Są nazywani psami Pana. Zrodzeni są z płaczu. Przyciągają tłumy ludzi. W czym tkwi sekret dominikańskiego duszpasterstwa?
Na walizkach
Do dziś dominikanie wyruszają w świat. Gdy młodzi Polacy zaczęli tłumnie wyjeżdżać na Zieloną Wyspę, w ślad za nimi ruszyli mnisi w białych habitach. – W Irlandii znalazło się około 150 tysięcy młodych Polaków – opowiada o. Marek Grubka. – Przychodzili do irlandzkich kościołów, ale zazwyczaj nie potrafili się w nich odnaleźć. I irlandzcy dominikanie, którzy sami przed laty, gdy mieszkańcy Zielonej Wyspy wyjeżdżali na emigrację, wysyłali za nimi swoich kapłanów, zaproponowali nam przyjazd. Przyjechaliśmy. Od początku założyliśmy sobie z ojcem Marcinem Lisakiem, że przyjeżdżamy tu przede wszystkim słuchać…
Słuchanie to ważna cecha dominikańskiej duchowości. Gdy przed tygodniem zapukaliśmy do klasztoru dominikanów w Tallinie, zastaliśmy o. Artura Modzelewskiego na słuchaniu wiadomości po estońsku. A to niezwykle trudny język. Zakonnik po kilkunastu latach spędzonych na Łotwie od półtora roku mieszka w stolicy Estonii. Uczy się słuchać. Nauka, studiowanie to również charyzmat braci św. Dominika. Podobno dominikanin, który nie studiuje dwie godziny dziennie, popełnia grzech śmiertelny – śmieje się o. Tomasz Kwiecień.
Poza schemat
– Postrzegamy religię jak za ciasny mundurek, niewygodne ubranko, obciążenie, system nakazów: muszę, powinienem. Muszę zachowywać przykazania, nie wolno mi kraść, muszę być wierny – martwi się o. Mirosław Pilśniak z warszawskiego klasztoru na ul. Freta. Dominikanie od lat znajdują nowe sposoby wykraczania poza te schematy. Wystarczy wymienić popularne rekolekcje w Hermanicach, tętniący życiem dom na Jamnej, czy ogromne spotkania nad Jeziorem Lednickim. Zrodzeni z przejmującego krzyku św. Dominika mnisi pamiętają też o tych, którzy kościoły omijali szerokim łukiem. W Krakowie ogromną popularnością cieszą się organizowane przez mnichów w białych habitach rekolekcje akademickie.
Prawdziwe tłumy ściągały szczególnie na spotkania dla niewierzących. „Kościół pękał w szwach i ojciec Tomasz Pawłowski bał się, że tłum »wierzących« nie zostawi miejsca właściwym adresatom – uśmiecha się Bogdan Sonik, eurodeputowany. – Opowiadano sobie wówczas następującą anegdotę. Strumyk młodych ludzi ciągnie do dominikanów, a w drzwiach stoi o. Tomasz i filtruje… Najsłodszym głosem pyta wchodzącego: A czy student aby wierzący? Jeśli nagabnięty dumnie i nieostrożnie potwierdzał: Ależ oczywiście, proszę ojca, to słyszał w odpowiedzi: Jakże się cieszę, to bardzo proszę pójść do franciszkanów, bliziutko, naprzeciwko”