Asceza powinna płynąć z miłości i powinna być dostosowana do tego kształtu miłości, który powołanie kazało nam pełnić.
Zasada dla wszystkich była prosta i łączyła ascezę zewnętrzną z wewnętrzną. Abba Pambo pytał abba Antoniego: „Co mam robić?” Starzec mu odpowiedział: „Nie ufaj własnej sprawiedliwości, nie troszcz się o to, co minęło, a powściągnij swój język i żołądek” (Antoni 6). Ten sam Antoni mówi wyraźnie, jakim niebezpieczeństwem jest zaufać tylko zewnętrznym praktykom: „Powiedział też, że są ludzie, którzy wyniszczyli ascezą swoje ciało, ale ponieważ zabrakło im roztropności, oddalili się od Boga” (Antoni 8). Mamy w literaturze pustyni kilka opowieści o dość dramatycznych wstrząsach, których ludziom ceniącym właśnie tylko zewnętrzną ascezę dostarczali ci o szerszym spojrzeniu. Kiedy abba Arseniusz był już szeroko sławny jako mistrz modlitwy i jako samotnik, zdarzyło mu się kilka razy urządzić któremuś ze współbraci taki szok: Opowiadano o abba Arseniuszu, że kiedy raz chorował w Sketis, kapłan przyszedł i przyprowadził go do kościoła, a tam ułożył go na macie i dał mu poduszkę pod głowę. Otóż pewien starzec, który właśnie przybył, żeby go zobaczyć, ujrzawszy go leżącego na macie i z głową opartą na poduszce zgorszył się i powiedział: „Więc to ma być abba Arseniusz? To on tak sobie leży?” Kapłan odprowadził tego starca na bok i zapytał go: „Czym zajmowałeś się w świecie?” On odrzekł: „Byłem pasterzem”. – „Jak więc – pytał kapłan – wyglądało twoje życie?” On na to: „Było bardzo ciężkie!” Kapłan znów pytał: „A teraz jak ci się żyje w celi?” A on rzekł: „O wiele lżej”. Wtedy rzekł kapłan: „Widzisz tego oto abba Arseniusza? On w świecie dla cesarzy był jak ojciec: służyły mu tysiące niewolników, wszyscy w jedwabnych szatach, w złotych pasach i w klejnotach, a spoczywał na bezcennych posłaniach. Ty jako pasterz nie miałeś w świecie tak dobrze, jak tu masz teraz: on zaś nie ma już tutaj takich wygód, w jakich żył w świecie. I tak ty doznałeś ulgi, a on utrapienia”. Gdy starzec to usłyszał, przejął się skruchą i powiedział, padłszy mu do nóg: „Wybacz mi, abba, zgrzeszyłem: to jest prawda niewątpliwie, że on tu przyszedł na uniżenie, a ja na polepszenie losu”. I odszedł zbudowany (Arseniusz 36).
Odkryto więc już bardzo wcześnie, że trudu, w tym i ascezy, nie można mierzyć jedną miarą dla wszystkich. Otóż odkrycie indywidualnej miary nie jest rzeczą łatwą, a w dodatku może ta miara zmieniać się w ciągu jednego życia: najpierw rosnąć przez nabieranie wprawy, potem maleć na starość. Dosyteusz, uczeń św. Doroteusza, któremu jego mistrz, wówczas początkujący, nie zdołał znaleźć właściwej miary postu, dopościł się do gruźlicy; ale i w naszych czasach znałam w swoim otoczeniu dwa takie przypadki, tyle że w naszych czasach gruźlica jest uleczalna. W czasach Doroteusza nie była. Znam też współczesny przypadek, że ktoś przez długie lata postu zupełnie sobie rozregulował system trawienny; podobnie Makary Aleksandryjczyk, wielki postnik, urządził swojego ucznia, wielkiego pisarza Ewagriusza. Problem więc był i jest, i w każdym razie wiadomo, że rozwiązań potrzebuje indywidualnych. Dlatego św. Benedykt tak ostrożnie traktuje miarę pokarmu i zostawia pole do wszelkiego rodzaju odejść od tej normy w razie potrzeby i w razie powołania.
Dla przykładu ówczesnej miary zacytujmy apoftegmat: Brat pewien w Celach przyniósł swój świeżo upieczony chleb i zaprosił starców do wspólnego stołu. A kiedy zjedli każdy po dwa placki, na tym skończyli. Ale brat, znając wielkość ich umartwienia, padł im do nóg, prosząc: „Dla Boga, zjedzcie dzisiaj do sytości!” I zjedli każdy jeszcze po dziesięć placków: oto więc o ile mniej niż potrzeba jadali prawdziwi asceci (Zbiór Nau 155).
Byli tacy, którzy jadali tylko co kilka dni, ale już wtedy do sytości; albo właśnie i wtedy nawet nie do sytości. Ostatecznie uznano, że najlepiej jest jadać codziennie (oczywiście raz dziennie!), ale nie do sytości. Walka o opanowanie swojego żołądka była w takim wypadku nieustanna, a jednocześnie nie było się czym przechwalać, bo przecież to każdy potrafił, a niejeden przez całe życie miał takie właśnie warunki, po prostu z biedy. (Nawet dzisiaj znajdujemy taką miarę u świeckich ludzi w Afryce, czego zupełnie nie rozumieją Europejczycy. Pewien biały ksiądz szukał po mieście robotników do jakiejś pilnej, jednorazowej pracy, ale nikt się nie chciał nająć, nawet z tych, którzy leżeli na placu w cieniu, całkiem jak ci najemnicy z przypowieści. Wreszcie jeden powiedział mu jasno: „Odwal się pan, ja już dzisiaj jadłem!” Nasza europejska miara, z racji tak wymagań klimatu, jak i o wiele większego od pokoleń już dobrobytu, jest oczywiście inna, ale warto pamiętać o względności tych miar; to nas powstrzyma od narzekania…)
Najważniejszym aspektem tej sprawy jest intencja. Jeżeli człowiek traktuje ascezę jako trening, to już nie robi z niej celu życiowego, a tylko środek do celu; czasem bardziej potrzebny, czasem mniej, Bóg nam to przez naszych mistrzów duchownych i przełożonych ustawi. A zawsze dobrze jest pamiętać o prymacie przykazania miłości. Brat pytał starca: „Jeżeli są dwaj bracia, i jeden z nich milczy przez sześć dni w tygodniu i zadaje sobie wiele trudów, drugi zaś posługuje chorym: którego z nich dzieło Bóg milej widzi?” Odrzekł mu starzec: „Choćby ten, który milczy aż do sześciu dni, powiesił się za nos, nie zdoła dorównać temu, który posługuje chorym” (Zbiór Nau 355). Asceza powinna płynąć z miłości i powinna być dostosowana do tego kształtu miłości, który powołanie kazało nam pełnić.
*
Małgorzata Borkowska OSB Sześć prawd wiary oraz ich skutki Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).