Gwiazda ojca Leona

Piotr Legutko

publikacja 16.03.2009 13:41

Tę twarz znają chyba wszyscy Polacy. Ojciec Leon Knabit jest najbardziej medialnym mnichem w Polsce. Potrafi poprowadzić talk-show równie dobrze jak wygłosić filozoficzne kazanie czy udzielić duchowego wsparcia. O takich ludziach mawia się: i do tańca, i do różańca. Ale od tańca ojciec Leon woli śpiew, zwłaszcza chóralny. Twierdzi, że to właśnie chorały gregoriańskie przyciągnęły go do Tyńca.

Gwiazda ojca Leona

Kłopotów nie sprawia…
Na pewno nie jest typowym benedyktynem. Sam przypomina, że reguła jego zakonu wręcz zabrania prowokowania do próżnego śmiechu. Ale żarty ojca Leona są przejawem mądrości, zbliżają do Boga i ludzi. Nie ma w nich złośliwości, jest zawsze ciepło i życzliwość. Potwierdza to opat tyniecki, o. Marek Szeliga, przełożony ojca Leona. Pozostając w żartobliwej konwencji przyznaje, że on jako opat nie ma problemów z ojcem Leonem, a ojciec Leon z nim.

Ojciec Knabit do telewizji trafił przypadkiem, już jako ”gwiazda” mediów drukowanych, bohater bestsellerowych rozmów publikowanych przez wydawnictwo ”Znak”. Ale ich autorzy, Wojciech Bonowicz i Artur Sporniak, też nie przypisują sobie zasługi odkrycia ojca Leona. Gdy zaczęli spisywać rozmowy, był on postacią obecną w masowej wyobraźni, z gatunku tych, o których się opowiada anegdoty. Wiele nieprawdziwych, jak ta, że w ramach zakładu zjadł kiedyś na kolację jajecznicę z 10 jaj. - Nie na kolację, lecz na śniadanie, i nie z 10 tylko z 15 - dementuje ojciec Leon.

Definicja mnicha
- To był najgorszy koncert w mojej karierze - wspomina Agnieszka Chrzanowska, artystka znana między innymi z Piwnicy pod Baranami. - Nic nie wychodziło. Instrumenty fałszowały, dźwięk sprzęgał, na sali nie iskrzyło… W garderobie siedziałam kompletnie załamana, nagle wpadł ojciec Leon z gratulacjami i słowami zachwytu. Oburzyłam się. Co też ojciec opowiada, przecież to było straszne! Na to usłyszałam: ”Nic się nie martw. Ty jesteś śpiewem!”. To były najpiękniejsze słowa, które usłyszałam w życiu. I to w takim momencie... Tyniecki mnich posiada niezwykłą zdolność znajdowania się w odpowiednim czasie i miejscu, w dodatku z dobrym słowem. Ma też rzadki dar dystansu wobec samego siebie. Na ambonie w Tyńcu umieścił kiedyś karteczkę z napisem: ”Wolniej, durniu” - Durnia dopisałem, by było wiadomo, że to do mnie - uzupełnia.

Najbardziej lubi żartować z własnego wyglądu, chętnie wtedy cytuje autorytety. Na przykład: ”Kardynał Wojtyła patrząc na mnie sformułował kiedyś nową definicję mnicha: Kupa kości owinięta czarnym materiałem”.

Wikary ekonom
Profesor Marian Machura, twórca tynieckich festiwali organowych, wspomina z dumą, że to on był pierwszym, z którym ojciec Leon podzielił się swoją radością wstąpienia do benedyktynów. Było to w 1958 roku. Potem to przypadkowe spotkanie zamieniło się w wieloletnią przyjaźń.

Dziś aż trudno uwierzyć, że ojciec Leon nie zawsze był mnichem i nie zawsze Leonem. Kiedy urodził się 75 lat temu w Bielsku Podlaskim, rodzice nadali mu imię Stefan. O Tyńcu marzył już w czasie studiów w seminarium w Siedlcach, ale droga do celu okazała się kręta. Wcześniej był - między innymi - wikarym ekonomem w osadzie Gronków koło Nowego Targu. Oczywiście i tu ludziom wydaje się, że przecież ojciec Leon ”od zawsze” był mnichem. Wojciech Nowak, lider zespołu ”Gronkowianie”, potwierdza jednak, że ksiądz Knabit nie był malowanym ekonomem. Przyjechał do Gronkowa, gdy zmarł poprzedni proboszcz, który właśnie zaczął remontować dzwonnicę. Nowy wikary ekonom wyremontował ją do końca. - Chyba z dobrym skutkiem, skoro stoi do dziś - śmieje się pan Wojciech. A ojciec Leon uściśla, że był tylko p. o. wikariusza ekonoma, co jest tym zabawniejsze, że stanowisko to oznacza p. o. proboszcza. Ale do kwestii formalnych najpopularniejszy z polskich mnichów nigdy nie przywiązywał specjalnej wagi. Bez magisterium
Już śluby kapłańskie złożone 50 lat temu były... nie do końca formalne, bo tylko ”ad solam missam” (do odprawiania mszy). Wymagane egzaminy zdał dopiero rok później. Magisterium nie zrobił do dziś. Na zagraniczne studia nie zdecydował się, najpierw ze względu na stan zdrowia, potem na brak czasu spędzanego głównie wśród nachodzących go cały dzień ludzi. Skończyło się więc jedynie na absolutorium na Papieskiej Akademii Teologicznej, zaliczonym kilkanaście lat po ukończeniu siedleckiego seminarium.

