O okolicznościach śmierci franciszkańskich męczenników o. Michała Tomaszka i o. Zbigniewa Strzałkowskiego, zamordowanych w Peru w 1991 roku, opowiada s. Berta Hernández.
Miłosz Kluba: Kiedy po raz pierwszy spotkała Siostra ojców Michała i Zbigniewa, czuła Siostra, że to ludzie wyjątkowi, przyszli błogosławieni?
S. Berta Hernandez: Nie patrzyłam na nich jak na kogoś nadzwyczajnego, ale moją uwagę zwróciła ich bliskość i otwartość. Chcieli rozmawiać i pracować z ludźmi.
Warunki, w których pracowaliście w Peru, były trudne. Bała się Siostra ataku terrorystów?
My, jako osoby konsekrowane, powinniśmy być zawsze z tymi, którzy nas potrzebują. Dlatego ta sytuacja nas nie przerażała. Czuliśmy się jak na polu walki – to jest nasza praca, temu się poświęciliśmy i mamy to robić. To nasze oddanie było pełne zaufania opatrzności Bożej. Naszą misją w życiu zakonnym jest udanie się do ludzi w największych tarapatach, gdy są odrzuceni, potrzebują pomocy. My czujemy się zobowiązani do bycia z nimi, żeby przybliżyć im Ewangelię, Dobrą Nowinę, mówić im o Bogu i o tym, że czeka ich nagroda, żeby ich życie nabrało sensu, żeby wlać w nich nadzieję, że może być lepiej.
Terroryści pojawiali się w okolicy?
Przejeżdżali także przez Pariacoto, czasem trochę postrzelali, a przede wszystkim na murach wypisywali komunistyczne hasła czy litery PC – Partido Comunista [Partia Komunistyczna – red.], rysowali sierp i młot. W niektórych sąsiednich miejscowościach wywieszali na murach listy ludzi dobrze sytuowanych, posiadających ziemię. Oni byli „skazańcami” – w przyszłości terroryści mieli ich zabić bądź odebrać im ich własność, żeby rozdać ją biednym. Na początku wydawało się, że zdobyli prosty lud, występując w jego obronie. Potem ludzie przekonali się, że oni przyjechali kraść ich żywność. Tym bardziej popadali w większą biedę. Dlatego nasi ojcowie zdobyli zaufanie miejscowych, którzy widzieli, że oni ich ani nie wykorzystują, ani nie oszukują. Przeciwnie – pomagają im i są cały czas z nimi.
Coś zapowiadało tragiczne wydarzenia, do których doszło w sierpniu 1991 roku?
Nie było jasnych znaków. Ja do końca nie czułam ani nie wierzyłam, że stanie się coś złego. Mordercy przychodzili trzy razy. Zdążyliśmy się przyzwyczaić, że chcą nas trochę postraszyć. To prawda, że były wcześniej morderstwa prostych ludzi ze wsi lub kogoś z władz. Przysyłali np. listy z bombami. Napadali, zabijali nawet, ale mieli zawsze respekt do duchownych. Do tego dnia. Później już nie.
Jak zapamiętała Siostra moment porwania ojców Michała i Zbigniewa?
Byłam zdziwiona ich spokojem. Ja cały czas mówiłam, krzyczałam, próbowałam dyskutować z terrorystami.
A kiedy wsiedli do samochodów, zabierając ojców, wcisnęła się Siostra wraz z nimi.
Nie mogłam ich zostawić. To byli młodzi kapłani, którzy przyjechali do mojego kraju, by poświęcić się dla moich rodaków. Chciałam wiedzieć, co się z nimi stanie, gdzie ich wywiozą, ale też ich uspokoić, pokazać, że nie są sami. Kiedy już byłam w tym samochodzie, nie myślałam o niebezpieczeństwie, które nam groziło. Myślałam tylko o jednym – muszę się dowiedzieć, gdzie ich wiozą i po co.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Życzenia bożonarodzeniowe przewodniczącego polskiego episkopatu.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.