Będą kryzysy, mordercze etapy, wiele potu i zwykłego wyczerpania. Jak się tu jeszcze modlić, kiedy myśli się tylko o tym, żeby pokonać kolejne wzniesienie? Jeszcze pięć, jeszcze dziesięć kilometrów. Za chwilę będzie widać Rzym.
Danuta Kłonicka zrezygnowana zsiadła z roweru. Na co dzień uczy głuchonieme dzieci. Od nich uczy się pokonywać się wszelkie bariery. Ale nie tym razem.
– Pod tę górę to prędzej wejdę, niż wjadę – powiedziała, patrząc na niewielki pagórek przed Gietrzwałdem. Fakt: 5 km/h to nie jest wymarzona prędkość na dwóch kołach. Ale to było dwa lata temu. W tym roku pani Danusia wykręciła na rowerze już 1500 km. Razem z tymi rzymskimi będzie grubo ponad trzy tysiące.
– Jeszcze rok temu nie dałby pan pięciu groszy, że uda się w tym składzie dojechać gdziekolwiek. A teraz? Nawet pielgrzymka do Rzymu nie straszna – mówi Jacek Michalski, przedsiębiorca i organizator rowerowych pielgrzymek z parafii bł. Władysława z Gielniowa. Przed ursynowskim kościołem stoją 33 rowery. Jeszcze ostatnie zdjęcie przed figurą patrona parafii, uściski z rodziną (jakaś mama płacze, kreśląc w powietrzu znak krzyża nad pierwszym odjeżdżającym jednośladem), ważne ustalenia i święcona woda. Ruszają. Musi się udać. Chociaż nikt nie oczekuje, że będzie łatwo.
– Kryzys przychodzi trzeciego-czwartego dnia – relacjonuje Tomasz Stanienda. – Ale to nie jest zwykła wycieczka rowerowa. Ta grupa w drodze staje się wspólnotą, w której trzeba się dzielić nie tylko chlebem, ale ustępować wzajemnie miejsca i pokornie wspierać. Znają się nie od dziś. Większość spotyka się na rowerowym szlaku od czterech lat, kiedy grupa związała się z parafią bł. Władysława z Gielniowa i rozpoczęła cykliczne duszpasterstwo. Tomek Stanienda na Ursynów dojeżdża z Podkowy Leśnej. Do Rzymu nie dojedzie, bo na drodze stanęły inne plany. Żałuje, ale chce być z nimi przynajmniej do Wiednia, czyli przez jedną trzecią drogi.
Pierwszy nocleg – w Grójcu lub Nowym Mieście – po ok. 100 kilometrach. Sporo – czuć już zmęczenie. A przed Mariazell trzeba będzie pokonać trzy wzniesienia o różnicy 1300 metrów. Na takim dystansie ujawniają się też pierwsze usterki jednośladów. Ale pielgrzymce towarzyszą dwa busy. Zabierają zmęczonych i uszkodzone rowery. Wiozą też bagaże i namioty, bo pielgrzymka ma korzystać z najtańszych noclegów. Trzeba będzie czasem nocować pod chmurką. Od czterech lat jeżdżą do Częstochowy. Pierwszego roku pojechało 26 osób, w następnym 90. W ubiegłym roku na Jasną Górę z Ursynowa chciało jechać aż 130 rowerzystów, do których dołączyło jeszcze 30 pielgrzymów z Wysokiego Mazowieckiego. Trzeba było podzielić grupę na kilka. Tak powstały „Pędziwiatry”, „Gazele”, „Motyle”, „Łabędzie” oraz „Ślimaki”. Choć pewnie trzeba by życzyć prawdziwym ślimakom, żeby pokonywały dziennie podobne dystanse.
- Udało nam się zebrać ludzi niemłodych, bardzo często po pięćdziesiątce. Ale właśnie tacy mają najwięcej intencji, by dziękować i jeszcze więcej – by prosić. Pielgrzymka daje im szansę stania się kimś innym. Już choćby przez to, że niemożliwe – po kilku dniach i kilkuset kilometrach – okazuje się realne. Rodzice, którzy odbierają swoje dzieci, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało, po kilku dniach spędzonych w drodze – mówią, że ich nie poznają. Wiara przenosi góry – mówi Jacek Michalski. Sam zaczął chodzić na pielgrzymki w wieku 17 lat. Potem była długa przerwa. Wybrał się ponownie w 2001 r. Wtedy, w latach 60., współtworzył zapomnianą później grupę IVa. Grupa z Ursynowa wzięła od niej nazwę i dziś jest jedyną zarejestrowaną pielgrzymką rowerową na Jasną Górę. Choć Jacek Michalski narzeka, że i tak trudno jest namówić duszpasterzy, by objęli przewodnictwo duchowe w grupie rowerzystów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.