Pod płaszczem św. Bernarda

ks. Michał Szawan

publikacja 20.04.2009 10:44

Góry pokochał już w szkole średniej. W seminarium odkrył ich mistykę. Teraz jako ksiądz od kilku lat uprawia wspinaczkę i chce miłością do niej zarazić swoich wychowanków.

Pod płaszczem św. Bernarda Foto: archiwum ks. T. Paska

Ksiądz Tadeusz Pasek od 2006 roku jest wikariuszem w parafii św. Kazimierza w Ostrowcu Świętokrzyskim. Gdy rozpoczyna się sezon alpinistyczny w samochodzie ma już gotowe miejsce na plecak ze sprzętem wspinaczkowym. W okresie Wielkiego Postu posłużył mu on również jako pomoc duszpasterska, gdy głosił rekolekcje dla dzieci i młodzieży szkolnej. To właśnie głównie młode pokolenie chce zarazić miłością do gór. Przychodzi mu to tym łatwiej, że we wspinaczce ma już niemałe doświadczenie i może poszczycić się dużymi osiągnięciami.

Wyprawa na Kapucyna
W drugiej połowie lipca ubiegłego roku, ks. Tadeusz wraz z dwójką swoich przyjaciół: Pawłem Kowalskim, prezesem Świętokrzyskiego Klubu Alpinistycznego oraz Maciejem Domańskim, doktorem antropologii odbyli wyprawę alpinistyczną na jeden z najtrudniejszych wierzchołków w masywie Mont Blanc, zwany Grand Capucin (Wielki Kapucyn). Jest to pionowa skalna igła wyrastająca z lodowca Glacier du Géant na wysokość 3838 metrów. – Grand Capucin jest szczytem, który bardzo chętnie do swojej kolekcji wpisze każdy alpinista – wyjaśnia ks. Tadeusz. – Wynika to przede wszystkim z trudności, jakie trzeba pokonać nie tylko podczas wspinania się w skale, ale także te, które związane są z aklimatyzacją i pokonaniem lodowcowej trasy, by stanąć u stóp wierzchołka. Tego typu wspinaczka wysokogórska stawia alpiniście zupełnie inne wymagania. Pociąga za sobą długie i żmudne przygotowania i wiąże się z większymi niebezpieczeństwami. Gdy pojawi się zimny wiatr lub niespodziewanie zacznie padać nie da rady wyciągnąć parasola i wrócić spokojnie do ciepłego auta. Pozostaje jedynie azyl w zimnym namiocie na wysokości 3,5 tys. metrów, a w następnym dniu kolejna próba – dodaje z uśmiechem ks. Pasek. Dla ks. Tadeusza podejście pod wierzchołek Grand Capucin było już drugą próbą. – W roku 2007, gdy rozbiliśmy namiot na przełęczy Col de Midi, niestety wspinaczkę uniemożliwił nam śnieg: padał non stop przez całą dobę i prawie kompletnie przykrył nasz namiot. Tym razem aura była już zdecydowanie łaskawsza, choć nie obyło się bez niespodzianek – wyjaśnia ks. Pasek.

Decydujące podejście
Po kilku dniach aklimatyzacji, w trakcie której przeszli m. in. drogę legendarnego Rebaffata na Aiguille de Midi, biegnącej w przepięknej scenerii alpejskich lodowców i w pełnym majestacie najwyższego szczytu Alp – Mont Blanc, rozbili obóz na przełęczy Col de Midi (ok. 3,5 tys. metrów), by stamtąd Drogą Szwajcarów atakować Kapucyna. Pomimo pięknej słonecznej pogody i bezchmurnego nieba pierwsze podejście zakończyło się fiaskiem. Z powodu mroźnego i silnego wiatru, który odbierał konieczną przy wspinaczce sprawność rąk i stóp, podjęli decyzję o powrocie. Na kolejne podejście musieli poczekać do następnego dnia, oczywiście z nadzieją, że pogoda im na to pozwoli. I rzeczywiście dzień później, była już zdecydowanie łaskawsza. – Pobudkę mieliśmy o trzeciej w nocy i po dwóch godzinach przygotowań (śniadanie, skompletowanie odzieży i sprzętu) wyruszyliśmy przez lodowiec zaopatrzeni w raki i czekany. Około ósmej stanęliśmy u stóp Kapucyna i rozpoczęliśmy wspinaczkę – opowiada ks. Pasek. Na szczyt dotarli o godz. 20.30. Pomimo zmarznięcia była ogromna radość, połączona jednak z dreszczykiem niepokoju. Aby dostać się z powrotem na lodowiec musieli jeszcze drogą wspinaczki zjechać do podnóża ściany. – Zjazd polega na tym, że ze stanowiska, w którym się znajdujemy rzucamy linę w dół do poprzedniego stanowiska (jest w nim tzw. kostka, friend, bądź ring – przyrządy służące do przymocowywania liny) i zjeżdżamy po niej w dół. Następnie ściągamy linę z góry i powtarzamy proces – wyjaśnia ks. Tadeusz. Niestety przy jednym z ośmiu stanowisk lina rzucona w dół, pod wpływem wiatru zaklinowała się za odstrzeloną płytą skalną. Pomimo prób nie udało się jej uwolnić i stąd koniecznym było odcięcie ok.10 metrów liny. Wprowadziło to dodatkowe utrudnienia, a przede wszystkim wydłużyło powrót. U podnóża Kapucyna alpiniści stanęli o 2 w nocy, a do namiotu, resztkami sił (zasypiali już nawet na stojąco w miejscach odpoczynku) dotarli szczęśliwie ok. godz. 4, by po kilku godzinach snu spakować ekwipunek i powrócić z wyprawy z olbrzymią satysfakcją spełnionego zadania.

