W nauczaniu Kościoła troska o środowisko naturalne wynika z istoty religii. W niektórych nurtach lewicowych jednak to ekologia stała się poniekąd nową religią. Czy to jedyny powód, dla którego katolicy trochę odpuścili ten temat?
Teoretycznie nie ma chyba nic innego, co mogłoby bardziej łączyć ludzi – niezależnie od pochodzenia, rasy, wiary, poglądów politycznych. Każdy przecież ma potrzebę – mówiąc najprościej – życia w zdrowym środowisku, oddychania czystym powietrzem i doświadczania piękna przyrody. W praktyce jednak od kilkudziesięciu lat można zaobserwować stopniową polaryzację: środowiska szeroko rozumianej lewicy tak mocno weszły w problematykę ekologiczną, że z czasem zaczęto je utożsamiać z ruchem ekologicznym. Niejako w odpowiedzi na to zawłaszczenie nurty bardziej konserwatywne zaczęły z coraz większą nieufnością traktować tzw. wrażliwość ekologiczną. Odbiło się to również na podejściu chrześcijan, w tym katolików, do kwestii związanych z ekologią. Z jednej strony niektórzy ulegli nowej lewicowej narracji, z drugiej natomiast wytworzył się pewien rodzaj „katolickiej alergii”, żeby nie powiedzieć – znieczulicy, na problematykę ekologiczną. Stało się to wbrew oficjalnemu nauczaniu Kościoła, które w encyklikach i przemówieniach, zwłaszcza kilku ostatnich papieży, jest jednoznaczne: ekologia ma również wymiar moralny. Nie jest tak dlatego, że ruchy lewicowe narzuciły swoją ideologię Kościołowi, ale dlatego, że wynika to wprost z Biblii. I ze zdrowego rozsądku. W praktyce sprawa jest dość skomplikowana. Ochrona środowiska i szeroko rozumiana ekologia to obszary, w których chrześcijanie mogą i powinni spotkać się z tymi, którzy wrażliwość ekologiczną wywodzą z innych źródeł. Są jednak takie punkty, w których spotkanie i współpraca są obiektywnie niemożliwe, a nawet wymagają wyraźnego sprzeciwu.
Zieloni papieże
„Efekt cieplarniany osiągnął krytyczne rozmiary. Odpady przemysłowe, gazy produkowane przy spalaniu kopalin, niekontrolowane wycinanie lasów – wszystko to, jak wiadomo, ma szkodliwy wpływ na atmosferę i na całe środowisko naturalne. Kryzys ekologiczny – powtarzam – jest problemem moralnym”. Dziś wielu katolików przeciera oczy ze zdumienia, gdy odkrywa, że powyższych słów nie wypowiedział żaden działacz Greenpeace’u czy uczestnik szczytu klimatycznego, ale papież Jan Paweł II w 1990 roku. Zaczynamy od Karola Wojtyły, bo gdy w 2015 roku papież Franciszek napisał encyklikę Laudato si’, pojawiły się głosy, że Kościół już całkiem przejął język lewicowych ruchów ekologicznych. Owszem, nauczanie Franciszka jest „rzeczą nową, której należy poświęcić znacznie większą uwagę niż dotąd” – jak trafnie zauważył abp Stanisław Gądecki – lecz jednocześnie jest głosem osadzonym i ściśle powiązanym z wcześniejszymi wypowiedziami papieży. Cytowany już Jan Paweł II tematykę ekologiczną poruszał i w encyklikach (Laborem exercens, Solicitudo rei socialis, Centesimus annus i Evangelium vitae), i w adhortacji Christifideles laici, i w liście Novo millennio ineunte, a także w orędziu na XXIII Światowy Dzień Pokoju oraz przy wielu innych okazjach. Dla papieża Wojtyły było jasne, że kryzys ekologiczny ma swoje źródło w kryzysie wartości, w braku poszanowania życia ludzkiego. Dlatego, mówiąc o ekologii, wprowadził też nowe pojęcie, jakim była „ekologia człowieka”.
Właśnie na Jana Pawła II najczęściej powołuje się Franciszek w Laudato si’. Rozwija jednak to nauczanie, mówiąc odważnie o zjawiskach „cierpienia ziemi”, wywołanych nieograniczoną eksploatacją złóż, co dotyka zwłaszcza kraje Trzeciego Świata. „Bóg obdarzył nas kwitnącym ogrodem, ale zamieniamy go w przestrzeń zanieczyszczoną gruzami, pustyniami i śmieciami”– pisze Franciszek. Ogłaszając pierwszy Światowy Dzień Modlitw o Ochronę Stworzenia, papież mówił o ubóstwie, które jest konsekwencją braku szacunku dla środowiska. „Ubodzy tego świata, którzy są w najmniejszym stopniu odpowiedzialni za zmiany klimatyczne, są najsłabsi, i dotykają ich skutki tego procesu”. A skoro tak, trzeba nazwać rzecz po imieniu: są to skutki grzechu dążenia do nieograniczonej konsumpcji. „Postawa konsumpcyjna na pewno sprzyja eksploatacji zarówno środowiska naturalnego, jak i eksploatacji człowieka” – pisze Franciszek, wzywając do nawrócenia ekologicznego, a tym samym zadośćuczynienia.
