Wolałbym tego nie pisać

Tomasz Gołąb (GN)/a.

publikacja 26.09.2007 21:22

Wiele osób sięgnie po ten tekst z czystej ciekawości, ale chciałbym, żeby ta ciekawość przerodziła się w troskę. Chciałbym, żeby ta książka przede wszystkim wzbudziła troskę o ludzi, którzy porzucili sutannę - pisze ks. Piotr Dzedzej w książce "Porzucone sutanny". W portalu Wiara.pl specjalny wywiad z jej Autorem.

Ze wstępu do książki:
„Wiele osób sięgnie po ten tekst z czystej ciekawości, ale chciałbym, żeby ta ciekawość przerodziła się w troskę. Chciałbym, żeby ta książka przede wszystkim wzbudziła troskę o ludzi, którzy porzucili sutannę.

Jan Paweł II w swojej książce Wstańcie, chodźmy! poruszył temat byłych księży. Pisał o nich w tonie pełnym troski i miłosierdzia: „Nie sposób nie wspomnieć o tych, którzy porzucili kapłaństwo. Również o nich biskup nie może zapomnieć – również oni mają prawo do miejsca w sercu biskupa. Ich dramaty czasami wskazują na zaniedbania formacji kapłańskiej”. Niech będą nam bliskie słowa naszego papieża: nie potępiajmy tych, którzy porzucili kapłaństwo, ale próbujmy zatroszczyć się o nich i ich przygarnąć. Znamienne jest też, że Jan Paweł II nie obwinia „byłych”, wskazuje, że często winni są nie oni, ale ci, którzy odpowiadają za formację kapłańską. To powinno nam również uświadomić i przypomnieć, jak wielka jest to odpowiedzialność. Chciałbym więc, aby ta książka pomogła wypełnić papieskie zalecenie”.



Z ks. Piotrem Dzedzejem, autorem książki „Porzucone sutanny” o zgorszeniu, kobietach i motywach odejścia z kapłaństwa rozmawia Tomasz Gołąb

- Dlaczego ksiądz napisał książkę o byłych kapłanach?
- Ku przestrodze…

- Komu?
- Księżom: by nie rezygnowali z powołania. Chociaż wiele osób zarzuca mi, że zrobiłem to z chęci wywołania sensacji.

- Bo sensacyjnych wątków, a nawet skandalicznych w niej niemało.
- Mimo to ośmieliłem się opisać moje rozmowy z kapłanami, którzy porzucili sutanny. Zgoda – miejscami są one wstrząsające. Ale myślę, że kapłanom którzy myślą o odejściu taki wstrząs jest potrzebny. Nie tylko zresztą im. Chciałbym, żeby te historie dotarły także do tych, którzy mają wpływ na powołanie kapłańskie. Także do tych, którzy są winni temu, że księża z tego daru rezygnują.

- Zna ksiądz wiele takich przypadków?
- Kilkaset. Ponad stu byłych księży zgodziło się ze mną o tym porozmawiać. 26 świadectw znalazło się w książce.

- Jest ksiądz z niej dumny?
- Nie. Wolałbym nie mieć żadnego motywu, by ją pisać.

- Więc jednak był motyw?
- Tak. Pierwsza myśl o rozmawianiu z byłymi księżmi powstała cztery lata temu. Wówczas z kapłaństwa odszedł mój serdeczny przyjaciel, kolega ze studiów w seminarium.

- Nie mógł się Ksiądz z tym pogodzić?
- Nie mogłem go przede wszystkim zrozumieć, chociaż bardzo chciałem. Tym bardziej, że był dla mnie wzorem w wielu dziedzinach – formacji kapłańskiej, pracy duszpasterskiej. Po prostu szok. Długo z nim rozmawiałem.

- Wreszcie Ksiądz zrozumiał?
- Nie do końca. On ma teraz rodzinę. Po dziesięciu latach przy ołtarzu. Inni mówili: tak sobie zaplanował. A ja wiem, że tego się nie planuje…

- Bo miłość do kobiety przychodzi nagle?
- To zaskakujące, ale według mnie kobiety są może w dwóch procentach bezpośrednim powodem odejścia z kapłaństwa.

- ?
- Życie z kobietą, założenie rodziny to konsekwencja odejścia, które dokonuje się zwykle wcześniej i trwa znacznie dłużej niż chwila zakochania. To wtedy pęka coś w kontaktach z przełożonymi, z kolegami, następuje załamanie z powodu trudności w szkolnej katechezie.

- Dlaczego księża odchodzą?
- Według mnie o odejściach kapłanów decyduje cały splot czynników, które określiłbym brakiem realizacji powołania w powołaniu. Zewnętrzne trudności, często konflikt z przełożonymi sprawiają, że ksiądz przestaje czerpać radość z życia w koloratce, zaczyna się bunt, suche wykonywanie obowiązków i ucieczka w inne zajęcia i przyjemności, które do dobrego zaprowadzić nie mogą.