Św. Bernard czuwa
Choć ks. Tadeuszowi udało się wcześniej zdobyć najwyższy szczyt Alp – Mont Blanc, to jednak większą satysfakcję sprawiła mu wyprawa na Kapucyna. – Chodzenie po wyznaczonych szlakach turystycznych to nie to samo, co wspinaczka po gołej skale, gdzie człowiek jeszcze bardziej uczy się pokory wobec gór i otwarcia na Pana Boga – wyjaśnia ks. Tadeusz. Od turystycznych szlaków rozpoczynał jednak swoją górską przygodę, gdy to w pierwszej klasie szkoły średniej samotnie zdobył Kozi Wierch. Przyznaje jednak, że do zainteresowania się wspinaczką i do zrobienia przygotowujących do niej kursów: skałkowego i tatrzańskiego, skłoniły go między innymi tłok i hałas na szlakach. Z mistyką gór zapoznał się już w seminarium w Przemyślu, dzięki ks. Rogowskiemu, a także spotkaniom z ks. Maciejem Ostrowskim, alpinistą.

W czasie swoich wspinaczkowych wypraw czuje mocną opiekę św. Bernarda z Menthon (nie powinniśmy go mylić ze św. Bernardem z Clairvaux, choć żyli w podobnym czasie – przełom XI i XII w.). Św. Bernard w roku 1923 przez papieża Piusa XI został ogłoszony patronem alpinistów i mieszkańców Alp, z tej racji, że w rejonie alpejskim (dolina Aosty) prowadził działalność duszpasterską i charytatywną, a ok. roku 1050 założył schronisko dla wędrowców na przełęczy zwanej dzisiaj Przełęczą Świętego Bernarda. W ten sposób zapoczątkował również ratownictwo górskie. Z tej racji również rasa psów – bernardynów, wzięła nazwę od jego imienia.

– Ze świętym Bernardem wyruszam na każdą wyprawę. Zaprzyjaźniłem się z nim już w początkach kapłaństwa, gdy razem z dwoma kolegami kapłanami dotarliśmy do przełęczy św. Bernarda w Alpach i tam odprawiliśmy Mszę świętą. Od tego momentu jest on niestrudzonym towarzyszem moich wypraw – podkreśla ks. Tadeusz.

Okiem duszpasterza
Ks. Tadeusz w swojej pracy duszpasterskiej znajduje również czas, aby entuzjazmem do gór zarażać młodych. Podkreśla jednak, że dla stawiających pierwsze kroki ważne jest odpowiednie miejsce i oczywiście roztropność. – Ze względu na to, że wspinaczka górska niesie ze sobą zawsze pewien element ryzyka (załamanie pogody, lawiny, itp.) swoją przygodę z tym sportem należy zaczynać od sztucznej ścianki, bądź też od niewielkich skałek, których w naszym rejonie jest dość sporo – wyjaśnia. W ostatnim czasie dzięki współpracy Świętokrzyskiego Klubu Alpinistycznego i Stowarzyszenia „Bałt”, skałki w Bałtowie k. Ostrowca Świętokrzyskiego zostały przystosowane do bezpiecznej wspinaczki sportowej. – Gdy rzucam ministrantom hasło: idziemy grać w piłkę czy jedziemy w skałki, mają poważny dylemat – mówi z uśmiechem ks. Tadeusz. – Jest to znak, że zainteresowanie wspinaczką powoli wzrasta. Moim marzeniem jest, aby stawało się ono coraz większe, bowiem wspinaczka to nie tylko kolejny sport, w którym młodzi mają szansę właściwie rozwijać swoje ciało i kształtować charakter, ale także okazja, by poprzez przebywanie w górach jeszcze bardziej doświadczyć obecności Pana Boga – podkreśla.