Taborem do nieba XVIII Międzynarodowa Pielgrzymka Romów

Magdalena Rzepka

publikacja 25.09.2003 06:03

Pielgrzymka Romów do sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Limanowej to jedna z trzech ogólnopolskich pielgrzymek

- Proszę księdza, co będzie najpierw: chrzty czy śluby? – Cyganka o smagłej twarzy i kruczoczarnych włosach, ubrana w długą orzechową suknię, której dół powycinany jest w trójkąty, zwraca się do ks. Stanisława Opockiego. – Najpierw chrzty, potem bierzmowanie i dopiero śluby – słyszy w odpowiedzi. – Jak to? – dopytuje się widocznie zdziwiona. – To najpierw będę chrzciła dziecko, a potem brała ślub?...

Kiedy docieram pod kościół w Łososinie Górnej, jest wrześniowy niedzielny poranek. Pogoda jeszcze zupełnie letnia, wymarzona na pielgrzymkę – słońce przedziera się przez konary wiekowych lip, a od skwaru chroni delikatny wiatr. O ścianę plebanii stoją oparte tablice z napisami „Cyganie” lub „Romowie” i nazwami miejscowości: Głogów, Stalowa Wola, Jasło, Nowy Targ, Nowy Sącz, Przemyśl, Limanowa, Żywiec, Zabrze, Kęty, Puławy, Wadowice, Mielec, Dębica, Tarnów, Krośnica, Czarny Dunajec, Szczawnica.... Jest ich około trzydzieści. Za chwilę na parking podjeżdża laweta, a na niej najprawdziwszy wóz cygański – malowany w kolorowe wzorki, kryty półokrągłym dachem, z firankami w oknach... Niestety, dziś Romowie nie wsiądą do niego, choć gospodarz spod Tymbarku zaprzągł do wozu dwa gniade. – Hamulce ma do niczego – tłumaczy – a poza tym to przecież z muzeum. Eksponat, więc jakże napchać ludzisków? Rozleci się i za rok czym pojedziemy?...

Stopniowo plac wokół starego drewnianego kościółka w Łososinie zapełnia się Romami. Najczęściej przyjeżdżają autokarami, ale jest też sporo samochodów osobowych. Widać całe rodziny, często z malutkimi dziećmi na rękach albo w wózkach, widać starszych i bardzo wielu młodych. Wszędzie urodziwe śniade twarze, okolone czarnymi włosami. Kobiety, jak każe tradycja, w długich spódnicach albo sukniach, przechadzają się po placu niczym barwne ptaki. Na ich szyjach połyskują sznury korali. Suknie mienią się złotymi lub srebrnymi aplikacjami, z koralików, cekinów, sznureczków, ponaszywanych w misterne wzorki. Lubią kolory żywe, intensywne, tylko niektóre wybrały delikatne kremowe – domyślam się, że to one za kilka godzin będą zawierały sakrament małżeństwa. Mężczyźni mniej widocznie hołdują tradycji. Ale i oni często paradują w garniturach ozdobionych złotymi wzorkami, w kolorowych koszulach, w okazałych sygnetach na palcach. Wszystkie stroje są wyraźnie uroczyste – przecież

przyjechali tu na wielkie święto!

W południe orszak liczący około 1500 osób wyrusza z Łososiny Górnej do Limanowej. Idą na spotkanie z Matką Bożą Bolesną, czczoną w tam w cudownej figurze. Trasa liczy pięć kilometrów. Po drodze modlą się i śpiewają „po romanes”. Trudno zrozumieć ich język, ale powtarzające się co jakiś czas imię Jezus wszystko wyjaśnia. – To są pieśni o Bogu, o naszej miłości do Niego. Bo my jesteśmy katolikami i kochamy Boga, kochamy Matkę Bożą – mówi Artur z Głogowa. Od soboty nie rozstaje się z gitarą (przywiózł nawet dwie – na wszelki wypadek...). W Łososinie dołączył do niego Grzegorz z Mielca, spróbowali zagrać i zaśpiewać razem – wyszło świetnie, więc całą drogę prowadzą śpiew. Orszak trochę przypomina dawny cygański tabor. Na przedzie oprócz zabytkowego wozu jadą konne bryczki, przystrojone kwiatami i wstążkami. W nich siedzą nowożency – 13 par! Za nimi w długim, barwnym korowodzie gdzieniegdzie bieli się pierwszokomunijna sukienka. W czasie Mszy św. będą nie tylko chrzty, bierzmowanie i śluby. Około 30 osób, w tym kilkanaścioro dzieci, po raz pierwszy przyjmie do swoich serc Pana Jezusa.

