Cudowna woda nie pomogła Babci, ale ja odzyskałam życie – napisała w liście młoda dziewczyna. Bo największe cuda w Licheniu dzieją się w konfesjonale.
Bazylika wyrasta nagle wśród pól i lasów, przeniesiona jakby z zupełnie innej bajki. Złota (tak naprawdę aluminiowa) kopuła odbija blask słoneczny, oślepiając pielgrzymów. Wysiadamy dwa kilometry wcześniej, koło lasu grąblińskiego, gdzie wszystko się zaczęło. Wchodzimy między drzewa rosnące za wysokim kamiennym murem. Komary i meszki tną niemiłosiernie. Nie przeszkadza to jednak pielgrzymom, którzy przyszli pomodlić się w miejscu, gdzie 15 sierpnia 1850 roku Maryja objawiła się Mikołajowi Sikatce, pasterzowi z Grąblina. W kaplicy za bramą znajduje się kamienna płyta z odciśniętymi śladami ludzkich stóp. To tylko symbol, ale i tak wielu ludzi uważa ten kamień za relikwię. Klękają przy nim, całują go lub wkładają swoje dłonie w ślady.
Objawienia w lesie
W tym miejscu, w małej kapliczce na sośnie, wisiał kiedyś obraz Matki Bożej Licheńskiej. Zawiesił go Tomasz Kłossowski, polski żołnierz walczący u boku Napoleona. Jak głosi przekaz, został on ciężko ranny w bitwie narodów pod Lipskiem w 1813 roku. Nie chcąc umierać na obczyźnie, błagał Maryję o ratunek. Ukazała mu się wówczas Matka Boża w koronie na głowie, tuląca do piersi orła. Uratowała go od niechybnej śmierci i poleciła odszukać wizerunek, który dokładnie ją odzwierciedla.
Po wielu latach Kłossowski odnalazł niewielki obrazek we wsi Lgota koło Częstochowy. Zabrał go do domu, a następnie powiesił w lesie. Żołnierz wkrótce zmarł i pewnie całkiem zapomniano by o obrazie, gdyby nie jego wierny czciciel Mikołaj Sikatka. Maryja ukazywała mu się kilkakrotnie, wzywając do pokuty i prosząc o modlitwę. Przepowiedziała wojny i epidemię cholery, ale ofiarowała też słowa nadziei: „Gdy nadejdą ciężkie dni, ci, którzy przyjdą do tego obrazu, będą się modlić i pokutować, nie zginą.
Będę uzdrawiać chore dusze i ciała. Ile razy ten Naród będzie się do mnie uciekał, nigdy go nie opuszczę, ale obronię i do swego Serca przygarnę jak tego Orła Białego. Obraz ten niech będzie przeniesiony w godniejsze miejsce i niech odbiera publiczną cześć. Przychodzić będą do niego pielgrzymi z całej Polski i znajdą pocieszenie w swych strapieniach. Ja będę królowała memu narodowi na wieki. Na tym miejscu wybudowany zostanie wspaniały kościół ku mej czci. Jeśli nie zbudują go ludzie, przyślę aniołów i oni go wybudują”.
Początkowo nikt nie chciał wierzyć Sikatce – jedynie władze carskie, zaniepokojone symboliką Orła Białego, zamknęły pasterza w więzieniu. Rosjanie bezskutecznie próbowali skłonić go do odwołania zeznań, a w końcu wypuścili pod pozorem choroby umysłowej. Tymczasem epidemia faktycznie nadeszła w 1852 roku, a obraz zasłynął cudami. Do kościoła parafialnego św. Doroty w Licheniu, gdzie przeniesiono wizerunek, przybywały odtąd tłumy pielgrzymów.
Całkiem inny cud
Właśnie dzisiaj, 2 lipca, obraz czeka kolejna przeprowadzka. Tym razem – jak zgodnie twierdzą były i obecny kustosz sanktuarium – Licheńska Pani wprowadzi się do swojego prawdziwego domu. A jest nim bazylika Matki Bożej Licheńskiej, największy kościół w Polsce, z kopułą nawiązującą kształtem do watykańskiej Bazyliki św. Piotra. – Jadąc do Lichenia na stałe, miałem wewnętrzną wizję pięknego sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej: miasteczko, piękny kościół, liczne wieże – wspomina ks. Eugeniusz Machulski, poprzedni kustosz. To właśnie jego konsekwencja w dążeniu do celu sprawiła, że to, co niektórym wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Ogromna świątynia stanęła w ciągu dziesięciu lat i to wyłącznie dzięki ofiarom zwykłych ludzi.
Jedną z takich ofiarodawczyń jest Czesława Wilkomsielska z Udanina. Przyjeżdża do sanktuarium od samego początku budowy. – Tyle łask tu już wymodliłam. Mężowi rentę chcieli zabrać, to ja szybko do Lichenia i mówię: Matko Boża, oświeć ich rozum. No i nie zabrali. O, moja Matuchno ukochana, Bóg Ci zapłać – mówi głośno, zwracając się w stronę wizerunku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).