Pod płaszczem św. Bernarda

Góry pokochał już w szkole średniej. W seminarium odkrył ich mistykę. Teraz jako ksiądz od kilku lat uprawia wspinaczkę i chce miłością do niej zarazić swoich wychowanków.

Reklama

Ksiądz Tadeusz Pasek od 2006 roku jest wikariuszem w parafii św. Kazimierza w Ostrowcu Świętokrzyskim. Gdy rozpoczyna się sezon alpinistyczny w samochodzie ma już gotowe miejsce na plecak ze sprzętem wspinaczkowym. W okresie Wielkiego Postu posłużył mu on również jako pomoc duszpasterska, gdy głosił rekolekcje dla dzieci i młodzieży szkolnej. To właśnie głównie młode pokolenie chce zarazić miłością do gór. Przychodzi mu to tym łatwiej, że we wspinaczce ma już niemałe doświadczenie i może poszczycić się dużymi osiągnięciami.

Wyprawa na Kapucyna
W drugiej połowie lipca ubiegłego roku, ks. Tadeusz wraz z dwójką swoich przyjaciół: Pawłem Kowalskim, prezesem Świętokrzyskiego Klubu Alpinistycznego oraz Maciejem Domańskim, doktorem antropologii odbyli wyprawę alpinistyczną na jeden z najtrudniejszych wierzchołków w masywie Mont Blanc, zwany Grand Capucin (Wielki Kapucyn). Jest to pionowa skalna igła wyrastająca z lodowca Glacier du Géant na wysokość 3838 metrów. – Grand Capucin jest szczytem, który bardzo chętnie do swojej kolekcji wpisze każdy alpinista – wyjaśnia ks. Tadeusz. – Wynika to przede wszystkim z trudności, jakie trzeba pokonać nie tylko podczas wspinania się w skale, ale także te, które związane są z aklimatyzacją i pokonaniem lodowcowej trasy, by stanąć u stóp wierzchołka. Tego typu wspinaczka wysokogórska stawia alpiniście zupełnie inne wymagania. Pociąga za sobą długie i żmudne przygotowania i wiąże się z większymi niebezpieczeństwami. Gdy pojawi się zimny wiatr lub niespodziewanie zacznie padać nie da rady wyciągnąć parasola i wrócić spokojnie do ciepłego auta. Pozostaje jedynie azyl w zimnym namiocie na wysokości 3,5 tys. metrów, a w następnym dniu kolejna próba – dodaje z uśmiechem ks. Pasek. Dla ks. Tadeusza podejście pod wierzchołek Grand Capucin było już drugą próbą. – W roku 2007, gdy rozbiliśmy namiot na przełęczy Col de Midi, niestety wspinaczkę uniemożliwił nam śnieg: padał non stop przez całą dobę i prawie kompletnie przykrył nasz namiot. Tym razem aura była już zdecydowanie łaskawsza, choć nie obyło się bez niespodzianek – wyjaśnia ks. Pasek.

Decydujące podejście
Po kilku dniach aklimatyzacji, w trakcie której przeszli m. in. drogę legendarnego Rebaffata na Aiguille de Midi, biegnącej w przepięknej scenerii alpejskich lodowców i w pełnym majestacie najwyższego szczytu Alp – Mont Blanc, rozbili obóz na przełęczy Col de Midi (ok. 3,5 tys. metrów), by stamtąd Drogą Szwajcarów atakować Kapucyna. Pomimo pięknej słonecznej pogody i bezchmurnego nieba pierwsze podejście zakończyło się fiaskiem. Z powodu mroźnego i silnego wiatru, który odbierał konieczną przy wspinaczce sprawność rąk i stóp, podjęli decyzję o powrocie. Na kolejne podejście musieli poczekać do następnego dnia, oczywiście z nadzieją, że pogoda im na to pozwoli. I rzeczywiście dzień później, była już zdecydowanie łaskawsza. – Pobudkę mieliśmy o trzeciej w nocy i po dwóch godzinach przygotowań (śniadanie, skompletowanie odzieży i sprzętu) wyruszyliśmy przez lodowiec zaopatrzeni w raki i czekany. Około ósmej stanęliśmy u stóp Kapucyna i rozpoczęliśmy wspinaczkę – opowiada ks. Pasek. Na szczyt dotarli o godz. 20.30. Pomimo zmarznięcia była ogromna radość, połączona jednak z dreszczykiem niepokoju. Aby dostać się z powrotem na lodowiec musieli jeszcze drogą wspinaczki zjechać do podnóża ściany. – Zjazd polega na tym, że ze stanowiska, w którym się znajdujemy rzucamy linę w dół do poprzedniego stanowiska (jest w nim tzw. kostka, friend, bądź ring – przyrządy służące do przymocowywania liny) i zjeżdżamy po niej w dół. Następnie ściągamy linę z góry i powtarzamy proces – wyjaśnia ks. Tadeusz. Niestety przy jednym z ośmiu stanowisk lina rzucona w dół, pod wpływem wiatru zaklinowała się za odstrzeloną płytą skalną. Pomimo prób nie udało się jej uwolnić i stąd koniecznym było odcięcie ok.10 metrów liny. Wprowadziło to dodatkowe utrudnienia, a przede wszystkim wydłużyło powrót. U podnóża Kapucyna alpiniści stanęli o 2 w nocy, a do namiotu, resztkami sił (zasypiali już nawet na stojąco w miejscach odpoczynku) dotarli szczęśliwie ok. godz. 4, by po kilku godzinach snu spakować ekwipunek i powrócić z wyprawy z olbrzymią satysfakcją spełnionego zadania.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama