Pielgrzymka Romów do sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Limanowej to jedna z trzech ogólnopolskich pielgrzymek
To nie jest łatwa praca – przyznaje s. Rozalia Lakman, służebniczka dębicka z Nowego Sącza – ale oni potrafią okazać wdzięczność. Rzeczywiście, już w Łososinie podchodzi do niej grupka Romów, w większości młodzieży, z bukietem kwiatów. – Chcieli mi w ten sposób podziękować, że przygotowałam ich do sakramentów – tłumaczy się z uśmiechem... Właściwie cały czas otacza ją gromadka młodzieży, a po Mszy św. dwóch dorosłych chłopaków robi sobie z siostrą zdjęcia na tle ołtarza. W rękach trzymają swoje obrazki pierwszokomunijne. – Tak, przygotowywałam ich do Pierwszej Komunii św. – przyzaje – w sumie 3 osoby do sakramentu Eucharystii, 5 osób do bierzmowania i 2 pary do sakramentu małżeństwa. Przygotowania trwały w czasie wakacji i przez wrzesień. Spotykaliśmy się w ich domach, gdzie schodziło się po kilka zaprzyjaźnionych rodzin.
Bo do nich trzeba wyjść,
trzeba ich odnaleźć. I nie wystarczy tylko nauczyć kilku katechizmowych prawd. Njaważniejsze to przygotować ich do praktykowania wiary. Uświadomić, że wiarę trzeba rozwijać i krzewić wśród swoich. Ale za to potem serce rośnie, gdy widzę ich radość z przyjęcia Pana Jezusa.
Radość widać na twarzach wszystkich, którzy tego dnia przyjmują sakramenty. W sumie jest ich sporo ponad sto osób. Posługę sprawuje biskup pomocniczy diecezji bielsko-żywieckiej Janusz Zimniak. Jak przyznaje po uroczystości, jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się udzielać na jednej Mszy św. aż czterech sakramentów: chrztu, bierzmowania, Pierwszej Komunii i sakramentu małżeństwa.
Chyba najbardziej przeżywają całą uroczystość nowożeńcy. Niektórym z przejęcia łamie się głos, inni mylą słowa przysięgi. To nic, że większość z nich żyje ze sobą od wielu lat, że zdążyli dochować się dzieci, że niektórzy przed laty wzięli ślub cywilny. Teraz przeżywają coś zupełnie wyjątkowego. Oto stoją przed samym Bogiem i w Jego obliczu składają przysięgę małżeńską. – Już 15 lat jesteśmy ze sobą – wyznają Bożena i Jacek z Nowego Sącza – ale dopiero teraz bierzemy ślub, bo jakoś wcześniej nikt nas nie zachęcił. Dopiero ks. S. Opocki nas namówił, przyjeżdżał, prowadził katechezy. To wielkie przeżycie. Coś pięknego, niezapomnianego...
Aż jedenaście z trzynastu par, które w Limanowej zawierają związek małżeński, pochodzi ze Stalowej Woli. - Zastanawia mnie, dlaczego w tym roku aż tyle par zdecydowało się na ślub kościelny – głośno myśli przybyły z nimi ks. Waldemar Winnicki, od 5 lat pracujący wsród Romów. – I dochodzę do wniosku, że oni po prostu chcą mieć przed Bogiem czyste sumienie. Ich wiara jest prosta, ale chcą być w porządku wobec Pana Boga”.
Pewnie dlatego przystępują do sakramentów całymi rodzinami. Rodzice biorą ślub, a nierzadko wcześniej przystępują do Pierwszej Komunii św. i bierzmowania. Zdarza się, że robią to razem ze swoimi dziećmi. Wcześniej zaś, jak nakazuje ryt – po litrugii słowa, przynoszą lub prowadzą do chrztu swoje dzieci. Nieraz zdarza się, że chrzest przyjmują dorośli – również w tym roku jest jedna taka osoba.
– Gdyby pani słyszała, jak oni potrafią się spowiadać
– mówi jeden z kapłanów. – Całą drogę z Łososiny do Limanowej spowiadałem i proszę mi wierzyć, nie były to spowiedzi powierzchowne. Widać, że wielu z nich bardzo poważnie podchodzi do spraw wiary, a ich życie duchowe jest piękne i głębokie.
- Romowie naprawdę są z natury religijni – również ks. Opocki zdążył ich dobrze poznać. – Jeszcze nie spotkałem Roma, który by nie wierzył w Boga. Jest to co prawda religijnośc bardziej naturalna, ale ona jest ich wielkim bogactwem. Trzeba ją kształtować i od tego jest właśnie duszpasterstwo. Oni są w sercu Kościoła – powtarza Ojciec Święty – dlatego nie możemy o nich zapominać”..
- Pani pyta, co nas tutaj ciągnie?
