Święty Grzegorz z Nazjanzu sypiał na gołej ziemi i żywił się stęchłym chlebem, Szymon z Lipnicy spędzał noce w dole z odpadami i robactwem. Jego imiennik tysiąc lat wcześniej przez 12 lat mieszkał na słupie, a Janek Kowalski rezygnuje w piątki z surfowania po necie.
Konkurs na umartwienia
Ascetyczne umartwienia zewnętrzne rozpoczęły się w III–IV wieku w Egipcie wraz z pojawieniem się życia monastycznego – wyjaśnia ks. Ryś. – Było ono niejako przedłużeniem duchowości męczenników. To zaskakujące. Nastał czas tzw. małego pokoju, ustały zewnętrzne prześladowania. Pierwsi mnisi Antoni i Pachomiusz postrzegali życie pustelnicze jako walkę. A ponieważ nie było wroga zewnętrznego, pojawiła się ostra forma ascezy – walki z szatanem, z pożądliwością ciała. Krótki sen, skromne jedzenie, sypianie na ziemi, milczenie. Pod koniec pierwszego okresu życia pustelniczego pojawiła się w Kościele wątpliwość, czy ta asceza nie stała się celem sama w sobie. Jej ostre formy stwarzały bowiem okazję do pewnego rodzaju „konkursu na umartwienia”. Surowe przykłady ascezy obserwujemy też w czasie rozwoju monastycyzmu na Wyspach Brytyjskich. Ważny był wówczas element kar cielesnych.
Ktoś dostawał na przykład 10 kijów za pójście nieogolonym do ołtarza. Zresztą i sam święty Benedykt traktował braci dyscypliną. Nam wydaje się to dziwactwem, bo stworzyliśmy sobie cieplutką rzeczywistość, w której każda kara cielesna jest od razu naruszeniem godności osobistej, a asceza jest czymś kompletnie szalonym, no chyba, że pomaga w odchudzaniu... Tyle że post nie ma nic wspólnego z dietą… Opowieści o ascetach pielęgnowane są przede wszystkim w Kościele Wschodnim. Zachód jest z definicji bardziej umiarkowany i szukający „złotego środka”. Nawet św. Benedykt, który sam był ascetą, podkreślał, że mnich musi się wyspać i najlepiej, by spał 8 godzin na dobę. Dla wschodnich mnichów było to już rażącym rozluźnieniem dyscypliny. Europę w XIII i XIV wieku przemierzały długie procesje biczowników – ludzi, którzy szli od miasta do miasta i publicznie się biczowali. Był to potężny ruch.
Nikt tego nie traktował wówczas jak dziwactwa. Podejrzenia ze strony Kościoła rodziły się dopiero wówczas, gdy ktoś mówił, że taka forma ascezy jest ważniejsza niż przeżywanie sakramentu pokuty. Karol Boromeusz w czasie dżumy w Mediolanie prowadził procesje pokutne, idąc boso, z zawiązaną na szyi pętlą szubieniczną. Nas te zewnętrzne znaki szokują. Dziś stawiamy akcent na sferę ściśle duchową. Tymczasem wizja człowieka jest syntetyczna: jest ciałem i duszą. Człowiek dzisiejszy siada w kościele, zakładając nogę na nogę. Gdyby jakiś ksiądz zwrócił mu uwagę, to usłyszałby, że się czepia. Tymczasem pozycja ciała jest lustrem moich duchowych postaw. Klęknięcie jest gestem upokorzenia. Dziś nie rozumiemy podstawowych gestów, trudno więc, byśmy prawidłowo ocenili praktyki ascetyczne, w których człowiek ukazuje się Bogu w stanie osłabienia, bezradności i upokorzenia. Po to, by pokazać, że zdaje się całkowicie na Jego łaskę. Asceza ma sens jedynie, gdy wypływa z niej miłość. Jeśli mnich odmawiał sobie pożywienia, to nie po to, by się na siłę umartwiać, ale by podzielić się z innymi.
Jak smakuje parówka?
Nie jest łatwo wyciągnąć kogoś na zwierzenia o poście. Ci, którzy praktykują różne formy wyrzeczeń, dosłownie przyjmują słowa Jezusa: „Obłudnicy przybierają wygląd ponury, by pokazać ludziom, że poszczą”. Pamiętam scenę sprzed lat. Zespół Magdy Anioł grał często na wieczorach RUaH w krakowskiej Piwnicy przy Dominikańskiej. Kilka razy ze zdumieniem zauważyłem, że gitarzysta grupy Adam Szewczyk siedział przy stole zastawionym kilkoma rodzajami pizzy (mniam!) i nie tknął ani kawałka.
Gdy pytam go o tę scenę po latach, ociąga się. – Głupio się czuję, gdy pytasz mnie o te sprawy. Jeśli robisz z postu wielkie „halo” po to, by inni cię docenili, to traci on swą moc. Sens ma jedynie post ukryty. Nie rozumiem idei nadmuchanych przez media koncertów charytatywnych. „Niech twa lewa ręka nie wie, co czyni prawa”. Z postem jest identycznie. Najbardziej pociąga mnie w nim zwyczajność. To nie jest żaden heroiczny czyn, czy zdobycie Everestu, ale drobne małe zwycięstwa. Dzięki nim możesz docenić to, co masz. Wiesz, jak smakuje zwykła parówka po jednym dniu postu?
Córka rabina mówi: „Nie jadę”
Wielkie wrażenie zrobiła na mnie opowieść dominikanek ze Świętej Anny. Z błyskiem w oku wspominały siostrę Rozarianę, córkę rabina, która po doświadczeniu ogromnej miłości Jezusa sama przywdziała habit. Kochała Izrael. Przez 40 lat nie jadła mięsa. W ważnych intencjach pościła przez cały dzień, nie przyjmując nawet łyka wody. Marzyła o odwiedzeniu Ziemi Świętej, ale gdy znajomi załatwili już wszystko, w ostatnim momencie powiedziała: Nie jadę – ofiara. Tak samo, gdy miała pojechać na spotkanie z Janem Pawłem II. Wszystko było przygotowane. Dzień przed wyjazdem powiedziała: Nie jadę. Jak ofiara, to do końca. Na jej twarzy nie było widać cienia rozgoryczenia. To było królewski gest: Boże, Tobie to oddałam, już do tego nie wracam. Zero cierpiętnictwa.
Gdyby średniowieczne klasztory przypominały ten z powieści Umberta Eco, monastycyzm pozbawiony paschalnego zachwytu już dawno ległby w gruzach. Przywiązujemy wagę do pokutnych „gadżetów”, zapominając o istocie ascezy. – Benedykt XVI podkreśla, że wiara w strukturę jest fałszywą nadzieją – przypomina ks. Ryś. – To, co istotne, rozgrywa się w człowieku. Jeśli zewnętrzne formy ascetyczne nie prowadzą do tego, by wychować wolnego człowieka, to mogą być pułapką. Ktoś schowa się w nich jak w klatce i rośnie w nim poczucie wyższości nad całą resztą.