– Pielgrzymka Romów

do sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Limanowej to jedna z trzech ogólnopolskich pielgrzymek, jakie organizujemy w ramach krajowego duszpasterstwa Romów – mówi ks. Stanisław Opocki. – Druga jest do Częstochowy na Niepokalane Poczęcie, a trzecia w drugą niedzielę czerwca do Rywałdu Królewskiego, gdzie Matka Boża ma cygańskie włosy. Jeszcze przed wojną Cyganka ofiarowała je jako wotum za cudowne uzdrowienie swego śmiertelnie chorego dziecka. Pielgrzymka do Limanowej jest jednak najliczniejsza i Romowie chyba najbardziej ją lubią. Może dlatego, że jest połączona z udzielaniem sakramentów świętych, a może też dlatego, że jej oprawa opiera się na tradycyjnej kulturze romskiej. Nie chodzi tylko o wozy i bryczki. Również w liturgii Mszy św. słychać język romski. Np. czytania mszalne czy modlitwa wiernych najpierw odczytywane są po polsku, potem po romsku. Przy czym oni sami tłumaczą teksty, bo nie ma jeszcze ksiąg liturgicznych w ich języku. No i oczywiście śpiewają swoje własne pieśni religijne.

Historia tej pielgrzymki trwa 18 lat i od początku jest związana z osobą ks. Stanisława Opockiego.

„Romano raszaj”

– mówią o nim Romowie. Czyli „romski ksiądz” – tłumaczą Polacy. A niektórzy, mniej przychylnie nastawieni, rzucają z przekąsem: „cygański ksiądz”. On jednak niczym się nie zraża. Przez te wszystkie lata przywykł, że ludzie różnie go oceniają. I trochę też się uodpornił na złośliwości i krytykę. Inaczej było na początku. Do Łososiny Górnej przybył na swoją drugą placówkę 20 lat temu.

- Jeszcze przed pójściem do seminarium marzyłem o pracy misyjnej. Niektórzy jednak rozradzali mi to – opowiada dziś. – Później, gdy już byłem kapłanem, zastanawiałem się nawet, czy nie zdradziłem swojego powołania. Dlatego też modliłem się, abym mógł pracować na parafii misyjnej. Wtedy trafiłem do Łososiny Górnej. Tam spotkałem Romów. Kiedy raz i drugi zetknąłem się z nimi bliżej, uświadomiłem sobie, że przecież wśród nich mogę realizować swoje misyjne powołanie. Co prawda oni wierzyli w Boga, ale byli zepchnięci na margines życia społecznego, traktowani z lekceważeniem, ogromnie zaniedbani pod względem religijnym. W dodatku dochodziło do konfliktów z innymi mieszkańcami wsi. Kiedy więc zacząłem Romów odwiedzać w ich domach, kiedy próbowałem jakoś organizować im pomoc, niektórzy mieli mi to za złe. Wiele razy wówczas przychodził mi z pomocą ks. Ryszard Stasik, proboszcz w Łososinie, który na kazaniach tłumaczył ludziom, na czym polega moja praca, i próbował łagodzić napięcia. W ciągu 20 lat wiele się zmieniło. Dziś nikogo tu już nie dziwi, że jest taki „romski ksiądz”, że Romowie też są wierzący, że chodzą do kościoła, przyjmują sakramenty”.

