– W Piura jest dzielnica bardzo oddalona od misji, jakieś 7 kilometrów. Pomysł na wybudowanie kaplicy zrodził się wraz z wybudowaniem tam oratorium – mówi Agnieszka Jaroszewicz, gdańszczanka, wolontariuszka salezjańska w Peru.
Twoje spojrzenie na świat po roku?
– Zauważyłam, i to jest smutne, że sytuacja materialna zmienia myślenie tych ludzi. Np. kradzież nie jest kradzieżą, tylko umiejętnością radzenia sobie w życiu. Podobnie kłamstwo. Raz do oratorium przyszła dziewczynka z telefonem komórkowym. Nie wolno tego robić w obawie przed kradzieżą. Ta powiedziała mi jednak, że mama jest ciężko chora i że brat będzie dzwonił, jak coś się będzie działo. Pomyślałam, że sytuacja jest poważna. Oczywiście telefon zniknął… Była wielka inspekcja, każdy plecak został przeszukany. Niestety telefon się nie odnalazł. Następnego dnia przyszła… mama z żądaniem zwrotu komórki. Nie mogłam dojść do siebie i pojąć, że to kłamstwo przyszło dziewczynce tak łatwo i w sumie bez powodu. Ciężko jest czasami pojąć, kto mówi prawdę; jest to naprawdę trudne do zaakceptowania.
Myślę, że ten rok spędzony w Peru był wielkim cudem. To był czas wzrostu duchowego, życia we wspólnocie. Zresztą Piura leży dosłownie na miejscu pustynnym. Miałam także doświadczenie pustyni duchowej związanej z językiem, którego musiałam się de facto tam nauczyć. Poczucie pustki i osamotnienia. Chcesz coś powiedzieć, uczestniczyć w grupie, ale nie możesz – i jest to swoiste cierpienie, które ciężko wytłumaczyć komuś, kto tego nie przeżył. Jak nie ma słów, to i nie ma myśli. Mam jednak odpowiedź na wiele pytań. Na temat mojego życia, wartości, pewnych ludzi.
Przed wyjazdem zabrałaś przesłane z katowickiej redakcji „Gościa Niedzielnego” różańce, koszulki, długopisy. Przydały się?
– Niektóre zostały jeszcze do dzisiaj. Bo mieliśmy zasadę, żeby nie rozdawać za darmo. Dzieci były zachwycone. Niektóre pewnie traktują różaniec jako talizman, ale skutecznie uczyliśmy ich, że tego używa się… do modlitwy.
***
Z bloga Agnieszki
„Wyjęte spod Piura” to tytuł pamiętnika-bloga, pisanego przez Agnieszkę w Internecie. Pomysł na tytuł wydał mi się tak znakomity, że nie ośmieliłem się go zmienić. Fragmenty zapisów:
*
Dzień oratoryjny, biblioteka. Dzieci przynoszą mi mapę. Cud, że ten kawałek papieru jeszcze się trzyma w całości, niemniej główki podnoszą się dumnie w górę: „Señorita, już wiemy, gdzie leży Polska!” „No proszę! Pokażcie mi”. „Gdzieś tutaj, prawda?”. ...No, prawie... Bądź co bądź jesteśmy w tej Unii... „Trochę dalej... O, tutaj, widzisz? I tu nawet jest zaznaczona nasza stolica”. Geografia to moja miłość. Nigdy nie zaszkodzi wykorzystać sytuację i zadać oratorianom jakieś nowe zadanie. „No to teraz poszukajcie mi, jakich sąsiadów ma Polska. Tylko uprzedzam od razu, mogą być inni niż obecnie, bo mapa jest dość stara”. Za chwilę jeden chłopiec triumfalnie obwieszcza: „Już wiem! Australia!”. „Co?! Gdzieś to znalazł?”. Wielki odkrywca już nie jest taki pewny swego, ale nie daje za wygraną: „Ta mapa jest bardzo stara”.
*
Nawet tutaj, na pustyni, zdarzają się przeziębienia. Pewnego dnia zdarzyło się tak, że poza mną do oratorium porannego przyszła jeszcze jedna zakatarzona, Yaritza. Poczęstowałam ją chusteczką higieniczną.
– Jak się tego używa? Całe?
Hmm... Tego nie wzięłam pod uwagę. Ale przedstawiłam jej krótką, dowcipną „instrukcję obsługi” chusteczki higienicznej. Ludzkie wynalazki są przedziwne.
***
Wszystkim zainteresowanym organizacją spotkania z peruwiańską wolontariuszką z chęcią przekażemy kontakt. Prosimy pisać na: gdansk@goscniedzielny.pl
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»