanowuje się uleganiem popędowi, bo z tego zrodzi się pożar. A opanowanie przyjdzie dopiero, gdy wszystko się wypali. To wyraźnie na przekór tym, którzy źródło problemu widzą w braku współżycia...
Tak, największym problemem dzisiejszego Kościoła nie są ludzkie grzechy. Te zawsze były, są i będą. Nawet najbardziej odrażające zbrodnie. Największym problemem jest to, że zamiast drogi nawrócenia, zaczyna się droga akceptowania zła, uznania, że go nie ma. Dlatego, choć zwykły świecki, zrządzeniem losu tylko słyszany nieco głośniej niż inni, chciałbym wszystkim „szafarzom Bożych tajemnic” przypomnieć słowa św. Pawła: „Od szafarzy już tutaj się żąda, aby każdy z nich był wierny”. Szkoda, że ci, którzy powinni usłyszeć, pewnie i tak nie usłyszą....
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.