Test na księdza
Duccio di Buoninsegna, Powołanie apostołów Piotra i Andrzeja, 1308-1311

Test na księdza

Komentarzy: 1

Jacek Dziedzina

GOSC.PL

publikacja 20.10.2018 06:00

Nie było lepszego rektora seminarium niż Pan Jezus, a jednak i Jemu nie do końca „wypaliła” rekrutacja. Wśród apostołów znalazł się Judasz, a spod krzyża uciekli prawie wszyscy „seminarzyści”.

To nie casting

Są oczywiście sytuacje, gdy kandydat wymaga terapii, a nie formacji. I to też musi określić specjalista, na którego opinii opierają się później osoby decydujące o przyjęciu do seminarium. Nic jednak nie zastąpi pogłębionej rozmowy z kandydatem, a jeszcze bardziej obserwacji (czy to w czasie postulatu, czy w okresie roku propedeutycznego).

– Nie ma doskonałych narzędzi psychologicznych. Jeśli specjalista bada kandydata za pomocą testu, to on te wyniki musi jeszcze zweryfikować przez wywiad z tą osobą, a także zasięgnąć opinii wychowawców, członków rodziny, żeby obraz psychologiczny był pełny. Psycholog musi zweryfikować, czy to, co wychodzi w testach, jest prawdą. Bo może ktoś nie zrozumiał pytań, może nie ma wglądu w siebie i stosuje mechanizmy obronne. Stąd odpowiadał w sposób zafałszowany – mówi o. Soiński. Dodaje jednak: – Testy psychologiczne są tak konstruowane, żeby to wykryć. Są np. pytania formułowane w sposób przeciwstawny, by wyłapać, że ktoś odpowiedział w jednym miejscu tak, a w innym inaczej. Ale same testy nie mogą przesądzać na sto procent. Mogą pomóc ujawnić istnienie jakiejś patologii. Pewność co do danej osoby miałem po badaniach tylko w sytuacjach skrajnych, np. psychopatii, czyli niedojrzałości uczuć wyższych. Zdarzają się kandydaci, którzy przychodzą z zalążkiem jakiegoś procesu chorobowego i mogą wymagać pomocy psychiatrycznej czy hospitalizacji – kontynuuje o. Borys Jacek Soiński OFM. – Wypełnienie testów trwa ok. 2–3 godzin, ale wolę dać kandydatom nawet dzień lub dwa, bo w przypadku powołania nie można sobie pozwolić na pochopne odrzucanie kandydatów, na dobieranie ich jak osób z ogłoszenia do pracy w firmie – dodaje.

Tendencje czy lęki?

W wytycznych KEP jest mowa m.in. o tym, że pogłębiony wywiad z kandydatem ma pozwolić „zorientować się co do poziomu dojrzałości seksualnej oraz występowania ewentualnych zaburzeń”. Pytanie zatem, czy testy i wywiad psychologiczny są w stanie zawsze wyłapać np. osoby o skłonnościach homoseksualnych, które – zgodnie z instrukcją zatwierdzoną w 2005 roku przez Benedykta XVI – nie powinny być dopuszczane do święceń ani do formacji w seminarium. – Ja nie znam takich narzędzi psychologicznych, które by to jednoznacznie określały – mówi o. Borys Jacek Soiński. – Psycholog może na podstawie testu, rozmowy i obserwacji wysunąć taką hipotezę. Wychowawca też może mieć jakieś informacje z historii życia tego człowieka. Nie ma jednak narzędzia psychologicznego, które by jednoznacznie określiło, że ktoś ma takie skłonności – dodaje.

