Czeska pustynia duchowa

Tomasz P. Terlikowski

publikacja 16.03.2010 10:47

Aby znaleźć się na terenach misyjnych, wcale nie trzeba wyjeżdżać z Europy. Wystarczy minąć naszą południową granicę i udać się do Czech. Ten piękny kraj, któremu zawdzięczamy chrześcijaństwo, jest obecnie niemal całkowicie zlaicyzowany.

Czeska pustynia duchowa Krzyż z mostu Karola, a w tle katedra św. Wita na Hradczanach. Dla Czechów to cenne zabytki. A może też symbole podejścia Czechów do chrześcijaństwa, które trwa w tym kraju już tylko jako zabytek fot. AGENCJA GAZETA/DAMIAN KRAMSKI

Piękne kościoły, gigantyczne katedry stoją puste, a jeśli są w nich jakieś tłumy – to w najlepszym razie turystów, którzy nawet nie pomyślą, by pomodlić się w świątyniach. Wiele z nich nie jest już zresztą kościołami, a tylko muzeami, bo za komunistów zostały upaństwowione (tak jest na przykład z katedrą św. Wita na praskich Hradczanach), a kolejni prezydenci Republiki Czech nie uznali za stosowne zwrócić Kościołowi jego własności. I w jakimś sensie to właśnie te kościoły są symbolem czeskiego podejścia do chrześcijaństwa. Ono trwa w tym kraju już tylko jako zabytek, muzealny przedmiot, który nawet z pewnym zainteresowaniem można obejrzeć, lecz który nie tylko nie jest ważny, ale nawet nie wywołuje już emocji.

Zlaicyzowany kraj
I trudno się temu dziwić. 70 proc. Czechów deklaruje, że nie wyznaje żadnej religii. Katolików jest tam nieco ponad 20 proc., a reszta to niewielkie wspólnoty: husycka (a w zasadzie powstała z Kościoła katolickiego w roku 1918), luterańska i żydowska (premier Czech, o czym z niewiadomych przyczyn w Polsce nie informuje się, jest praktykującym żydem). – Jesteśmy narodem ateistów – przyznaje Josef Mlejnek, tłumacz z języka polskiego i jeden z działaczy katolickich jeszcze za czasów komunizmu.

– Ale nie wynika to z jakichś głębokich przemyśleń, analiz filozoficznych, a z wygody, przyzwyczajenia – dodaje. I aby lepiej wyjaśnić swoją opinię, cytuje żonę twórcy czeskiej niepodległości Tomasza Masaryka, która przed II wojną światową zapewniała, że „Czesi to naród zdolny do religijnych uczuć, ale niezdolny do religijnego myślenia”. – I tak jest do dzisiaj – wyjaśnia Mlejnek. – Gdyby zapytać przeciętnego Czecha, dlaczego nie wierzy w Boga, odpowiedziałby, że Bóg zwyczajnie nie jest mu potrzebny – mówi.

Ale w tym agnostycyzmie (część z moich rozmówców wolała mówić o nim) czy ateizmie Czechów nie ma agresji wobec ludzi wierzących. – Religia nie wywołuje już w nich emocji, a jeśli spotkają księdza, to nawet chętnie z nim porozmawiają, ale nie po to, by rozwiązać jakiś swój problem, ale po to, by spotkać się z kimś z zupełnie innego świata – tłumaczy polski dominikanin z Pragi o. Maciej Niedzielski. A inny polski duchowny uzupełnia ten obraz historią dziewczyny, u której koleżanki wypatrzyły krzyżyk na szyi. Ich reakcją nie była wrogość, ale ogromne zdumienie, że ktoś może nosić na szyi „trupa”. – To już lepiej byś Buddę założyła, on taki uśmiechnięty – strofowały koleżanki młodą Czeszkę.

Słaby Kościół
Laicyzacja czy wręcz ateizacja Czech nie jest jednak jedynym problemem tego kraju. Nie mniej istotne jest to, że tamtejszy Kościół nie ma w zasadzie pomysłu na wyjście z impasu. Przy parafiach nie działają duszpasterstwa młodzieży czy studentów (czescy dominikanie za szczyt własnej aktywności duszpasterskiej uznają dopuszczenie świeckich do odmawiania z nimi brewiarza). Duchowni (z jednym wyjątkiem ks. Tomasza Halika) boją się mediów, a biskupi i proboszczowie jak ognia unikają poruszania tematów drażliwych, które mogą zrazić do nich ostatnich wiernych.