18 lat temu,

w 1985 r. przyszło mu do głowy, by przyprowadzić „swoich” Romów do Matki Bożej Bolesnej w Limanowej. Trwał tygodniowy, wrześniowy odpust. Z pielgrzymkami przychodziły różne grupy zawodowe i społeczne. Dlaczego nie mieliby przyjść, pokłonić się i zawierzyć Matce Bożej Romowie? Na jego zaproszenie stawiło się w Łososinie dokładnie 102 osoby – głównie z Sądecczyzny. W następnym roku przyjechało ich trochę więcej, i tak się to zaczęło... – Oczywiście na początku pielgrzymka była prosta, jeśli chodzi o oprawę i organizację – bez dekoracji, transparentów, atrakcji kulturowych, jakie pojawiły się później – opowiada ks. Stanisław. – Po kilku latach wpadłem na pomysł, by właśnie wtedy, w taki uroczysty dzień, Romowie przystępowali do sakramentów świętych. To zaczęło przyciągać ich coraz więcej, tak że z czasem pielgrzymka stała się ogólnopolska, a wkrótce nawet międzynarodowa. Prawie co roku przyjeżdżają bowiem delegacje ze Słowacji i Niemiec, bywały także z Rumunii, Szwecji czy Anglii.

Praca duszpasterska wśród Romów

to przede wszystkim wyrównywanie braków w wychowaniu religijnym i przygotowanie do sakramentów. Dziś ks. Stanisław, od siedmiu lat krajowy duszpasterz Romów, ma do pomocy innych księży, siostry zakonne, świeckich. W większosci diecezji nie są to jednak stali duszpasterze. Po prostu, przydzieleni na kolejną placówkę spotykają w niej Romów. Nie umieją przejść obojętnie, widząc ich potrzeby. Zaczynają rozmawiać, poznają ich, a potem często zostają z nimi na wiele lat.

Dalszy ciąg na następnej stronie

To nie jest łatwa praca – przyznaje s. Rozalia Lakman, służebniczka dębicka z Nowego Sącza – ale oni potrafią okazać wdzięczność. Rzeczywiście, już w Łososinie podchodzi do niej grupka Romów, w większości młodzieży, z bukietem kwiatów. – Chcieli mi w ten sposób podziękować, że przygotowałam ich do sakramentów – tłumaczy się z uśmiechem... Właściwie cały czas otacza ją gromadka młodzieży, a po Mszy św. dwóch dorosłych chłopaków robi sobie z siostrą zdjęcia na tle ołtarza. W rękach trzymają swoje obrazki pierwszokomunijne. – Tak, przygotowywałam ich do Pierwszej Komunii św. – przyzaje – w sumie 3 osoby do sakramentu Eucharystii, 5 osób do bierzmowania i 2 pary do sakramentu małżeństwa. Przygotowania trwały w czasie wakacji i przez wrzesień. Spotykaliśmy się w ich domach, gdzie schodziło się po kilka zaprzyjaźnionych rodzin.

Bo do nich trzeba wyjść,
trzeba ich odnaleźć. I nie wystarczy tylko nauczyć kilku katechizmowych prawd. Njaważniejsze to przygotować ich do praktykowania wiary. Uświadomić, że wiarę trzeba rozwijać i krzewić wśród swoich. Ale za to potem serce rośnie, gdy widzę ich radość z przyjęcia Pana Jezusa.

Radość widać na twarzach wszystkich, którzy tego dnia przyjmują sakramenty. W sumie jest ich sporo ponad sto osób. Posługę sprawuje biskup pomocniczy diecezji bielsko-żywieckiej Janusz Zimniak. Jak przyznaje po uroczystości, jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się udzielać na jednej Mszy św. aż czterech sakramentów: chrztu, bierzmowania, Pierwszej Komunii i sakramentu małżeństwa.

Chyba najbardziej przeżywają całą uroczystość nowożeńcy. Niektórym z przejęcia łamie się głos, inni mylą słowa przysięgi. To nic, że większość z nich żyje ze sobą od wielu lat, że zdążyli dochować się dzieci, że niektórzy przed laty wzięli ślub cywilny. Teraz przeżywają coś zupełnie wyjątkowego. Oto stoją przed samym Bogiem i w Jego obliczu składają przysięgę małżeńską. – Już 15 lat jesteśmy ze sobą – wyznają Bożena i Jacek z Nowego Sącza – ale dopiero teraz bierzemy ślub, bo jakoś wcześniej nikt nas nie zachęcił. Dopiero ks. S. Opocki nas namówił, przyjeżdżał, prowadził katechezy. To wielkie przeżycie. Coś pięknego, niezapomnianego...

Aż jedenaście z trzynastu par, które w Limanowej zawierają związek małżeński, pochodzi ze Stalowej Woli. - Zastanawia mnie, dlaczego w tym roku aż tyle par zdecydowało się na ślub kościelny – głośno myśli przybyły z nimi ks. Waldemar Winnicki, od 5 lat pracujący wsród Romów. – I dochodzę do wniosku, że oni po prostu chcą mieć przed Bogiem czyste sumienie. Ich wiara jest prosta, ale chcą być w porządku wobec Pana Boga”.

Pewnie dlatego przystępują do sakramentów całymi rodzinami. Rodzice biorą ślub, a nierzadko wcześniej przystępują do Pierwszej Komunii św. i bierzmowania. Zdarza się, że robią to razem ze swoimi dziećmi. Wcześniej zaś, jak nakazuje ryt – po litrugii słowa, przynoszą lub prowadzą do chrztu swoje dzieci. Nieraz zdarza się, że chrzest przyjmują dorośli – również w tym roku jest jedna taka osoba.

– Gdyby pani słyszała, jak oni potrafią się spowiadać

– mówi jeden z kapłanów. – Całą drogę z Łososiny do Limanowej spowiadałem i proszę mi wierzyć, nie były to spowiedzi powierzchowne. Widać, że wielu z nich bardzo poważnie podchodzi do spraw wiary, a ich życie duchowe jest piękne i głębokie.

- Romowie naprawdę są z natury religijni – również ks. Opocki zdążył ich dobrze poznać. – Jeszcze nie spotkałem Roma, który by nie wierzył w Boga. Jest to co prawda religijnośc bardziej naturalna, ale ona jest ich wielkim bogactwem. Trzeba ją kształtować i od tego jest właśnie duszpasterstwo. Oni są w sercu Kościoła – powtarza Ojciec Święty – dlatego nie możemy o nich zapominać”..

- Pani pyta, co nas tutaj ciągnie?

– piwne oczy patrzą na mnie ze zdziwieniem za każdym razem, gdy kolejnej osobie zadaję to samo pytanie. „Wiara. Miłość do Boga i do Matki Boskiej. Na pewno nie moi rodacy, bo widzę ich na co dzień. – mówi Wojciech Mirga z Głogowa. – Ja wierzę, że tu wyproszę łaski potrzebne nie tylko mnie, ale i moim bliskim, i wszystkim rodakom”. „Ja też tu przyjeżdżam, żeby być lepszym. I żeby mieć siłę do dźwigania swoich dwóch krzyży – dorzuca Stanisław Mirga. – Bo my, Romowie w Polsce mamy po dwa krzyże. Jeden – to ten nasz własny, romski, a drugi – to ten narzucony nam przez władze, przez urzędy – krzyż nieżyczliwości, podejrzliwości, nieufności wobec nas. Ale może to tak ma być, w końcu Chrystus też cierpiał... Ale też przyjeżdżamy do Limanowej podziękować Matce Bożej za to, że się nami opiekuje. Za to, że znajdują się ludzie, którzy o nas nie zapominają. Którzy podadzą rękę w naszej biedzie” – mówią Romowie z Głogowa. A że bieda często gości w romskich rodzinach, nie trzeba nikogo przekonywać. Wojciech ma sześcioro dzieci, Stanisław siedmioro. W większości rodzin jest podobnie. Tymczasem o pracę trudno Polakom, a cóż dopiero Romom. Pomoc z opieki społecznej – owszem dostają, ale nie wszyscy, którzy by jej potrzebowali, i zazwyczaj jest ona jak kropla w morzu... Więc tym bardziej cieszą się i dziękują, gdy ktoś przyjdzie do nich z dobrym słowem, gdy chce pomóc.

