Tę twarz znają chyba wszyscy Polacy. Ojciec Leon Knabit jest najbardziej medialnym mnichem w Polsce. Potrafi poprowadzić talk-show równie dobrze jak wygłosić filozoficzne kazanie czy udzielić duchowego wsparcia. O takich ludziach mawia się: i do tańca, i do różańca. Ale od tańca ojciec Leon woli śpiew, zwłaszcza chóralny. Twierdzi, że to właśnie chorały gregoriańskie przyciągnęły go do Tyńca.
Bez magisterium
Już śluby kapłańskie złożone 50 lat temu były... nie do końca formalne, bo tylko ”ad solam missam” (do odprawiania mszy). Wymagane egzaminy zdał dopiero rok później. Magisterium nie zrobił do dziś. Na zagraniczne studia nie zdecydował się, najpierw ze względu na stan zdrowia, potem na brak czasu spędzanego głównie wśród nachodzących go cały dzień ludzi. Skończyło się więc jedynie na absolutorium na Papieskiej Akademii Teologicznej, zaliczonym kilkanaście lat po ukończeniu siedleckiego seminarium.
Na nie do końca formalny przebieg ”kariery duchownej” wpływ miała wcześnie wykryta, poważna choroba płuc. Stąd ”klimatyczny” Gronków, potem Brzegi koło Bukowiny Tatrzańskiej, wreszcie Pewel Mała nieopodal Żywca, gdzie ojciec Leon (jeszcze jako ksiądz) był kapelanem domu diecezjalnego. To właśnie tam pod koniec lat 50. zetknął się z całą elitą polskiego Kościoła. Tam także poznał Karola Wojtyłę, wówczas zwanego przez młodzież akademicką ”Wujkiem”. Owocem tej znajomości jest dziś obszerna korespondencja licząca już przeszło 120 listów.
Niech mnie lubią
Telewidzowie zobaczyli ojca Leona na początku lat 90., najpierw w programie ”Ziarno”, potem w ”Swojskich klimatach”. Natychmiast poznał się na nim producent, Tadeusz Chudecki, który akurat szukał osobowości do programu… rozrywkowego. A że prezesem telewizji był wówczas Wiesław Walendziak, pomysł bardzo się spodobał. Ojciec Leon zgodził się od razu. Dlaczego? - A dlaczego nie! Postanowiłem sobie: ”Niech mnie lubią”. To będzie taki mój mały wkład w walkę z antyklerykalizmem.
Wkład okazał się niemały. Program wspominany jest do dziś jako przykład doskonałego łączenia ”zabawnego z pożytecznym”. Pierwszymi gośćmi ojca Leona byli Joanna Szczepkowska i… raper Liroy. - Wciąż jestem pod wrażeniem tego, jak ten skromny, cichy mnich nic sobie nie robił z telewizyjnego blichtru, z męczących powtórek i jak godnie znosił językowe wyczyny Liroya - opowiada pani Joanna. - Ja już w pewnym momencie nie wytrzymałam i zwróciłam mu uwagę, a ojciec Leon znosił go z niebywałym miłosierdziem.
Tadeusz Chudecki wspomina, że ojciec sam domagał się najtrudniejszych tematów i gości. Chciał nawet zaprosić do programu jedną z warszawskich prostytutek. - Niestety, za honorarium przewidziane w kosztorysie nie zgodziła się przyjść żadna - wspomina producent.
O radości - na przekór
Ojciec Leon jest dziś prawdziwą gwiazdą. Na zorganizowane z nim jubileuszowe spotkanie w gmachu Radia Kraków przyszły takie tłumy, że ludzie wypełnili cały budynek (który trzeba było specjalnie nagłośnić).
Gdy ojciec Leon podróżuje pociągiem, młodzi ludzie ściągają do niego z sąsiednich wagonów, by posłuchać anegdot i żartów z filozoficznymi puentami. Czym tak przyciąga ludzi? Na pewno pogodą ducha i zaraźliwym optymizmem. Nawet w sytuacjach trudnych.
Prawie wszyscy znają słynną fraszkę: ”Pan Bóg jest dowcipny/ Każdy się przekona/ Bo stworzył żyrafę/I ojca Leona”. Ale mało kto pamięta już dziś, w jakich okolicznościach ona powstała. Był rok 1968, marzec. Ojciec Leon Knabit odprawiał rekolekcje u krakowskich dominikanów. Za murami milicyjny kordon, a on mówił studentom o... radości. - Była wtedy taka umowa z ZOMO, że jeśli studenci wyjdą za wcześnie, to dojdzie do interwencji. Mówiłem więc bardzo długo. Na koniec dostałem w prezencie tę właśnie fraszkę.
”O radości” to także tytuł najnowszego, jubileuszowego wywiadu-rzeki. W sam raz na czasy, gdy o uśmiech coraz trudniej.