Tematykę ekologiczną odnajdujemy również u Pawła VI w encyklice Populorum progressio z 1967 roku (długo przed pierwszą ONZ-owską konferencją klimatyczną). Pisał on, że „twórcze zdolności człowieka przyniosą prawdziwe owoce jedynie wtedy, gdy człowiek będzie szanował prawa rządzące życiem i zdolnością regeneracyjną przyrody. Tak więc człowiek i przyroda są ze sobą złączeni i dzielić muszą wspólny los doczesny”. Nie inaczej reagował Benedykt XVI, który w Watykanie wprowadził segregację śmieci. On także poruszał tematykę ekologiczną. W encyklice Caritas in veritate z 2009 roku poświęcił temu tematowi kilka rozdziałów. Szczególnie konkretnie odniósł się do kwestii energii. Uznał, że „wykupywanie niedozwolonych źródeł energii przez niektóre państwa, grupy wpływów i przedsiębiorstwa” stanowi „poważną przeszkodę w rozwoju ubogich krajów”. Domagał się również zmiany stylu życia, który powinna cechować solidarność międzypokoleniowa, ale także z pokoleniami, które przyjdą po nas. Benedykt XVI mówił o ekologii – szeroko rozumianej – tak często, że w pewnym momencie włoska prasa okrzyknęła go… „zielonym papieżem”. Kto dzisiaj z zarzucających Franciszkowi „ekologiczne odchylenie” pamięta tę ekologiczną aktywność Benedykta?
Ekologia z o.o.
Skoro wszystko wygląda idealnie i kolejni papieże tak wiele miejsca poświęcają ekologii, to w czym tkwi zasygnalizowany na początku problem z rozmijaniem się w wielu miejscach nauczania Kościoła z postulatami lewicowych ruchów ekologicznych? Odpowiedź daje znowu św. Jan Paweł II. Nieraz zwracał on uwagę na niekonsekwencje niektórych ruchów ekologicznych: „Jak można skutecznie stawać w obronie przyrody, jeśli usprawiedliwiane są działania bezpośrednio godzące w samo serce stworzenia, jakim jest istnienie człowieka? Czy można przeciwstawiać się niszczeniu świata, jeśli w imię dobrobytu i wygody dopuszcza się zagładę nienarodzonych, prowokowaną śmierć starych i chorych, a w imię postępu prowadzone są niedopuszczalne zabiegi i manipulacje już u początków życia ludzkiego? Gdy dobro nauki albo interesy ekonomiczne biorą górę nad dobrem osoby, a nawet całych społeczności, wówczas zniszczenia powodowane w środowisku są znakiem prawdziwej pogardy dla człowieka”.
Przyznajmy, że stosunek ruchów ekologicznych do ochrony życia ludzkiego to jedna z wielu rzeczy, które budzą nieufność, a czasem wyraźny sprzeciw. Należałoby zacząć od tego, że większość z nich, wychodząc nawet ze słusznych obserwacji, nie stawiała właściwej diagnozy, tym samym dobierając niewłaściwe środki działania. Niektóre ruchy ekologiczne zaczęły m.in. promować aborcję, a także formułować postulaty uderzające w bezpieczeństwo energetyczne wielu krajów, głównie tych, których gospodarka ciągle opiera się na węglu oraz energii produkowanej w elektrowniach atomowych. „Ekolodzy” w wielu miejscach doprowadzili do wprowadzenia zakazu wydobywania gazu łupkowego lub utrudnień związanych z jego pozyskiwaniem. Nieufność w środowiskach konserwatywnych była tym większa, im częściej metody stosowane przez organizacje ekologiczne ocierały się o szantaż (to najłagodniejsza forma) czy były wprost agresywnymi i w istocie wyraźnie terrorystycznymi aktami.
Żabka też człowiek
Ekologia, którą trudno pogodzić z chrześcijańską wizją, ma swoje źródło w błędnej antropologii, a właściwie w jej odrzuceniu. Jednym z ideologów współczesnego ekologizmu był norweski filozof Arne Næss. Twierdził, że ratunkiem dla Ziemi jest zerwanie z antropocentryczną wizją świata i uznanie, że człowiek stoi w jednym szeregu ze zwierzętami i roślinami. Z tego wyprowadził postulat... ograniczenia liczby ludności do ok. 100 milionów. Dużo zamieszania zrobiła również książka Rachel Carson „The Silent Spring” z 1962 roku. Autorka uznawana jest za prekursorkę współczesnych ruchów ekologicznych. Snując wizję przyszłości, dokonała totalnej krytyki przemysłu chemicznego, naukowców i rolników używających pestycydów w celu ochrony roślin przed owadami. Jej zdaniem powszechne stosowanie tych środków doprowadziło do zagłady wielu gatunków, zatrucia wody i wywoływało raka. Po latach okazało się, że opisany przez nią wpływ substancji był mocno przesadzony. Co więcej, ich stosowanie pozwalało ratować miliony ludzi w Afryce przed malarią. Panika, jaką wywołała książka Carson, sprawiła, że wycofano się ze stosowania pestycydów, co naraziło na śmierć miliony ludzi. Dopiero w 2006 roku Światowa Organizacja Zdrowia dopuściła ponownie stosowanie tych środków do walki z malarią.
Problem z ruchami ekologicznymi polega na tym, że stosowane przez nie metody, nierzadko mające znamiona szantażu czy wprost terroryzmu, nie tylko wzbudziły nieufność, ale też sprawiły, że wielu z nas poczuło się zwolnionych z zajmowania się taką tematyką. Ze szkodą dla sprawy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.