Kiedy nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi, prawda?
W Buenos Aires zakończył się szczyt G20. Już wiadomo, że Stany Zjednoczone zamierzają wycofać się z paryskiego porozumienia dotyczącego emisji dwutlenku węgla. Porozumienia i tak mało zobowiązującego dla krajów, których nie wiążą inne, wypracowane w Unii Europejskiej zasady. Stawia to pod wielkim znakiem zapytania ewentualny sukces mającej rozpocząć się jutro konferencji klimatycznej w Katowicach. No bo jaki sens ma utrudnianie sobie drogi rozwoju przez ograniczanie owej emisji, skoro najwięksi emitenci nic z tym robić nie zamierzają? Czy dla słabszych i mniejszych to nie krok autodestrukcyjny?
To tło dla protestów trwających nad Sekwaną. Francuskie władze zamierzają pójść w awangardzie walczących z emisją CO2 i dlatego planują wysokie podwyżki akcyzy na paliwa. No, mogą sobie na to pozwolić. Dziś zdecydowana większość produkowanej przez ten kraj energii elektrycznej pochodzi z elektrowni atomowych. I choć istnieją plany, by zmniejszyć jej udział do 50 procent w 2022 roku, to i tak pozostawia to spory margines energetycznego bezpieczeństwa. Pomysł elit niespecjalnie podoba się jednak zwykłym mieszkańcom tego kraju. Wiadomo, podwyżki uderza ich po kieszeni. Dlatego protestują. Czy można się im dziwić?
Obserwują z bezpiecznej odległości francuskie zamieszki trudno nie zauważyć ich gwałtowności. U nas też od lat trwają różne protesty, ale takich awantur nie ma. Francuzi bardziej krewcy? Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że to efekt tego, iż władze Francji od początku postawiły na konfrontację. Gdy z założenia pokojowym protestom towarzyszy demonstracyjna obecność sił porządkowych, o eskalację napięcia nietrudno. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Także wypowiedzi francuskiego prezydenta i ludzi z jego otoczenia są więcej niż buńczuczne. W moim odczuciu nie tylko nie łagodzą nastrojów, ale je zaogniają. Jaki sens ma pójście na konfrontację z własnym społeczeństwem? I to dla realizacji czegoś tak mało sensownego, jak ograniczenie i tak stosunkowo niewielkiej w tym kraju emisji dwutlenku węgla?
W komentarzach dotyczących wydarzeń we Francji długo pojawiało się stwierdzenie, że protestujących wsparli prawicowi ekstremiści. I że to oni są odpowiedzialni za to, że protesty zamieniają się w walki. Dziś po raz pierwszy przeczytałem, że w demonstracjach uczestniczą też ekstremiści lewicowi. Moje podejrzenie, że to działanie mające na celu postraszenie Francuzów prawicą nieco straciło więc na prawdopodobieństwie. Proszę jednak nasłuchiwać. Wzmiankowanie także lewicowych ekstremistów mogło być tylko wypadkiem przy pracy :)
Ważniejsze w całej sprawie wydaje się jednak co innego: wsparcie, jakiego francuskie władze zamierzają udzielić tym, którzy już zarabiają albo zamierzają zarobić na zmianach we francuskiej energetyce i przemyśle. Ktoś musi za to zapłacić. Kto się sprawą interesuje pewnie czytał o dotacjach do „zielonej” energii. I pewnie doczytał się też, iż rząd tego kraju zamierza dopłacać do produkcji samochodów na wodór. Gdy chodzi o takie interesy – z perspektywą wprowadzenia podobnych zasad w całej Unii, a więc i sprzedaży technologii, którą ten kraju już będzie posiadał - narażanie się społeczeństwu to widać pryszcz. O zbyt wielkie interesy chodzi.
Mało prawdopodobny scenariusz? No, mnie też wydawało się, że pomysł zastąpienia tradycyjnych żarówek energooszczędnymi nie przejdzie. A tu proszę: przyzwyczailiśmy się, nie protestujemy. Nawet się nam podobają niższe rachunki za prąd, choć wydajemy więcej w sklepach z żarówkami i choć tyle zachodu kosztuje, by dobrać kolor światła tak, by oczy nie cierpiały...
Na pocieszenie można tylko dodać, że z perspektywy ostatecznego końca świata, o którym tak wiele mówi nam liturgia Adwentu – kto zarobi, a kto straci i tak ma niewielkie znaczenie :)
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.