Budowałem się Jego kapłańską gorliwością, pokorą i otwartością. Był człowiekiem bardzo serdecznym; z każdym chciał porozmawiać, każdemu chciał pomóc.
- Może zechce Ksiądz przypomnieć, gdzie i kiedy zetknął się po raz pierwszy z ks. Jerzym?
- Księdza Jerzego Popiełuszkę poznałem pod koniec czerwca 1978 roku. Przyszedł do parafii pw. Dzieciątka Jezus na Żoliborzu. Zamieszkał przy ul. Mierosławskiego 6, w domu parafialnym, dokładnie w moim sąsiedztwie. Ja pracowałem przy tej kaplicy (ul. Czarnieckiego 15) już prawie osiem lat. Najpierw jako wikariusz, a potem jako rezydent. Ksiądz Jerzy był tam wikariuszem. Duszpasterzowaliśmy razem przez rok czasu. Zaprzyjaźniliśmy się. Naszym proboszczem był wówczas ks. kanonik Jan Szymborski.
- Jak Ksiądz dzisiaj ocenia Jego działalność duszpasterską w parafii?
- Budowałem się Jego kapłańską gorliwością, pokorą i otwartością. Był człowiekiem bardzo serdecznym, komunikatywnym; z każdym chciał porozmawiać, każdemu chciał pomóc. Starał się rzetelnie pomagać nie tylko naszym parafianom, lecz także swoim podopiecznym w innych dzielnicach miasta (m.in. na Woli), do których jeździł w pierwsze piątki miesiąca z komunią świętą. Miał wielkie nabożeństwo do Matki Bożej. W wolnych chwilach naklejał na deseczkach obrazki Madonny Częstochowskiej, lakierował je i rozdawał odwiedzającym go ludziom. Zdobywał też sporo plastikowych różańców (na palec), w różnych kolorach. Nimi również obdarowywał swoich gości. Ja sam otrzymałem ich bardzo wiele i mogłem je dalej rozdawać znajomym.
- Wiem, że Ksiądz był świadkiem zasłabnięcia ks. Jerzego przy ołtarzu...?
- Nie zapomnę tego wydarzenia. To było chyba w marcu 1979 r., w godzinach rannych. Siedziałem w konfesjonale w kaplicy Dzieciątka Jezus, a ks. Jerzy odprawiał Mszę św., jak zwykle z wielkim przejęciem. Nagle zauważyłem, że jego głos słabnie, są jakieś przerwy w czytaniach. Szybko podszedłem do ołtarza i odprowadziłem Go do zakrystii. Tam zemdlał. Zajęli się nim inni ludzie, a ja kontynuowałem rozpoczętą przez Niego Najświętszą Ofiarę. Taki przypadek przytrafił się jedyny raz w moim życiu kapłańskim, a jestem już księdzem od 44 lat.
- A więc słusznie podkreśla się, że ks. Jerzy nie był okazem zdrowia?
- Zawsze chętnie spieszyła mu z pomocą doktor Barbara Janiszewska. Także w dniu jego zasłabnięcia przy ołtarzu. Poleciła wówczas, aby zgłosił się do niej do szpitala kolejowego (przy ul. Brzeskiej) w celu zrobienia podstawowych badań i skontaktowania się z internistą. Zawiozłem ks. Jerzego do szpitala. Po kilku dniach badań ustalono, że powinien być leczony w Instytucie Hematologii (przy ul. Chocimskiej). Przebywał tam przez sześć tygodni pod opieką doktora Stanisława Maja. Do domu wrócił w Wielki Piątek 13 kwietnia 1979 roku. Wielokrotnie odwiedzała Go tam dr Janiszewska. Podkreślała, że jest osłabiony i potrzebuje opieki lekarskiej. Wiem, że brał witaminę B12. Nie można jednak powiedzieć, iż był człowiekiem chorym; raczej mało odpornym. Istnieje ogólne przekonanie, że ks. Jerzy wiele zdrowia stracił podczas pobytu w wojsku. Zresztą, On sam też tak uważał. Po powrocie ze szpitala opowiadał mi z radością, że mógł tam odprawiać Mszę św. i spowiadać pacjentów. A więc służył ludziom nieustannie, zupełnie nie miał czasu dla siebie.
«« | « |
1
|
2
|
3
|
»
|
»»