– Należy być tu bardzo ostrożnym i starać się odróżnić stany lękowe, gdy młody człowiek, który nie zna jeszcze siebie, obawia się, że może mieć takie skłonności, od sytuacji, gdy ktoś takie skłonności ewidentnie przejawia – potwierdza trudność o. Józef Augustyn SJ. Tę samą trudność dostrzegali z pewnością autorzy wspomnianej instrukcji. Czytamy w niej najpierw m.in.: „Kościół, głęboko szanując osoby, których dotyczy ten problem, nie może dopuszczać do seminarium ani do święceń osób, które praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną kulturę gejowską”. Ale za chwilę jest rozróżnienie: „Inaczej natomiast należałoby traktować tendencje homo­seksualne, które są jedynie wyrazem przejściowego problemu, takiego jak na przykład niezakończony jeszcze proces dorastania. Niemniej jednak takie tendencje muszą być wyraźnie przezwyciężone, przynajmniej trzy lata przed święceniami diakonatu”.

Księża „z ulicy”

Ignorowanie osiągnięć psychologii w procesie rekrutacji byłoby niewybaczalnym błędem, ale istnieje niebezpieczeństwo uczynienia z psychologii wyroczni o stanie duszy człowieka. – Badania psychologiczne są bardzo ważne, żeby wykluczyć jakąś patologię, żeby nie przyjmować osób, które mają skłonności psychotyczne, głębokie nerwice, znajdujących się w stanie depresyjnym. Ale niemal nic ponad to – mówi o. Józef Augustyn. – Niektórzy uważają, że badania psychologiczne to wrzucenie danych z testów do komputera, który obliczy, przetworzy dane i na wykresie pokaże wnioski. A my mamy do czynienia z żywym człowiekiem, który jest tajemnicą, odbiciem tajemnicy Boga. Przecenia się czasem psychologię w formacji. Ona jest potrzebna, ale jeśli wychowawcom brakuje wyczucia, intuicji wychowawczej, to żaden psycholog i żadne testy nie pomogą. Konieczne jest poznanie człowieka, wejście w kontakt, w dialog. Najważniejszą rzeczą, jaką należałoby zbadać, jest motywacja duchowa, stan moralny. Czego ten człowiek naprawdę chce. Jeśli ktoś wstępuje do seminarium, a krótko przed tym zostawił dziewczynę, z którą żył jak z żoną, to on nie jest gotowy do takiej decyzji. Każda sytuacja jest inna. Na człowieka nie ma metody – podkreśla jezuita. –

Jedyną gwarancją dobrej „rekrutacji” jest wspólnota. W seminariach prowadzonych przez Drogę Neokatechumenalną przyjęcie jest związane z rozeznaniem wspólnoty. Jezuici też mają doskonałe sposoby rozeznania. Gdy ktoś się do nas zgłasza, jest czterech niezależnych rozmówców wyznaczonych przez przełożonego. Oni wydają opinię, którą przekazują prowincjałowi. Kiedy ja w latach 60. XX wieku zaczynałem tę drogę, przez rok byłem obserwowany, uczyłem się w szkole i miałem stały kontakt, niemal codzienny, z jezuitami, którzy mi się przyglądali. Ale jest jasne, że pomimo tej metody, bardzo wymagającej, i tak się czasem okazuje, że to nie ta droga i po roku nowicjatu lub już na studiach ktoś odchodzi. Potrzebne jest duszpasterstwo powołań, ale takie, żeby młody człowiek wzrastał w środowisku żywej wspólnoty kościelnej.

Ksiądz rośnie przy księdzu, jak dziecko przy ojcu. Zakonnik rośnie we wspólnocie zakonnej. Seminarium może mieć ograniczony wpływ na młodego człowieka. Równie ważny wpływ ma środowisko parafialne, diecezjalne, z którego on się wywodzi, to, że kilkanaście lat przyglądał się wikarym, proboszczom i ma wyobrażenie na temat tego, co to znaczy być księdzem. To nie jest łatwe do skorygowania. Przyjmujemy ludzi, których często zupełnie nie znamy, jakby bezpośrednio „z ulicy”. I to jest zawsze duże ryzyko – dodaje o. Augustyn.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..