W przyzwyczajonym do wielotysięcznych masówek polskim Kościele jak grzyby po deszczu powstają maleńkie wspólnoty. Spotykają się po domach, czytają Biblię. Są szansą czy zagrożeniem? A może pachną sektą?
Tworzenie małych grup jest realizacją soborowej wizji parafii, która jest „wspólnotą wspólnot". Pod warunkiem, że grupy te nie będą działały w oderwaniu od życia parafii – podpowiadają duszpasterze. – Włączamy się w to, co dzieje się w Kościele lokalnym – opowiada Krzysiek Mikulski. – W czasie wielkiej ewangelizacji w katowickim Spodku „ProChrist” ludzie z naszej wspólnoty byli doradcami duchowymi i posługiwali modlitwą wstawienniczą. Prowadziliśmy też w jednej z parafii kurs Alfa. Czujemy wielką łączność z Kościołem powszechnym. Staramy się słuchać tego, co mówi Pan Bóg i rozeznawać, o co mamy się modlić. Widzę, jak ważna jest w tych małych wspólnotkach modlitwa za Kościół. Skoro sam Jezus w najbardziej dramatycznej chwili błagał Ojca o jego jedność, to jak moglibyśmy o takiej modlitwie zapomnieć?
Szczypta soli
Czy małe, nieformalne wspólnoty wyrastające nad Wisłą są szansą, czy zagrożeniem dla Kościoła? – pytam ks. Jarosława Międzybrodzkiego. – To przede wszystkim wielka szansa. Znak czasu. Świetnie, że ludzie chcą spotykać się po domach i wspólnie modlić. To nowość. Tym bardziej tu, na Śląsku, gdzie wspólna domowa modlitwa jest sprawą bardzo wstydliwą. Wielu małżonków pomodli się wspólnie, ale tylko w kościele. Domowa modlitwa jest nie do przejścia. To dla nich coś między herezją a bestialstwem (śmiech) Sam fakt, że kilka rodzin spontanicznie modli się i czyta Biblię jest ogromną szansą. A zagrożenia? Pojawiają się zawsze, gdy w grę wchodzi zbyt wiele ambicji i pychy. Gdy pojawia się myślenie: Nikt się nie modli tak świetne jak my, nikt nie interpretuje tak Pisma jak my! Po co nam Kościół? Co nam może powiedzieć jakiś młodziutki wikary z dwuletnim stażem? Zagrożeniem jest też to, że wiele z tych grup nie potrafi odnaleźć się w innych, istniejących już wspólnotach: oazie, neokatechumenacie, Focolari. Czują się świetnie we własnym sosie. Taka mała domowa wspólnota może powstać z braku akceptacji i podporządkowania się. A to jest niebezpieczne…
Niektórzy, widząc zjawisko katolików spotykających się „po domach”, przywołują opisy Kościoła pierwszych chrześcijan. Czy to nie nadużycie? – Kościół pierwszych chrześcijan cechował ogromny dynamizm ewangelizacyjny – opowiada ks. Międzybrodzki – Ci ludzie spotykali się po domach nie z własnego wyboru. Taka była konieczność chwili. Oni nie mieli innego wyjścia. Nie chodzi przecież o to, byśmy dziś opuszczali kościoły i chowali się w zaciszu naszych domów.
„My jesteśmy ziarna, rozrzucone ziarna. My jesteśmy armia, niewidzialna armia” – śpiewał przed laty Tomasz Budzyński. Dziś sam modli się w małej wspólnocie neokatechumenalnej.
Rozrzucona po blokowiskach „niewidzialna armia” ściska w rękach różańce i opasłe tomy Biblii. – Taka malutka, krucha wspólnotka wystarczy – wyjaśnia o. Dariusz Cichor, paulin z Jasnej Góry. – Bo sam Kościół jest zaczynem, jest malutką szczyptą soli, która w pogańskim środowisku daje znaki wiary i nadaje smak wszystkiemu. Malutka wspólnota powoduje ferment w całym środowisku! Ja zawsze mówiłem ludziom ze wspólnot, które prowadziłem: nie musi być nas wielu, może być garstka, to wystarczy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.