Kapliczki, krzyże i figury. Nie brakuje ich na wsiach i mniejszych miasteczkach. Czy można je też spotkać w największych miastach?
Jak zachorowałam i zaniemogłam, prosiłam, żeby Matka Boża dała mi zdrowie. I dała, i wciąż przychodzę – mówi pani Jadwiga z Zielonej Góry.Wprawdzie są i starsze ślady, ale spora część krzyży i kapliczek na Ziemiach Zachodnich powstała dopiero po II wojnie światowej. Najbardziej znane miejsca sakralne w miastach to, rzecz jasna, nasze kościoły. Ale można też znaleźć ślady sacrum w przestrzeni miejskiej poza świątyniami. Wiele z nich powstało całkiem niedawno.
Pamiętaj o dniu świętymKapliczka Matki Bożej Rokitniańskiej stanęła w 1995 roku przed… Gorzowskimi Zakładami Mięsnymi. Wtedy ich dyrektorem i pomysłodawcą niecodziennej budowy był Jan Pasierbowicz. Z taka myślą nosił się od lat. Powody były osobiste i ogólne. – Osobiste, bo moja mama Helena pochodzi z Rokitna. Mój dziadek i wujek wieźli na wozie cudowny obraz z Rokitna do Gorzowa w 1946 roku, kiedy to diecezja zielonogórska została oddana pod opiekę Matce Bożej Rokitniańskiej – tłumaczy. – Jednak to nie tylko moje osobiste wotum wdzięczności, ale także pracowników. Przecież to są potomkowie osób składających przyrzeczenia Matki Bożej zaraz po wojnie – dodaje.
Projektantami kapliczki są nieżyjący już gorzowski artysta Michał Puklicz oraz Bożena Jakubowska. Poświęcił ją bp Adam Dyczkowski. Wewnątrz kaplicy zbudowanej z klinkierowej cegły znajduje się wizerunek Matki Bożej Rokitniańskiej z mosiężnej blachy. Kapliczka stoi na terenie miejskim, ale należy do parafii katedralnej. Pozostała na swym miejscu nawet, gdy kilka lat temu gorzowską rzeźnię zlikwidowano i zamieniono w galerię handlową. – Mam nadzieję, że dziś każdy, kto idzie w niedzielę na zakupy, przypomni sobie przy kapliczce, żeby „dzień święty święcić” – mówi J. Pasierbowicz.
Wychowani maryjniePrzed nowy dom Elżbiety i Jana Rutkowskiego z Głogowa figurka Maryi trafiła czternaście lat temu. – Mamy rodzinę pod Krakowem i widzieliśmy wiele różnych figurek przed domami. Pomyślałem sobie, że jak będziemy mieli dom, to też sobie taką figurkę postawimy – mówi pan Jan, sztygar na rencie. Poza tym Maryja towarzyszy im przez całe życie. – Syn, jak był mały, bardzo chorował i był nawet umierający. Lekarka dawała mu dwa dni życia. Ofiarowałam go Matce Bożej i żyje do dziś – wspomina pani Elżbieta, emerytowana katechetka. Nie jest to jednak jedyny przypadek maryjnej opieki w życiu państwa Rutkowskich. W 1987 roku przy pracach budowlanych w kościele pw. NMP Królowej Polski pan Jan spadł z 17-metrowego rusztowania. – Pamiętam, jak pomyślałem sobie: „Panie Boże, chyba idę do Ciebie” – wspomina. – Doznałem urazu kręgosłupa, ale jakoś, dzięki Bogu, wyszedłem z tego i mogę się normalnie poruszać – dodaje.