- Gdyby każde małżeństwo przeżywające chwilowy kryzys miało się rozpadać, nie mielibyśmy w ogóle takiej instytucji. Czy od kapłanów nie można oczekiwać jeszcze więcej? Każdy z nich ślubuje posłuszeństwo swojemu biskupowi.
- Są tylko słabymi ludźmi. I niemal wszyscy, poza byłymi księżmi, którzy mieli nieważne święcenia, żałują chwili słabości. Wielu z nich mogłoby dziś wrócić do Kościoła. Chociaż tak naprawdę, żaden z nich nie uważa, by był teraz poza nim. Wszyscy, z którymi rozmawiałem, mówią że są wierzącymi ludźmi. Chodzą do kościoła, ale boleją, że nie mogą prowadzić życia sakramentalnego. Żaden z nich nie chce, by ich usprawiedliwiać, ale zrozumieć. Nie chcą klepania po plecach.
- Mówili o tym chętnie?
- Jedni z trzaskiem rzucali słuchawką. Inni godzili się na rozmowę, choć przychodziło im to trudem. Zauważyli, że ktoś ze stanu duchownego chce z nimi rozmawiać. Wielu z nich cieszyło się, że mogą opowiedzieć swoją historię tak po prostu, bez zobowiązań. Nie jak na zeznaniu, po którym będzie kara. Przy wielu rozmowach obecne były żony, czasem dzieci. Inni prosili, aby ich najbliżsi nie dowiedzieli się o naszym spotkaniu.

- Więc jednak są kobiety w życiu byłych…
- Są. Ale najczęściej nie one były powodem porzucenia sutanny. Charakterystyczne, że większość z nich nie podważa sensu celibatu. Mówią, ze jest potrzebny.

- Jeden z „byłych” żali się, że małżeństwo jest znacznie trudniejsze niż kapłaństwo. Bo gdy pokłócił się z proboszczem, mógł biskupa prosić o przeniesienie do innej parafii. Innej żony nie może wybrać.
- Trzeba więc docenić, że tak wielu podporządkowuje się woli przełożonych. Księża realizują posłuszeństwo, choć bywa to dla nich powodem frustracji. Wielu jej nie wytrzymuje.

- Czy podczas pisania tej książki zmienił się stosunek Księdza do swojego kapłaństwa? Czy na nowo je ksiądz pokochał, docenił?
- Przede wszystkim zrozumiałem, że o kapłaństwo trzeba walczyć. Ten wybór jest czymś więcej niż kupno mieszkania. Powołanie trzeba pielęgnować. Mimo trudności, które pokazują jeszcze mocniej, że z błahego powodu nie warto porzucać sutanny. Bo większość powodów, o których usłyszałem zbierając materiał do tej książki - uczciwie trzeba przyznać – to powody błahe w porównaniu z wagą i godnością kapłańskiego powołania.

- Nie miał Ksiądz żadnych wątpliwości, że ta książka powinna się ukazać? W końcu nie jest to temat lubiany w kręgach kościelnych. Może nawet bardziej niż lustracja…
- Zastanawiałem się. Mówiono mi, że to właściwie wewnętrzna sprawa Kościoła, że książka może zostać źle zrozumiana, że inni mogą się tylko zgorszyć, ale kiedy wysłuchiwałem kolejnych świadectw, zrozumiałem, że przyczyną odejść bywają także wierni, ludzie kontaktujący się z kapłanami towarzysko, czasem biznesowo. Że gro tych przyczyn leży w najbliższej rodzinie: bywa nią nadopiekuńcza mama, wymagający tata i „kochająca”. Słyszałem głosy, że niepotrzebnie zajmuję się tą sprawą, że wywołam aferę. Ale co ją naprawdę wywołuje: odejście kapłana, czy mówienie o tym? Ale też takie, że ta książka może spowodować wiele dobra. Może trzeba by spojrzeć na tę książkę przez pryzmat hasła roku duszpasterskiego. Wierzę, że „przyjrzenie się powołaniu naszemu” przyniesie dobro i spowoduje więcej troski o kapłanów.

- Ale po co Kościół ma się zajmować „byłymi”. Przecież wybrali inną drogę…
- A po co ma się zajmować kimś, kto wpada w narkomanię? Albo związkami niesakramentalnymi? Nawet wielu kapłanów mówi: „jak sobie wybrał, niech sobie radzi”. Ale pokątnie pomagają „byłym”.

- Czy powinno powstać duszpasterstwo „byłych” księży? I czy Ksiądz podjąłby się je organizować?
- Na pewno byłoby dobrze nie zabraniać go. Sami księża chcieliby mieć choćby rekolekcje. Poczuliby, że ktoś się o nich troszczy. Tym bardziej, że są wśród nich, którzy mówią: „gdyby ktoś wyciągnął do mnie rękę, mógłbym wrócić”. Znam takich, którym to się udało. Wraca jeden na dziesięciu. A mogłoby więcej…