Wiele osób sięgnie po ten tekst z czystej ciekawości, ale chciałbym, żeby ta ciekawość przerodziła się w troskę. Chciałbym, żeby ta książka przede wszystkim wzbudziła troskę o ludzi, którzy porzucili sutannę - pisze ks. Piotr Dzedzej w książce "Porzucone sutanny". W portalu Wiara.pl specjalny wywiad z jej Autorem.
- Mówili o tym chętnie?
- Jedni z trzaskiem rzucali słuchawką. Inni godzili się na rozmowę, choć przychodziło im to trudem. Zauważyli, że ktoś ze stanu duchownego chce z nimi rozmawiać. Wielu z nich cieszyło się, że mogą opowiedzieć swoją historię tak po prostu, bez zobowiązań. Nie jak na zeznaniu, po którym będzie kara. Przy wielu rozmowach obecne były żony, czasem dzieci. Inni prosili, aby ich najbliżsi nie dowiedzieli się o naszym spotkaniu.
- Więc jednak są kobiety w życiu byłych…
- Są. Ale najczęściej nie one były powodem porzucenia sutanny. Charakterystyczne, że większość z nich nie podważa sensu celibatu. Mówią, ze jest potrzebny.
- Jeden z „byłych” żali się, że małżeństwo jest znacznie trudniejsze niż kapłaństwo. Bo gdy pokłócił się z proboszczem, mógł biskupa prosić o przeniesienie do innej parafii. Innej żony nie może wybrać.
- Trzeba więc docenić, że tak wielu podporządkowuje się woli przełożonych. Księża realizują posłuszeństwo, choć bywa to dla nich powodem frustracji. Wielu jej nie wytrzymuje.
- Czy podczas pisania tej książki zmienił się stosunek Księdza do swojego kapłaństwa? Czy na nowo je ksiądz pokochał, docenił?
- Przede wszystkim zrozumiałem, że o kapłaństwo trzeba walczyć. Ten wybór jest czymś więcej niż kupno mieszkania. Powołanie trzeba pielęgnować. Mimo trudności, które pokazują jeszcze mocniej, że z błahego powodu nie warto porzucać sutanny. Bo większość powodów, o których usłyszałem zbierając materiał do tej książki - uczciwie trzeba przyznać – to powody błahe w porównaniu z wagą i godnością kapłańskiego powołania.
- Nie miał Ksiądz żadnych wątpliwości, że ta książka powinna się ukazać? W końcu nie jest to temat lubiany w kręgach kościelnych. Może nawet bardziej niż lustracja…
- Zastanawiałem się. Mówiono mi, że to właściwie wewnętrzna sprawa Kościoła, że książka może zostać źle zrozumiana, że inni mogą się tylko zgorszyć, ale kiedy wysłuchiwałem kolejnych świadectw, zrozumiałem, że przyczyną odejść bywają także wierni, ludzie kontaktujący się z kapłanami towarzysko, czasem biznesowo. Że gro tych przyczyn leży w najbliższej rodzinie: bywa nią nadopiekuńcza mama, wymagający tata i „kochająca”. Słyszałem głosy, że niepotrzebnie zajmuję się tą sprawą, że wywołam aferę. Ale co ją naprawdę wywołuje: odejście kapłana, czy mówienie o tym? Ale też takie, że ta książka może spowodować wiele dobra. Może trzeba by spojrzeć na tę książkę przez pryzmat hasła roku duszpasterskiego. Wierzę, że „przyjrzenie się powołaniu naszemu” przyniesie dobro i spowoduje więcej troski o kapłanów.
- Ale po co Kościół ma się zajmować „byłymi”. Przecież wybrali inną drogę…
- A po co ma się zajmować kimś, kto wpada w narkomanię? Albo związkami niesakramentalnymi? Nawet wielu kapłanów mówi: „jak sobie wybrał, niech sobie radzi”. Ale pokątnie pomagają „byłym”.
- Czy powinno powstać duszpasterstwo „byłych” księży? I czy Ksiądz podjąłby się je organizować?
- Na pewno byłoby dobrze nie zabraniać go. Sami księża chcieliby mieć choćby rekolekcje. Poczuliby, że ktoś się o nich troszczy. Tym bardziej, że są wśród nich, którzy mówią: „gdyby ktoś wyciągnął do mnie rękę, mógłbym wrócić”. Znam takich, którym to się udało. Wraca jeden na dziesięciu. A mogłoby więcej…
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»