Aby znaleźć się na terenach misyjnych, wcale nie trzeba wyjeżdżać z Europy. Wystarczy minąć naszą południową granicę i udać się do Czech. Ten piękny kraj, któremu zawdzięczamy chrześcijaństwo, jest obecnie niemal całkowicie zlaicyzowany.
Piękne kościoły, gigantyczne katedry stoją puste, a jeśli są w nich jakieś tłumy – to w najlepszym razie turystów, którzy nawet nie pomyślą, by pomodlić się w świątyniach. Wiele z nich nie jest już zresztą kościołami, a tylko muzeami, bo za komunistów zostały upaństwowione (tak jest na przykład z katedrą św. Wita na praskich Hradczanach), a kolejni prezydenci Republiki Czech nie uznali za stosowne zwrócić Kościołowi jego własności. I w jakimś sensie to właśnie te kościoły są symbolem czeskiego podejścia do chrześcijaństwa. Ono trwa w tym kraju już tylko jako zabytek, muzealny przedmiot, który nawet z pewnym zainteresowaniem można obejrzeć, lecz który nie tylko nie jest ważny, ale nawet nie wywołuje już emocji.
Zlaicyzowany kraj
I trudno się temu dziwić. 70 proc. Czechów deklaruje, że nie wyznaje żadnej religii. Katolików jest tam nieco ponad 20 proc., a reszta to niewielkie wspólnoty: husycka (a w zasadzie powstała z Kościoła katolickiego w roku 1918), luterańska i żydowska (premier Czech, o czym z niewiadomych przyczyn w Polsce nie informuje się, jest praktykującym żydem). – Jesteśmy narodem ateistów – przyznaje Josef Mlejnek, tłumacz z języka polskiego i jeden z działaczy katolickich jeszcze za czasów komunizmu.
– Ale nie wynika to z jakichś głębokich przemyśleń, analiz filozoficznych, a z wygody, przyzwyczajenia – dodaje. I aby lepiej wyjaśnić swoją opinię, cytuje żonę twórcy czeskiej niepodległości Tomasza Masaryka, która przed II wojną światową zapewniała, że „Czesi to naród zdolny do religijnych uczuć, ale niezdolny do religijnego myślenia”. – I tak jest do dzisiaj – wyjaśnia Mlejnek. – Gdyby zapytać przeciętnego Czecha, dlaczego nie wierzy w Boga, odpowiedziałby, że Bóg zwyczajnie nie jest mu potrzebny – mówi.
Ale w tym agnostycyzmie (część z moich rozmówców wolała mówić o nim) czy ateizmie Czechów nie ma agresji wobec ludzi wierzących. – Religia nie wywołuje już w nich emocji, a jeśli spotkają księdza, to nawet chętnie z nim porozmawiają, ale nie po to, by rozwiązać jakiś swój problem, ale po to, by spotkać się z kimś z zupełnie innego świata – tłumaczy polski dominikanin z Pragi o. Maciej Niedzielski. A inny polski duchowny uzupełnia ten obraz historią dziewczyny, u której koleżanki wypatrzyły krzyżyk na szyi. Ich reakcją nie była wrogość, ale ogromne zdumienie, że ktoś może nosić na szyi „trupa”. – To już lepiej byś Buddę założyła, on taki uśmiechnięty – strofowały koleżanki młodą Czeszkę.
Słaby Kościół
Laicyzacja czy wręcz ateizacja Czech nie jest jednak jedynym problemem tego kraju. Nie mniej istotne jest to, że tamtejszy Kościół nie ma w zasadzie pomysłu na wyjście z impasu. Przy parafiach nie działają duszpasterstwa młodzieży czy studentów (czescy dominikanie za szczyt własnej aktywności duszpasterskiej uznają dopuszczenie świeckich do odmawiania z nimi brewiarza). Duchowni (z jednym wyjątkiem ks. Tomasza Halika) boją się mediów, a biskupi i proboszczowie jak ognia unikają poruszania tematów drażliwych, które mogą zrazić do nich ostatnich wiernych.
Nie jest przypadkiem, że jeden z najbardziej znanych czeskich intelektualistów katolickich Martin Putna, obecnie dyrektor Biblioteki Vaclava Havla, nie ukrywa nawet, że jest homoseksualistą i często angażuje się w działania czeskich organizacji gejowskich. Niechętnie wypowiadają się także czescy katolicy na temat „drażliwych kwestii obyczajowych”, takich jak aborcja, antykoncepcja czy rozwody. W efekcie głos Kościoła jest niemal niesłyszalny, a katolicy, choć stanowią największą grupę wyznaniową, ustępują w zaangażowaniu społecznym propaństwowym husytom (jednym z nich jest Vaclav Klaus).
Dwadzieścia lat niepodległości i swobody działania Kościoła nie przyniosło odrodzenia religijnego. I mają tego świadomość także czescy katolicy. – Popełniliśmy wiele błędów na początku transformacji, za bardzo skupiając się na odzyskaniu majątku, a za mało na skutecznej ewangelizacji i dialogu ze społeczeństwem – mówił mi ks. Tomasz Halik. A były już arcybiskup praski kard. Miroslav Alk, w wywiadzie pożegnalnym dla „Tygodnika Katolickiego”, oceniając lata swojej posługi, wprost stwierdził (zdecydowanie na wyrost), że zakończyły się one klęską. Jego następca arcybiskup Dominik Duka (dominikanin) nie skupia się jednak na przeszłości, a odważnie (przyznają to niemal wszyscy czescy katolicy, z którymi rozmawiałem) spogląda w przyszłość, próbując nie tylko umocnić swoją trzodę w wierze, ale także skutecznie ewangelizować niewierzących.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.