Nie jest przypadkiem, że jeden z najbardziej znanych czeskich intelektualistów katolickich Martin Putna, obecnie dyrektor Biblioteki Vaclava Havla, nie ukrywa nawet, że jest homoseksualistą i często angażuje się w działania czeskich organizacji gejowskich. Niechętnie wypowiadają się także czescy katolicy na temat „drażliwych kwestii obyczajowych”, takich jak aborcja, antykoncepcja czy rozwody. W efekcie głos Kościoła jest niemal niesłyszalny, a katolicy, choć stanowią największą grupę wyznaniową, ustępują w zaangażowaniu społecznym propaństwowym husytom (jednym z nich jest Vaclav Klaus).

Dwadzieścia lat niepodległości i swobody działania Kościoła nie przyniosło odrodzenia religijnego. I mają tego świadomość także czescy katolicy. – Popełniliśmy wiele błędów na początku transformacji, za bardzo skupiając się na odzyskaniu majątku, a za mało na skutecznej ewangelizacji i dialogu ze społeczeństwem – mówił mi ks. Tomasz Halik. A były już arcybiskup praski kard. Miroslav Alk, w wywiadzie pożegnalnym dla „Tygodnika Katolickiego”, oceniając lata swojej posługi, wprost stwierdził (zdecydowanie na wyrost), że zakończyły się one klęską. Jego następca arcybiskup Dominik Duka (dominikanin) nie skupia się jednak na przeszłości, a odważnie (przyznają to niemal wszyscy czescy katolicy, z którymi rozmawiałem) spogląda w przyszłość, próbując nie tylko umocnić swoją trzodę w wierze, ale także skutecznie ewangelizować niewierzących.

Antykatolicyzm wpisany w tożsamość
A nie jest to zadanie proste. Czechy, w odróżnieniu od Polski, swoją tożsamość narodową w XIX wieku budowały nie na katolicyzmie, a przeciwnie, na wrogości wobec niego. Husytyzm był ich nieustanną inspiracją, a polityka Habsburgów, którzy wykorzystywali Kościół do germanizacji, także nie budziła sympatii dla katolicyzmu.

Większość działań niepodległościowych toczyła się więc pod nośnym hasłem: „Precz z Wiedniem, precz z Rzymem”. W efekcie czeskość została skojarzona (na trwałe) z antykatolicyzmem. A najlepszym na to dowodem jest fakt, że w dniu stworzenia Czechosławacji tłum zburzył ogromną statuę maryjną na praskim rynku. Krótko potem Kościół katolicki opuściło prawie milion wiernych, przyłączając się do Czechosłowackiego Kościoła Narodowego.

Krótki okres niepodległości i wolności, choć niewątpliwie zmienił częściowo obraz czeskiego katolicyzmu (na co wpływ miała choćby działalność grupy czeskich poetów i pisarzy metafizycznych związanych z Kościołem), nie doprowadził do zmiany jakościowej i znormalizowania stosunków z Watykanem. A lata komunizmu ostatecznie zniszczyły Kościół. Sowieci wybrali bowiem Czechosłowację na miejsce, w którym przetestowany zostanie model całkowitego zniszczenia Kościoła, zakazania jego działalności i zepchnięcia go do podziemia. I ten model (przynajmniej w Czechach, bo już nie na Morawach i Słowacji) udał się. Czesi stali się (nie bez wpływu poprzednich doświadczeń historycznych) najbardziej zlaicyzowanym narodem Europy.

Polska misja
Polska i Polacy, spłacając dług sprzed tysiąca lat, gdy to Czesi przynieśli nam chrzest, angażują się w ewangelizację Czech. 12 proc. duchownych w tym kraju to Polacy, a czeska młodzież katolicka korzysta z rekolekcji i formacji w naszym kraju. Wszystko to sprawia, że – jak mówi abp Duka – czescy katolicy nie mogą nie być polonofilami. Ale my, Polacy, nie powinniśmy spoczywać na laurach. Czechy obrazują bowiem (mimo całej odmienności kulturowej i historycznej), jakie niebezpieczeństwa czekają na zadowolone z siebie narody i wspólnoty religijne. I co może nas czekać, jeśli nie podejmiemy wytrwałej pracy nad ewangelizacją następnych pokoleń także w naszym kraju.

Polonia w Pradze doskonale pokazuje, że wcale nie jesteśmy wolni od niebezpieczeństwa przyspieszonej laicyzacji. Na 20 tys. Polaków mieszkających w Pradze z parafiami (polską i czeskimi) ma związek mniej więcej 2 tys. Reszta w szybkim tempie upodabnia się do Czechów. I niewykluczone, że jeśli nie pogłębimy naszej wiary i o wiele mocniej nie zaangażujemy się w misje, podobny proces za kilkanaście lat zaczniemy obserwować także w Polsce. I również u nas kościoły zamienią się w muzea. Czego ani sobie, ani przede wszystkim swoim dzieciom nie życzę.