Na nie do końca formalny przebieg ”kariery duchownej” wpływ miała wcześnie wykryta, poważna choroba płuc. Stąd ”klimatyczny” Gronków, potem Brzegi koło Bukowiny Tatrzańskiej, wreszcie Pewel Mała nieopodal Żywca, gdzie ojciec Leon (jeszcze jako ksiądz) był kapelanem domu diecezjalnego. To właśnie tam pod koniec lat 50. zetknął się z całą elitą polskiego Kościoła. Tam także poznał Karola Wojtyłę, wówczas zwanego przez młodzież akademicką ”Wujkiem”. Owocem tej znajomości jest dziś obszerna korespondencja licząca już przeszło 120 listów.

Niech mnie lubią
Telewidzowie zobaczyli ojca Leona na początku lat 90., najpierw w programie ”Ziarno”, potem w ”Swojskich klimatach”. Natychmiast poznał się na nim producent, Tadeusz Chudecki, który akurat szukał osobowości do programu… rozrywkowego. A że prezesem telewizji był wówczas Wiesław Walendziak, pomysł bardzo się spodobał. Ojciec Leon zgodził się od razu. Dlaczego? - A dlaczego nie! Postanowiłem sobie: ”Niech mnie lubią”. To będzie taki mój mały wkład w walkę z antyklerykalizmem.

Wkład okazał się niemały. Program wspominany jest do dziś jako przykład doskonałego łączenia ”zabawnego z pożytecznym”. Pierwszymi gośćmi ojca Leona byli Joanna Szczepkowska i… raper Liroy. - Wciąż jestem pod wrażeniem tego, jak ten skromny, cichy mnich nic sobie nie robił z telewizyjnego blichtru, z męczących powtórek i jak godnie znosił językowe wyczyny Liroya - opowiada pani Joanna. - Ja już w pewnym momencie nie wytrzymałam i zwróciłam mu uwagę, a ojciec Leon znosił go z niebywałym miłosierdziem.

Tadeusz Chudecki wspomina, że ojciec sam domagał się najtrudniejszych tematów i gości. Chciał nawet zaprosić do programu jedną z warszawskich prostytutek. - Niestety, za honorarium przewidziane w kosztorysie nie zgodziła się przyjść żadna - wspomina producent.

O radości - na przekór
Ojciec Leon jest dziś prawdziwą gwiazdą. Na zorganizowane z nim jubileuszowe spotkanie w gmachu Radia Kraków przyszły takie tłumy, że ludzie wypełnili cały budynek (który trzeba było specjalnie nagłośnić).

Gdy ojciec Leon podróżuje pociągiem, młodzi ludzie ściągają do niego z sąsiednich wagonów, by posłuchać anegdot i żartów z filozoficznymi puentami. Czym tak przyciąga ludzi? Na pewno pogodą ducha i zaraźliwym optymizmem. Nawet w sytuacjach trudnych.

Prawie wszyscy znają słynną fraszkę: ”Pan Bóg jest dowcipny/ Każdy się przekona/ Bo stworzył żyrafę/I ojca Leona”. Ale mało kto pamięta już dziś, w jakich okolicznościach ona powstała. Był rok 1968, marzec. Ojciec Leon Knabit odprawiał rekolekcje u krakowskich dominikanów. Za murami milicyjny kordon, a on mówił studentom o... radości. - Była wtedy taka umowa z ZOMO, że jeśli studenci wyjdą za wcześnie, to dojdzie do interwencji. Mówiłem więc bardzo długo. Na koniec dostałem w prezencie tę właśnie fraszkę.
”O radości” to także tytuł najnowszego, jubileuszowego wywiadu-rzeki. W sam raz na czasy, gdy o uśmiech coraz trudniej.