– piwne oczy patrzą na mnie ze zdziwieniem za każdym razem, gdy kolejnej osobie zadaję to samo pytanie. „Wiara. Miłość do Boga i do Matki Boskiej. Na pewno nie moi rodacy, bo widzę ich na co dzień. – mówi Wojciech Mirga z Głogowa. – Ja wierzę, że tu wyproszę łaski potrzebne nie tylko mnie, ale i moim bliskim, i wszystkim rodakom”. „Ja też tu przyjeżdżam, żeby być lepszym. I żeby mieć siłę do dźwigania swoich dwóch krzyży – dorzuca Stanisław Mirga. – Bo my, Romowie w Polsce mamy po dwa krzyże. Jeden – to ten nasz własny, romski, a drugi – to ten narzucony nam przez władze, przez urzędy – krzyż nieżyczliwości, podejrzliwości, nieufności wobec nas. Ale może to tak ma być, w końcu Chrystus też cierpiał... Ale też przyjeżdżamy do Limanowej podziękować Matce Bożej za to, że się nami opiekuje. Za to, że znajdują się ludzie, którzy o nas nie zapominają. Którzy podadzą rękę w naszej biedzie” – mówią Romowie z Głogowa. A że bieda często gości w romskich rodzinach, nie trzeba nikogo przekonywać. Wojciech ma sześcioro dzieci, Stanisław siedmioro. W większości rodzin jest podobnie. Tymczasem o pracę trudno Polakom, a cóż dopiero Romom. Pomoc z opieki społecznej – owszem dostają, ale nie wszyscy, którzy by jej potrzebowali, i zazwyczaj jest ona jak kropla w morzu... Więc tym bardziej cieszą się i dziękują, gdy ktoś przyjdzie do nich z dobrym słowem, gdy chce pomóc.
Ale też wielu przyjeżdża do Limanowej właśnie po to, by spotkać się we własnym gronie. Bo wtedy jeszcze bardziej czują się wspólnotą. Wtedy odżywają dawne tradycje i to,
„co Romowie mają w genach”
– zamiłowanie do śpiewu, tańca, żywiołowej radości. „Przecież moglibyśmy wziąć ślub u nas w parafii – mówią Janina i Władysław ze Stalowej Woli – ale chcieliśmy tutaj, bo tu jest tak bardziej po naszemu”. Rzeczywiście, kochają śpiew! W wolnych chwilach wokół każdego grajka natychmiast zbierają się słuchacze. Po chwili już razem śpiewają i klaszczą. Nie wiadomo skąd, wychodzą tancerki i tancerze. Także po uroczystościach do samego wieczora na limanowskim rynku występują romskie zespoły muzyczne i taneczne. „My to kochamy – tłumaczą – Tego nam nikt nie odbierze, my się z tym rodzimy i przekazujemy naszym dzieciom. A wie pani, że kto potrafi śpiewać i tańczyć, nie może być złym człowiekiem”... I przyznaję im rację – wszak: „Gdzie słychać śpiew, tam wejdź, tam ludzie dobre serca mają”...
A Romowie mają dobre serca!
Leszek i Bożena z Głogowa nie są Romami. Mają firmę transportową i już drugi raz przywieźli Romów swoim autokarem na pielgrzymkę. „Pierwszy raz, kiedy miałem z nimi jechać, trochę się obawiałem – mówi Leszek. – A teraz twierdzę, że to wspaniali ludzie i najlepsza grupa wycieczkowa. Wystarczy, że któryś głośniej się odezwie, a już inni go uciszają. Wozu też prawie nie muszę sprzątać, sami tego pilnują. A przede wszystkim traktują mnie jak kogoś z rodziny, dbają, żeby mi niczego nie brakowało, żebym czuł się dobrze”. „To przecież normalne – tłumaczą Romowie – przyjechaliśmy razem, więc i pan kierowca, i jego żona, i ksiądz, są teraz naszą rodziną. Nie możemy pozwolić, żeby im się stała krzywda. Jeżeli bylibyśmy poszkodowani, to najwyżej wszyscy”...
„Ja jestem bezdomny – Wojciech odszukał mnie na placu w Łososinie, by opowiedzieć swoją historię; poprzedniego wieczora, przy innych trochę się krepował. – Nie jestem Romem, zresztą widać. Jestem alkoholikiem i byłem już na samym dnie. Piłem najgorsze świństwa. Mieszkałem po różnych norach. Kiedyś na cmentarzu, gdzie brałem wodę, spotkałem Staszka – Roma. Nie znaliśmy się wcześniej. Wie pani, co on zrobił? Wziął mnie do siebie do domu, pozwolił spać na podłodze, bo tylko tam było miejsce. Pomógł mi też wyrwać się ze złego towarzystwa i przestać pić. Udawało mi się dwa lata. Potem on wyjechał do Anglii i znów koledzy mnie wciągnęli. Jednak kiedy wrócił, znalazł mnie i jeszcze raz pomógł. To naprawdę dobry człowiek! Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie on”...
„Jesteśmy więźniami stereotypów, także tych, które dotyczą Romów. – mówi ks. S. Opocki. - Czas jednak, aby
przełamywać stereotypy,
aby w każdym z Romów zacząć widzieć przede wszystkim człowieka – brata. Tak jak uczy nas Ojciec Święty: Nie chodzi tylko o to, żeby Romów przyjąć ze zwykła tolerancją, ale przede wszystkim w duchu braterstwa”. Zwyczajnie, jak nakazuje Ewangelia. Na przykład tak, jak w Pasierbcu ks. prałat Józef Waśniowski, który na własny koszt przenocował i nakarmił cały autokar Romów z Głogowa –„bo przecież tak kazał robić Pan Jezus”... Albo tak jak w jednym z dekanatów w Stalowej Woli, gdzie koszt autokaru dla Romów pokryli tamtejsi księża. Albo jeszcze tak, jak pani Zofia z Katowic, która zaprzyjaźniła się z rodziną Romów z Łososiny i teraz została chrzestną ich córeczki o pięknych imionach Soraja Romana. Albo tak jak w Łososinie Górnej i Limanowej, gdzie modlimy się do tej samej Matki – my, dzieci jednego Ojca...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.