Ale też wielu przyjeżdża do Limanowej właśnie po to, by spotkać się we własnym gronie. Bo wtedy jeszcze bardziej czują się wspólnotą. Wtedy odżywają dawne tradycje i to,

„co Romowie mają w genach”

– zamiłowanie do śpiewu, tańca, żywiołowej radości. „Przecież moglibyśmy wziąć ślub u nas w parafii – mówią Janina i Władysław ze Stalowej Woli – ale chcieliśmy tutaj, bo tu jest tak bardziej po naszemu”. Rzeczywiście, kochają śpiew! W wolnych chwilach wokół każdego grajka natychmiast zbierają się słuchacze. Po chwili już razem śpiewają i klaszczą. Nie wiadomo skąd, wychodzą tancerki i tancerze. Także po uroczystościach do samego wieczora na limanowskim rynku występują romskie zespoły muzyczne i taneczne. „My to kochamy – tłumaczą – Tego nam nikt nie odbierze, my się z tym rodzimy i przekazujemy naszym dzieciom. A wie pani, że kto potrafi śpiewać i tańczyć, nie może być złym człowiekiem”... I przyznaję im rację – wszak: „Gdzie słychać śpiew, tam wejdź, tam ludzie dobre serca mają”...

A Romowie mają dobre serca!

Leszek i Bożena z Głogowa nie są Romami. Mają firmę transportową i już drugi raz przywieźli Romów swoim autokarem na pielgrzymkę. „Pierwszy raz, kiedy miałem z nimi jechać, trochę się obawiałem – mówi Leszek. – A teraz twierdzę, że to wspaniali ludzie i najlepsza grupa wycieczkowa. Wystarczy, że któryś głośniej się odezwie, a już inni go uciszają. Wozu też prawie nie muszę sprzątać, sami tego pilnują. A przede wszystkim traktują mnie jak kogoś z rodziny, dbają, żeby mi niczego nie brakowało, żebym czuł się dobrze”. „To przecież normalne – tłumaczą Romowie – przyjechaliśmy razem, więc i pan kierowca, i jego żona, i ksiądz, są teraz naszą rodziną. Nie możemy pozwolić, żeby im się stała krzywda. Jeżeli bylibyśmy poszkodowani, to najwyżej wszyscy”...

„Ja jestem bezdomny – Wojciech odszukał mnie na placu w Łososinie, by opowiedzieć swoją historię; poprzedniego wieczora, przy innych trochę się krepował. – Nie jestem Romem, zresztą widać. Jestem alkoholikiem i byłem już na samym dnie. Piłem najgorsze świństwa. Mieszkałem po różnych norach. Kiedyś na cmentarzu, gdzie brałem wodę, spotkałem Staszka – Roma. Nie znaliśmy się wcześniej. Wie pani, co on zrobił? Wziął mnie do siebie do domu, pozwolił spać na podłodze, bo tylko tam było miejsce. Pomógł mi też wyrwać się ze złego towarzystwa i przestać pić. Udawało mi się dwa lata. Potem on wyjechał do Anglii i znów koledzy mnie wciągnęli. Jednak kiedy wrócił, znalazł mnie i jeszcze raz pomógł. To naprawdę dobry człowiek! Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie on”...

„Jesteśmy więźniami stereotypów, także tych, które dotyczą Romów. – mówi ks. S. Opocki. - Czas jednak, aby

przełamywać stereotypy,

aby w każdym z Romów zacząć widzieć przede wszystkim człowieka – brata. Tak jak uczy nas Ojciec Święty: Nie chodzi tylko o to, żeby Romów przyjąć ze zwykła tolerancją, ale przede wszystkim w duchu braterstwa”. Zwyczajnie, jak nakazuje Ewangelia. Na przykład tak, jak w Pasierbcu ks. prałat Józef Waśniowski, który na własny koszt przenocował i nakarmił cały autokar Romów z Głogowa –„bo przecież tak kazał robić Pan Jezus”... Albo tak jak w jednym z dekanatów w Stalowej Woli, gdzie koszt autokaru dla Romów pokryli tamtejsi księża. Albo jeszcze tak, jak pani Zofia z Katowic, która zaprzyjaźniła się z rodziną Romów z Łososiny i teraz została chrzestną ich córeczki o pięknych imionach Soraja Romana. Albo tak jak w Łososinie Górnej i Limanowej, gdzie modlimy się do tej samej Matki – my, dzieci jednego Ojca...