Rozmowa z s. Józefą Jurek, pielęgniarką ze Zgromadzenia Służebniczek Najświętszej Maryi Panny.
Klaudia Cwołek: Czy pamięta Siostra pierwszą osobę, której towarzyszyła przy umieraniu?
S. Józefa Jurek: – To było na oddziale kliniki we Wrocławiu, miałam wtedy trzydzieści lat. Po prostu bardzo się bałam, bo przedtem pracowałam w domu dziecka, a tu nagle stanęłam przed osobami, którym zostały ostatnie godziny życia. Pewnego dnia przyszedł czas na nocny dyżur. Wtedy na oddziale był jeden starszy już pan, w bardzo ciężkim stanie. Widziałam, że jest bardzo zdenerwowany, więc starałam się go uspokoić. Mówiłam, że nie musi się bać, bo w przyszłym życiu nie będzie ani bólu, ani lęku, nie będziemy też mieli żadnych trosk. Zaraz też zaproponowałam mu spowiedź, a on od razu się zgodził. Potem zależało mi, żeby być w momencie jego śmierci, trzymałam go za rękę, modliłam się. Odszedł spokojnie, ale ja nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Myślałam, jak to jest – tak krótko pracuję, a już jeden człowiek umiera.
Były też trudniejsze przypadki w doprowadzaniu pacjentów do spowiedzi?
– Po jakimś czasie mieliśmy starszego pana, blisko dziewięćdziesiątki. Wiadomo było, że niewiele czasu mu zostało, a on wciąż mi powtarzał: Siostro, ja się boję. Nie potrafiłam się dowiedzieć, co jest przyczyną jego lęku. Zaczęłam więc modlić się i w końcu oświeciło mnie, że to przecież może chodzi o spowiedź. Poszłam do niego jeszcze raz, złapałam za rękę i zapytałam, czy jest katolikiem. Ponieważ był, zachęciłam, żeby pogodził się z ludźmi i z Panem Bogiem. Tłumaczyłam, że On każdemu przebacza najgorsze rzeczy. Gdy tak słuchał wszystkiego, co mówiłam, w końcu zapytałam, czy chciałby się wyspowiadać. Twierdził, że nie potrafi, więc ja mu na to, że najważniejsze są chęci. Wtedy zgodził się, ale zastrzegł, że chce innego księdza, nie kapelana szpitalnego. No więc zadzwoniłam na probostwo i mówię, że złapałam wielką rybę, tylko że ja nie dam rady jej wyciągnąć, musi przyjść ksiądz. Proboszcz nie bardzo chciał, bo przecież na miejscu był kapelan, więc prawie krzyczałam do słuchawki, że nie chcę tego człowieka mieć na sumieniu i że ktoś musi przyjść, i to koniecznie dzisiaj. Gdy wychodziłam ze szpitala, spotkałam księdza. Następnego dnia ten pan serdecznie mi dziękował, powiedział, że teraz jest już spokojny. W południe kolejnego dnia zamknął oczy.
Często się zdarzało, że ludzie chcieli poprosić o księdza, ale nie wiedzieli jak?
– Nie miałam takich przypadków, może dlatego, że sama dość szybko wychodziłam z taką propozycją. Pracowałam na chirurgii, więc przygotowywałam pacjentów do zabiegów. Gdy byłam z nimi sam na sam, zawsze przypominałam o spowiedzi. Tłumaczyłam, jak ważne przed operacją jest nasze nastawienie, przygotowanie nie tylko fizyczne i psychiczne, ale i duchowe. Bo gdy człowiek jest wewnętrznie rozdrażniony, to nic nie wychodzi, także znoszenie cierpienia i powrót do zdrowia. Mówiłam, że sama co dwa tygodnie chodzę do spowiedzi i też odczuwam wewnętrzny opór przed wyznaniem grzechów.
Może Siostra podać jakiś przykład pogodzenia się ludzi w obliczu śmierci?
– Kiedyś przywieziono nam nieprzytomnego pacjenta, jak się później okazało – rozwodnika, który żył z drugą żoną. Wołał imię jakiejś kobiety, ale myśmy nie wiedzieli, o kogo chodzi. Pewnego dnia powiedział mi, że chciałby, żeby przyszła do niego żona. Byłam zdezorientowana, bo odwiedzała go jakaś kobieta, więc myślałam, że to jest właśnie ona. Wzięłam więc nazwisko, adres i napisałam list do pierwszej żony, żeby przyjechała do szpitala i zgłosiła się do mnie. Najpierw rozmawiałyśmy same. Ona nie bardzo skłonna była wybaczyć, bo mąż ją zostawił z dwójką dzieci. Ale serdecznie ją namawiałam, tłumaczyłam, że jak wybaczy, to Pan Bóg jej pomoże w cierpieniu, a mąż już długo nie pożyje i nie ma na co czekać. Potem widziałam, jak temu panu płynęły łzy po policzku, a żona była wdzięczna, że ją odnalazłam. On żył jeszcze półtora tygodnia.
To są wszystko sukcesy, a miała Siostra jakieś porażki?
– Wśród katolików nie. Ludzie zazwyczaj zdają sobie sprawę, że nadchodzi koniec. A ja jestem taka, że przypominam o spowiedzi, bo też wiem, że nawrócenie na łożu śmierci to nie bajki wyssane z palca. Bo Chrystus zawsze czeka i jest gotowy nam wybaczyć, żeby człowiek mógł na nowo żyć w przyjaźni z Bogiem.
Spotkała Siostra kogoś, kto pragnął śmierci?
– Nie. Czasem ktoś narzeka i mówi, że chce umrzeć, ale jak umiera naprawdę, to ma wielkie pragnienie życia. To jest najlepszy dowód na to, że jesteśmy powołani do życia wiecznego.
Rozumie Siostra świadectwa świętych, którzy pragnęli śmierci, by szybciej zjednoczyć się z Bogiem?
– Nie, mimo mojego doświadczenia i wiary. Też chcę żyć i odczuwam lęk przed śmiercią. Modlę się tylko, żeby nie zwątpić, gdy nadejdzie.
«« | « |
1
| » | »»