Wiara każe im kręcić

Tomasz Gołąb

publikacja 08.07.2009 10:55

Będą kryzysy, mordercze etapy, wiele potu i zwykłego wyczerpania. Jak się tu jeszcze modlić, kiedy myśli się tylko o tym, żeby pokonać kolejne wzniesienie? Jeszcze pięć, jeszcze dziesięć kilometrów. Za chwilę będzie widać Rzym.

Wiara każe im kręcić Foto: Tomasz Gołąb.

Danuta Kłonicka zrezygnowana zsiadła z roweru. Na co dzień uczy głuchonieme dzieci. Od nich uczy się pokonywać się wszelkie bariery. Ale nie tym razem.
– Pod tę górę to prędzej wejdę, niż wjadę – powiedziała, patrząc na niewielki pagórek przed Gietrzwałdem. Fakt: 5 km/h to nie jest wymarzona prędkość na dwóch kołach. Ale to było dwa lata temu. W tym roku pani Danusia wykręciła na rowerze już 1500 km. Razem z tymi rzymskimi będzie grubo ponad trzy tysiące.

– Jeszcze rok temu nie dałby pan pięciu groszy, że uda się w tym składzie dojechać gdziekolwiek. A teraz? Nawet pielgrzymka do Rzymu nie straszna – mówi Jacek Michalski, przedsiębiorca i organizator rowerowych pielgrzymek z parafii bł. Władysława z Gielniowa. Przed ursynowskim kościołem stoją 33 rowery. Jeszcze ostatnie zdjęcie przed figurą patrona parafii, uściski z rodziną (jakaś mama płacze, kreśląc w powietrzu znak krzyża nad pierwszym odjeżdżającym jednośladem), ważne ustalenia i święcona woda. Ruszają. Musi się udać. Chociaż nikt nie oczekuje, że będzie łatwo.

– Kryzys przychodzi trzeciego-czwartego dnia – relacjonuje Tomasz Stanienda. – Ale to nie jest zwykła wycieczka rowerowa. Ta grupa w drodze staje się wspólnotą, w której trzeba się dzielić nie tylko chlebem, ale ustępować wzajemnie miejsca i pokornie wspierać. Znają się nie od dziś. Większość spotyka się na rowerowym szlaku od czterech lat, kiedy grupa związała się z parafią bł. Władysława z Gielniowa i rozpoczęła cykliczne duszpasterstwo. Tomek Stanienda na Ursynów dojeżdża z Podkowy Leśnej. Do Rzymu nie dojedzie, bo na drodze stanęły inne plany. Żałuje, ale chce być z nimi przynajmniej do Wiednia, czyli przez jedną trzecią drogi.

Pierwszy nocleg – w Grójcu lub Nowym Mieście – po ok. 100 kilometrach. Sporo – czuć już zmęczenie. A przed Mariazell trzeba będzie pokonać trzy wzniesienia o różnicy 1300 metrów. Na takim dystansie ujawniają się też pierwsze usterki jednośladów. Ale pielgrzymce towarzyszą dwa busy. Zabierają zmęczonych i uszkodzone rowery. Wiozą też bagaże i namioty, bo pielgrzymka ma korzystać z najtańszych noclegów. Trzeba będzie czasem nocować pod chmurką. Od czterech lat jeżdżą do Częstochowy. Pierwszego roku pojechało 26 osób, w następnym 90. W ubiegłym roku na Jasną Górę z Ursynowa chciało jechać aż 130 rowerzystów, do których dołączyło jeszcze 30 pielgrzymów z Wysokiego Mazowieckiego. Trzeba było podzielić grupę na kilka. Tak powstały „Pędziwiatry”, „Gazele”, „Motyle”, „Łabędzie” oraz „Ślimaki”. Choć pewnie trzeba by życzyć prawdziwym ślimakom, żeby pokonywały dziennie podobne dystanse.

- Udało nam się zebrać ludzi niemłodych, bardzo często po pięćdziesiątce. Ale właśnie tacy mają najwięcej intencji, by dziękować i jeszcze więcej – by prosić. Pielgrzymka daje im szansę stania się kimś innym. Już choćby przez to, że niemożliwe – po kilku dniach i kilkuset kilometrach – okazuje się realne. Rodzice, którzy odbierają swoje dzieci, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało, po kilku dniach spędzonych w drodze – mówią, że ich nie poznają. Wiara przenosi góry – mówi Jacek Michalski. Sam zaczął chodzić na pielgrzymki w wieku 17 lat. Potem była długa przerwa. Wybrał się ponownie w 2001 r. Wtedy, w latach 60., współtworzył zapomnianą później grupę IVa. Grupa z Ursynowa wzięła od niej nazwę i dziś jest jedyną zarejestrowaną pielgrzymką rowerową na Jasną Górę. Choć Jacek Michalski narzeka, że i tak trudno jest namówić duszpasterzy, by objęli przewodnictwo duchowe w grupie rowerzystów.

Do Rzymu jedzie za to dwóch braci bernardynów z Czerniakowa. Brat Celestyn i brat Ekspedyt cieszą się, że zobaczą nie tylko Gielniów, ale także bliski ich duchowości Asyż i Perugię. Stałym pielgrzymkowym rytuałem jest wspólna modlitwa na postojach – Anioł Pański, Apel Jasnogórski, codzienna Msza św. Także śpiew – najczęściej przy wieczornych ogniskach, bo nie wychodzi, gdy jedzie się ulicą, w dużym rozproszeniu. O tym, że jest to pielgrzymka, kierowcy mijających ich samochodów przekonują się, czytając napisy na koszulkach. I po różańcach, które czasem oplatają kierownicę.

- Najbardziej się boję deszczu i wiatru. Ale też długich zjazdów, które zmuszają do testowania hamulców. Wszyscy jednak przygotowani są na nieoczekiwane – fizycznie i duchowo – mówi organizator. Do pielgrzymki na Watykan dołączyła grupa 9 młodych Litwinów, poznanych podczas pielgrzymki do Wilna. Przywiózł ich ks. Mirosław Dowda. Świetnie mówi po polsku, bo studiował na KUL. Po 20 dniach pielgrzymki reszta ma szansę nie tylko łyknąć naszego języka, ale też połknąć bakcyla pielgrzymowania. - To grupa raczej mniej uduchowiona – wtajemnicza ks. Mirosław, wicedyrektor katolickiej szkoły im. Św. Benedykta w Solecznikach. – Na Litwie praktykuje może 5-7 proc. ludności. Ale właśnie zabierając ich do Rzymu, mam nadzieję na „katechetyczne rozmowy”.

Razem z nim podróż wybiera się dyrektor miejscowego więzienia. – Zapalimy na Watykanie świeczkę za tych, którzy błądzą – woła, odjeżdżając w kierunku Piaseczna. W Rzymie przywita ich może sam papież? Podobno w ich intencji odprawił już Mszę świętą. Ktoś z Watykanu pomylił daty i cały miesiąc wcześniej powiedział Benedyktowi XVI, że już przyjechali. Miesiąc po powrocie do Polski pielgrzymi z parafii bł. Władysława z Gielniowa ruszą znowu – na Jasną Górę. Znowu na rowerach.